Przedostatni odcinek sezonu stanowi nie lada wyzwanie dla widzów, a zwłaszcza ich nerwów. Na pewno nie jest to odcinek lekki, ale koniec końców zapomina się o tym przy ostatnich scenach.
Kończy się nam sezon, a co za tym idzie, pora pożegnać dwie ważne postacie w serialu. Dr Robbins i dr Kepner kończą swoją przygodę w Grey-Sloan Memorial Hospital. Można było mieć nadzieję, że choć tym razem postacie zostaną pożegnane bezboleśnie i bez większych uszczerbków na ich zdrowiu. Niestety, serial nie byłby sobą, gdyby przynajmniej jedna z nich nie miała zagrażających życiu kłopotów. Tym razem padło na dr Kepner.
Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że serial medyczny rządzi się własnymi prawami i musi być zapewniony odpowiedni poziom dramy na sezon czy odcinek. Jednak przy czternastym sezonie można wymagać od scenarzystów, że sięgną po inne rozwiązanie niż stawianie życia swoich bohaterów na ostrzu noża. Biorąc pod uwagę fakt, ilu bohaterów serial zabił, ilu okaleczył, a ilu doznało bolesnej traumy, to po prostu chce się, aby kolejne postacie opuszczały serial bez krwawej walki o ich życie. I pod tym względem dostajemy rozwiązanie pół na pół. Bo o ile dr Robbins odchodzi raczej w sposób bezpieczny, o tyle dr Kepner ulega poważnemu wypadkowi, który kończy się ciężkim stanem hipotermii. Ten zabieg wzbudza tak mieszane uczucia, że pierwsza część odcinka może działać po prostu na nerwy. A przynajmniej tak się działo w moim przypadku. Gdy tylko staje się jasne, że dr Kepner jest w ciężkim stanie i wszyscy jej przyjaciele walczą o jej życie, opadły mi ręce. Moje nadzieje na coś innego, nowego, na przełamanie utartych do bólu schematów, uległy totalnemu zniszczeniu. Kolejny lekarz musi walczyć o swoje własne życie, bo odejście w dobrym zdrowiu byłoby zbyt piękne i słodkie. Znowu.
Jednak to “znowu” ma swój urok. I to jest właśnie najbardziej zaskakujące. Mimo mojego całego narzekania na powtarzalność i płytkość, to ostatecznie odcinek ogląda się dobrze i z łatwością można dać porwać się emocjom. Jest przepełniony wzruszającymi scenami, w których widać zmartwione twarze jej przyjaciół ze szpitala, a łzom nie ma końca. Każdy z chirurgów walczy o jej życie, każdy ma lepszy pomysł, co zrobić by ją uratować. Przypomina nam się, z kim dr Kepner była najbliżej, na kogo zawsze mogła liczyć. Czy mowa tutaj o jej relacji z dr Robbins czy z dr. Owenem - musimy być pewni, że właśnie tego nie przeoczyliśmy. Odświeża się nam drobne szczegóły jej postaci, ponownie podkreśla te najważniejsze cechy wpisujące się w jej charakter. Punktem kulminacyjnym jej wątku jest scena, w której dr Avery modli się do Boga o to by jej nie zabierał. Aż chce się krzyknąć: ha! Dopięłaś swego!, bo przecież to właśnie m. in. o Boga dr Kepner i dr Avery wielokrotnie się sprzeczali w małżeństwie. Tak swoją drogą, to Jessie Williams świetnie udźwigną tę scenę, a jego rozpacz była wiarygodna i bez zbytniej, aktorskiej przesady. Na poziomie serialowym, tragedia dr Kepner sprawdza się doskonale. Akcja jest wartka, na przemian przepełniona tragedią i momentami ulgi. Skoro już nas uraczono czymś tak powtarzalnym, to zrobiono to jednak z rozmachem i w dobrym stylu.
Oczywiście wątek dr Kepner nie jest pozbawiony wad. Bez większego trudu daje się odczuć, że przewidziano dla niej szczęśliwe zakończenie. Udało się ją uratować, dowiadujemy się również, że ponownie zakochuje się w swoim eksnarzeczonym - Matthew, który powrócił kilka odcinków temu do serialu. Wszystkie jej osobiste sprawy zaczynają się powoli układać, a wypadek, który mało co jej nie zabił, zapewne umocni ją w wierze. Sam wątek romansowy jest zdecydowanie przyśpieszony, jakby dodany w ostatniej chwili, byle tylko dr Kepner było dobrze w pozaserialowym życiu. Mam wrażenie, że twórcy nie do końca wiedzieli czy zrobić słodko-gorzkie zakończenie, a może tylko pozytywne. Brakuje mi tutaj spójności w prowadzeniu jej postaci tuż na samym końcu jej obecności w serialu. Co prawda został jeszcze jeden, finałowy odcinek, ale on będzie raczej skupiony na weselu dr. Kareva i dr Wilson. Nie da się ukryć, że obserwowanie nieprzytomnej dr Kepner wzbudzało duże emocje, a ulga że jej ostatecznie nie zabito była duża. Podobnie jak nie można zaprzeczyć, że sceny zbiorowe były w stanie ścisnąć serca wiernych fanów serialu. I właśnie dlatego można z przymrużeniem oka spoglądać na niedociągnięcia, ckliwe pożegnanie i wszystkie uproszczenia za tym idące.
