Chambers jest serialem, który bardzo trudno jednoznacznie ocenić. Posiada on w sobie coś intrygującego, lecz na wielu płaszczyznach nie działa jak należy. Mimo to warto go obejrzeć. Dlaczego? Zapraszam do recenzji przedpremierowej.
Akcja serialu toczy się współcześnie. Sasha Yazzie jest nastolatką, pochodzącą z indiańskiego plemienia Navajo. Dziewczyna mieszka ze swoim wujkiem Frankiem na pustynnych peryferiach Arizony, gdzie prowadzi zwykłe życie. Wszystko zmienia się, gdy w trakcie inicjacji seksualnej dostaje zawału serca, a następnie przechodzi transplantację. Dawczynią narządu okazuje się Becky - nieznana jej dziewczyna – córka miejscowych bogaczy. Po wszystkim Sashę zaczynają nawiedzać dziwne wizje związane z nastolatką, której serce jej wszczepiono. Okazuje się, że śmierć Becky kryje wiele tajemnic. Wkrótce Sasha poznaje rodziców zmarłej dziewczyny i powoli odkrywa mroczne sekrety dawczyni serca.
Już samo zawiązanie akcji nie grzeszy oryginalnością. Motyw przewodni, czyli nawiedzenie człowieka, przez dawcę narządu przewijał się w kulturze i sztuce od początków transplantologii. Związane jest to z obawami ludzi przed utraceniem własnego jestestwa na rzecz właściciela danego organu. Czy oddzielone serce jest jeszcze mną, czy może moje istnienie zostaje z resztą ciała? Rodzi się tutaj wiele filozoficzno-egzystencjalnych pytań, lecz serial podchodzi do nich bardzo ostrożnie. Są momenty, kiedy Sasha i Becky zaczynają się przenikać, ale nie prowadzi to do niczego intrygującego i odkrywczego. Serial nie robi kroku do przodu w tej dziedzinie. Jest to raczej odgrzewanie sprawdzonych standardów. Twórcy więcej miejsca poświęcają kryminalnej teen dramie. Bohaterka nawiedzana wizjami rozwiązuje zagadkę związaną ze śmiercią Becky, a przy okazji radzi sobie ze zwykłymi problemami amerykańskiej nastolatki. Chłopcy, koleżanki, imprezy – powyższe zaprząta myśli Sashy równie często, jak tajemnice jej obecnego stanu.
W tym momencie pojawia się pierwszy zgrzyt, ponieważ wątki obyczajowe prezentują poziom znamienny dla
Riverdale od
CW i zupełnie nie wciągają. Odbija się to też na intrydze kryminalnej, ponieważ jak łatwo się domyślić, każdy jest podejrzany w kwestii śmierci
Becky. Całe szczęście twórcy umiejętnie kokietują nas zagadką, przez co oglądamy dalej, żeby przekonać się, co spotkało
Becky i czemu nawiedza ona
Sashę. Niestety samo śledztwo nie jest wystarczająco ciekawe. Serial nie przykuwa nas do ekranu, nie buduje napięcia i co najważniejsze, w żaden sposób nie straszy.
Widzowie nastawieni na porządny horror będą musieli obejść się smakiem. Reklamowanie
Chambers jako serialu grozy jest sporym nadużyciem. Środki użyte w opowieści być może przestraszą co wrażliwszych widzów, którzy z horrorami niewiele mieli do czynienia. Produkcja jest bardziej młodzieżowym kryminałem z elementami fantastycznymi, aniżeli pełnoprawną opowieścią z dreszczykiem. Wizje Sashy, mimo że enigmatyczne i surrealistyczne, nie budzą niepokoju. Twórcom nie udaje się również zbudować baśniowego świata magii. Finałowe odcinki to pseudoartystyczna podróż do rzeczywistości New Age, a rozwiązanie zagadki może okazać się sporym zawodem dla tych, którzy czekali na wyjątkowo mroczne zwieńczenie historii.
