Bóg mangi, Osamu Tezuka, na stałe wpisał się w historię japońskiego komiksu. To on stworzył podwaliny pod współczesną mangę, a sam został określony także innym przydomkiem – japońskim Waltem Disneyem. Bez Osamu Tezuki z całą pewnością dzisiejsze mangi nie raczyły nas widokiem ogromnych oczu, a Król Lew być może by nie istniał. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Tezuka stworzył Janguru Taitei, czyli historię białego lwa Kimby, będącego inspiracją dla disneyowskich animatorów. Tym bardziej cieszy fakt, że wydawnictwo Waneko zdecydowało się wydać w Polsce Adolf ni Tsugu #01, jeden z najgłośniejszych tytułów tego genialnego mangaki. Na razie możemy cieszyć się tomem , ale z całą pewnością lektury wystarczy na długo…
Historia Do Adolfów rozpoczyna się w Berlinie w roku 1936. Wtedy to na Igrzyska Olimpijskie przybywa młody japoński dziennikarz, Sohei Toge. Tak się składa, że w Berlinie studiuje też jego młodszy brat, Isao, więc Sohei zamierza się z nim spotkać. Jednak wyraźnie zdenerwowany Isao informuje starszego brata, że posiada bardzo ważne dokumenty, mogące zmienić losy świata. Niestety traf chciał (a raczej bardzo emocjonujące zawody), że Sohei na spotkanie z Isao się spóźnia. To zdarzenie przesądziło o całym późniejszym życiu dziennikarza. Z kolei w dalekiej Japonii, a konkretnie w Kobe, wychowują się dwaj imiennicy Adolfa Hitlera. Obaj to jeszcze chłopcy – jeden z nich, Adolf Kamil, jest synem żydowskiego piekarza, a drugi, Adolf Kaufmann to syn nazisty i pracownika niemieckiego konsulatu, który ożenił się z Japonką. Losy wszystkich powyżej wymienionych bohaterów wkrótce się połączą za sprawą zaginionych, niewiarygodnie cennych dokumentów świadczących o tym, że Adolf Hitler jest z pochodzenia Żydem.
Jak więc widać, Adolf ni Tsugu #01 jest zdecydowanie tytułem skierowanym do dojrzałego czytelnika. Nie chodzi nawet o sceny seksu czy sceny w pełni powiązane z krwawymi realiami II wojny światowej, ale po prostu o bardzo trudną tematykę. Pierwszy tom opowiada co prawda o latach przed wojną, zahaczając ledwie o jej początek, ale scen zdecydowanie nieprzyjemnych trochę w tej mandze czytelnik zobaczy. Im dalej, tym robi się mroczniej, a dramatycznych wydarzeń, spotykających bohaterów jest coraz więcej. Nie wszyscy też dożyją do końca tego tomu…
Osamu Tezuka jest zdecydowanie mistrzem pod względem kreowania fabuły, ale także komponowania – początkowo ciężko uwierzyć, że przebywający w Berlinie dziennikarz Sohei Toge będzie miał cokolwiek wspólnego z dwoma małymi chłopcami o imieniu Adolf. Jednak dokumenty świadczące o żydowskich korzeniach Hitlera w jakiś sposób połączą ich wszystkich. Przez mangę przetacza się zresztą ogromna liczba bohaterów, a właściwie każdego z nich spotyka jakaś mniejsza lub większa tragedia. Zwłaszcza Sohei przez ponad 600 stron tomu pierwszego na przemian traci dach nad głową po czym go zyskuje, jest ścigany przez ogromne rzesze ludzi, a także torturowany. Nawet bohaterowie drugiego planu, pojawiający się ledwie raz, po czym znikający z historii – kto wie, czy nie na zawsze – posiadają spory bagaż przeżyć i doświadczeń życiowych. Tutaj nie ma papierowych bohaterów bez osobowości, wyidealizowanych do granic możliwości. Wielu współczesnych mangaków powinno uczyć się od Tezuki.