Nie tylko dr Kepner dostała swoje serialowe “do widzenia”. Wyklarowała się też sytuacja dr Robbins, która oficjalnie złożyła wypowiedzenie z pracy. Scena pomiędzy nią a dr Bailey, mimo że bardzo krótka, wyrażała całe lata ich wzajemnej zawodowej relacji. Tak na dobrą sprawę, nie musiała być ani o sekundę dłuższa - wyszła po prostu idealnie.
Dr Robbins przenosi się do Nowego Jorku ze swoją córką Sofiją. Okazuje się jednak, że nie będzie musiała rezygnować ze swojej błyskotliwej kariery. A to wszystko za sprawą dr Herman, która zjawiła się w szpitalu na kontrolę lekarską. Dr Herman zaoferowała dr Robbins współpracę w ośrodku, w którym obydwie będą nauczać chirurgii prenatalnej. Dr Herman - teorii, a dr Robbins praktyki. Jest to zapowiedź kolejnego serialu, w którym postać dr Robbins będzie miała główną rolę.
Z największą przyjemnością ponownie powitałam postać dr Herman w serialu. A z jeszcze większą odkryłam, że dynamika pomiędzy nią a Robbins jest w lepszej kondycji niż kiedy widzieliśmy je ostatnim razem. Dialogi pomiędzy paniami jak zwykle są na najwyższym poziomie, a ich relacja nauczyciel-uczeń jest jedną z najlepszych w całej karierze serialu. Dlatego tym bardziej ucieszył mnie fakt, że to właśnie dr Herman będzie miała swoje trzy grosze w dalszej karierze dr Robbins. A mówiąc o dr Robbins nie sposób nie wspomnieć, jak bardzo będzie brakować jej w serialu. Wielokrotnie to właśnie jej postać była tym pozytywnym, pełnym energii elementem, który potrafił uratować niejeden słabszy odcinek. W tym przypadku z ulgą odkryłam, że choć tym razem oszczędzono jej cierpienia i jej postać zostanie pożegnana bez żadnego wypadku, choroby, katastrofy czy życia wiszącego na włosku. Podobnie jak w przypadku dr Yang, tak i tutaj po prostu pozwala się jej zmienić miejsce pracy. I wcale nie odbiera to nic a nic z jej postaci.
Z wiadomych względów odcinek był zdominowany przez wątki tych obu postaci. Nie oznacza to jednak, że nie starczyło miejsca na nic więcej. Epizod był wypełniony drobiazgami, które wielokrotnie przynosiły echa poprzednich sezonów. Zwłaszcza w przypadku dr Grey, która nosiła ze sobą czepek chirurgiczny swojego zmarłego męża, czy nawet pokazano widzom zachowaną w dalszym ciągu ich specyficzną przysięgę małżeńską. Nawiązano również do hipotermii dr Grey, która kilka sezonów temu również była w podobnej sytuacji co dr Kepner, choć z niego innych powodów. Wynikało to raczej z jej własnej decyzji niż nieszczęśliwego wypadku. Dr Shepherd w dalszym ciągu opiekuje się nastoletnią narkomanką, odnajdując w niej siebie samą sprzed lat. Ten wątek, mimo że jest raczej drugorzędny, to również dodaje ciekawego smaczku na sam koniec sezonu.
Kiedy odcinek dobiega końca, można doświadczyć pewnego rodzaju ulgi, bo kończy się po prostu happy endem. Emocje opadają i co najważniejsze - znika ta pierwsza złość na powtórzenie banalnych klisz. Jakość odcinka przewyższa jego wtórność i mimo wszystko pozwala się cieszyć tym, czego się właśnie doświadczyło. A trzeba przyznać, że jest to nie lada sztuka dla serialu, który od 14 sezonów gości na ekranach widzów i w dalszym ciągu cieszy się sporą popularnością. Miewa gorsze momenty, ale mimo to potrafi skupić uwagę widzów na tyle, że chce się sięgać po kolejny epizod. A potem po kolejny sezon, który przecież pojawi się już kolejnej jesieni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h