Druga połowa serialu scenariuszowo leży na pełnej linii, a szkoda, bo pierwsze odcinki sugerują, że w opowieści o
Sashy i
Becky jest coś więcej niż tylko pretensjonalne „czary-mary”. Tutaj dochodzimy do niewątpliwej zalety serialu. Mimo że opowieść to
teen drama niewysokich lotów, a fabuła potyka się o własne nogi, całość posiada całkiem niezły klimat, który sprawia, że
Chambers ogląda się dość przyjemnie. Estetyka serialu ma w sobie coś z filmu
Coś za mną chodzi. Upalna aura, skąpo ubrani młodzi ludzie, wszechobecny zapach seksu, leniwe popołudnia. Coś jednak wisi w powietrzu. Ten sielankowy klimat zestawiony jest ze złem ukrytym w mroku. Nienazwanym, niewyjaśnionym, pożerającym kolejne osoby. Ten nastrój może uwieść i rzeczywiście tak się dzieje mniej więcej przez połowę sezonu. Niestety finałowe odsłony całkowicie zrywają z tą atmosferą, podążając mało interesującą ścieżką fabularną.
Całości nie ratują również postacie i aktorzy je portretujący. Na pochwałę zasługuje jedynie debiutantka Sivan Alyra Rose, wcielająca się w główną bohaterkę. Dobrze się ją ogląda – z chęcią zobaczyłbym ją w innych, bardziej wymagających rolach. Jej wujka Franka, portretowanego przez
Marcusa LaVoia również da się lubić. Nieźle wypada także
Lili Taylor. Pozostali jednak nie tworzą ciekawych kreacji.
Uma Thurman promowana na gwiazdę
Chambers nie pokazuje niczego nadzwyczajnego, podobnie jak
Tony Goldwyn. Oboje wcielają się w cierpiących po niewyobrażalnej stracie rodziców Becky. Aktorzy starają się, jak mogą, żeby nadać swoim postaciom wyraz, jednak starania aktorów niweczy fabuła, która zamyka ich w schematach. Jedno z nich jest rozpłakane, drugie milczące i tak praktycznie do samego końca.
Dużą wadą serialu jest również to, że zbyt często stara się być intelektualną i artystyczną zagwozdką. Gdzieniegdzie widać inspiracje twórczością
Davida Lyncha, a długie rozmowy pomiędzy bohaterami mogą przywodzić na myśl chociażby
Nawiedzony dom na wzgórzu. Niestety scenarzyści nie potrafią właściwie rozpisać takich motywów. Niekończące się dialogi przemieniają się w płaczliwe i monotonne konwersacje bez jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego.
Chambers najgorzej jednak wypada, gdy twórcy próbują pobawić się w
Alejandra Jodorowsky'ego, umieszczając, gdzie się tylko da zawoalowane symbolizmy. Niestety w konwencji
teen dramy z dreszczykiem wypada to, co najmniej żałośnie, wynikiem czego odczytanie intencji twórców nie jest dla widza żadnym problemem i wywołuje jedynie uśmiech zażenowania na ustach.
Chambers ze swoim klimatem i oprawą audiowizualną nadawałby się na dwugodzinny film. W takiej formie z pewnością sprawdziłby się i zyskał większą przychylność widzów i krytyków. 10 odcinków zmusiło twórców do wprowadzenia kolejnych wątków, które albo nie dostały zwieńczenia, albo nie zostały właściwie rozwinięte. Część z nich potraktowano całkowicie po macoszemu, inne już w momencie wyjścia wydawały się zbędne. Gdyby skupić się tylko na motywie przewodnim, a wszystko pozostałe zepchnąć na dalszy plan, być może historia byłaby bardziej sugestywna, a zalety uwypuklone.
Mimo to serial warto obejrzeć, ponieważ estetyka jest naprawdę ciekawa, a pierwsze odcinki mogą zaintrygować. Twórcy trafili w punkt, okraszając całość nostalgiczną rockową muzyką, która idealnie pasuje do tego, co widzimy na ekranie. Dla tych, dla których klimat w opowieściach fabularnych odgrywa kluczową rolę,
Chambers może wydać się smakowitym kąskiem. Wszyscy inni będą nieco zawiedzeni, ponieważ
Netflix po raz kolejny rozmienia na
drobne historię z dużym potencjałem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h