Tło historyczne powoduje, że Adolf ni Tsugu #01 nie jest raczej wesołą lekturą do poduszki. Trzeba być przygotowanym na wiele tragedii już od pierwszych stron. Manga jednak bardzo wciąga, wywołuje dużo emocji, a co najważniejsze – bohaterom zwyczajnie się współczuje. Co prawda sedno fabuły, czyli rzekome dokumenty dowodzące żydowskie pochodzenie Adolfa Hitlera to już koncept zmyślony (choć kiedyś historycy badali taką możliwość), całość sprawia bardzo realistyczne wrażenie – to wszystko mogłoby się naprawdę wydarzyć. Sporo też w tym tytule akcji i pościgów, więc nie ma czasu na nudy.
O ile Tezuka kreuje fantastyczną historię, o tyle wielu czytelników zrazi się pewnie początkowo do jego rysunków. Manga powstawała w latach 1982-85, więc jest już wiekowa, a styl graficzny mocno się zestarzał. Czytając ten tytuł można zrozumieć, skąd wzięło się porównywanie Tezuki do Walta Disneya – rysunki boga mangi, choćby przedstawiały scenę tragiczną, często sprawiają wrażenie, jakby były żywcem wyjęte z komedii. Pełno tu slapstickowych upadków, dziwnych min czy po prostu groteski, która odrobinę gryzie się z akcją. Efektem jest lekki dysonans poznawczy – zwłaszcza, jeżeli nie miało się wcześniej do czynienia ze starszymi japońskimi komiksami (polecam wydaną w Polsce przez JPF Różę Wersalu Riyoko Ikedy – pod specyficzną i archaiczną kreską także kryje się wspaniała historia). Początkowo rzeczywiście ciężko przyzwyczaić się do dość dziwacznego stylu rysowania Tezuki, ale po kilku rozdziałach czytelnik czuje się już jak u siebie w domu.
Polskie wydanie to coś, co zdecydowanie warto potrzymać w ręce – w żadnym razie nie można go określić tomikiem, raczej co najmniej tomem, jeżeli nie tomiszczem. Waneko zdecydowało się na wydanie Adolf ni Tsugu #01 w wersji dwutomowej (oryginalnie jest ich 5), więc 647 stron komiksu robi wrażenie. Jak to manga, czyta się ją od prawej do lewej, więc tradycyjnie i Adolf ni Tsugu #01 ma okładkę nie z tej strony, ale przeciętny tomik liczy sobie około 180 stron, a tak grube wydanie zdecydowanie zadziwi ludzi nieobeznanych z mangą. W końcu na pierwszy rzut oka to grubaśna książka na opak. Warto też pochwalić wydanie za liczne przypisy, wyjaśniające historyczne aspekty fabuły, bez których wiele wydarzeń byłoby niezrozumiałych. Do tego co jakiś czas pojawiają się tabele informujące o istotnych zdarzeniach w Japonii i na świecie – stanowią raczej ciekawostkę, ale mile widzianą. Choć manga nie została wydrukowana na śnieżnobiałym papierze, lekko pożółkłe strony nie przeszkadzają, a wręcz świetnie pasują do tego historycznego tytułu. A teraz warto wspomnieć o okładce, a raczej grzbiecie Adolf ni Tsugu #01. Otóż o ile okładka jest naprawdę bardzo prosta, wręcz minimalistyczna i nie można się do niczego przyczepić, o tyle bok, cóż, sprawia, że manga będzie bardzo interesująco wyglądała na półce. W końcu nie często spotyka się nazistowskie swastyki w domowej biblioteczce. Warto jednak wiedzieć, że wydawnictwa mangowe nie mają wielkiego wyboru i muszą godzić się na warunki japońskiej strony, więc wygląd całości prawdopodobnie jest jaki jest, ponieważ w przeciwnym wypadku manga nie znalazłaby się w sklepach wcale. A gdyby ta swastyka jednak raziła, zawsze można tom ułożyć na półce inaczej.
Adolf ni Tsugu #01 czyta się i czyta, długo, często z przykrością poznając dalsze losy bohaterów, ale nagle lektura się kończy. Wtedy czytelnik uświadamia sobie, że bardzo chce wiedzieć, co stało się dalej. Magia Osamu Tezuki działa – mimo dość przykrej historii to wciąż wciągający za sprawą wartkiej akcji tytuł z dodatkiem romansu na tle kiełkującej wojny. Polecam gorąco.