Wydawało się, że serial Fargo nie jest już w stanie zaskoczyć dziwnymi wydarzeniami oraz historią. A jednak Noah Hawley udowodnił, że wszyscy byli w błędzie. W najnowszym odcinku zabrał widzów w podróż inspirowaną klasycznym filmem fantasy, co intrygowało, ale nie przyniosło spodziewanego efektu. Oceniam.
Fargo to specyficzny serial, który czerpie z filmów braci Coen, a
Noah Hawley dokłada do tego jeszcze swoją kreatywną i artystyczną cegiełkę. Kto oglądał
Legion,ten wie, na co stać tego twórcę. Kolejny efekt jego nieszablonowego, oryginalnego i twórczego myślenia zobaczyliśmy w najnowszym odcinku, który można określić jednym z najdziwniejszych w historii serialu. Ale jednocześnie też bardzo pomysłowym, ponieważ zainspirowano się w nim
Czarnoksiężnikiem z krainy Oz. W epizodzie odnajdziemy wiele podobieństw do tego klasycznego filmu fantasy. Taki rodzaj narracji był godny podziwu, ale też ryzykowny. A z perspektywy obejrzanego odcinka można stwierdzić, że ta decyzja nie przyniosła oszałamiającego efektu, jakiego pewnie oczekiwano.
Epizod przez większą część był czarno-biały, aby lepiej przywoływać skojarzenia z
Czarnoksiężnikiem z krainy Oz. Ale to błąd twórców, ponieważ
Fargo wyróżnia się właśnie swoją kolorystyką. Gra barwami i jego estetyka to ważne atuty serialu, których ten odcinek sam się pozbawił. W rezultacie nie obejrzeliśmy kolorowego stroju Calamity ani kontrastu między wzorzystymi tapetami w hotelu. Nawet samotnie stojący na polu budynek fajnie odróżniałby się na tle śniegu i nieba. Natomiast czarno-biały obraz pomógł w ukryciu ewentualnych niedoróbek podczas niszczycielskiego tornada. Dzięki temu efekty specjalne prezentowały się bardzo okazale i robiły wrażenie.
Historia w tym odcinku opierała się zaledwie na dwóch wątkach. Pierwszy z nich opowiadał o ucieczce Rabbiego i Satchela, którzy ukryli się w hotelu. Miejsce było bardzo specyficzne. Już sam podział na wschód i zachód tego budynku sprawiał, że fabuła intrygowała. Wyraźnie też nawiązywała do
Czarnoksiężnika z krainy Oz poprzez podobieństwa do postaci z filmu. Młody Cannon stał się Dorotką tej historii, a to wrażenie wzmacniał piesek o imieniu Rabbit (żartobliwy pomysł twórców), którego bohater adoptował. Bardziej jednak niż bohaterowie zwracały uwagę ich opowieści. Mogliśmy odnaleźć analogie między sytuacją Rabbiego i chłopca z baśnią o
Złotowłosej i trzech niedźwiadkach. Dokładnie to samo można było dostrzec w historii o żółwiu, którą usłyszeliśmy na stacji paliw. Też doskonale obrazowała marną pozycję tych postaci w mafii oraz ich wyzysk na rzecz grubych ryb.
Rabbi, w którego udanie wcielał się
Ben Whishaw, okazał się najbardziej tragicznym bohaterem tego odcinka. Nie odzyskał wszystkich pieniędzy, które znajdowały się w sejfie, a gdy chciał zrobić dobry uczynek i sprezentować chłopcu na urodziny słodycze, wpadł na Calamitę. Żeby tego było mało przez stację paliw przeszło… tornado zabijające Rabbiego, zabójcę i Sparkmana. W
Fargo widzieliśmy już UFO czy spadające z nieba ryby, więc widok trąby powietrznej aż tak nie szokuje. Niewątpliwie ten przedziwny motyw zaskakiwał, a do tego pozostawiał widzów w dużym osłupieniu. Natomiast trzeba przyznać, że w widowiskowy sposób zabito bohaterów, którzy byli interesujący i wyraziści. Będzie ich brakować w serialu. Poza tym tornado to kolejny element fabularny, który został zainspirowany przez
Czarnoksiężnika z krainy Oz. Nie jest to tylko szalony wymysł twórców, ale celowe nawiązanie do filmu.
Nowy odcinek, choć był smutny i dość ponury przez ten czarno-biały obraz, to miał też kilka zabawnych momentów. Rozśmieszała sytuacja, w której Rabbi domagał się dokończenia hasła na billboardzie, a gdy już je uzyskał nie był usatysfakcjonowany rozwiązaniem zagadki. A humoru dodawał pracownik rozklejający reklamę. To wydarzenie pół-żartem, pół-serio było w stylu braci Coen, a także samego
Fargo. Warto też wspomnieć o tablicach informacyjnych, które zawierały zabawne i nieco niepokojące treści (szczególnie ta o hotelu). Poza tym samo pojawienie się tornada miało charakter humorystyczny, biorąc pod uwagę znaczenie nazwiska Calamity (ang. kataklizm).
Historia Satchela w tym odcinku nie wciągała, choć młody aktor (
Rodney L Jones III) dobrze skupiał na sobie uwagę widzów. Ostatecznie pozostał sam i ruszył w drogę. Czyżby do Sioux Falls, o którym wspominał Rabbi? To miejsce jest ważne dla całego
Fargo i tylko wzmacnia teorię, że bohater jest przyszłym Mikem Milliganem z drugiego sezonu. A wrażenie potęgowało ujęcie, gdy chłopak wpatrywał się w billboard z napisem „Przyszłość jest teraz”, gdy w tle można było usłyszeć charakterystyczny motyw muzyczny. Zresztą przewijał się on przez cały epizod, czarując kolejną doskonałą wersją.
East/West to niezwykły, niecodzienny, niekonwencjonalny odcinek. Twórcy wykazali się otwartym umysłem i pozwolili sobie na swobodę. Z jednej strony epizod imponował, a jego wielowymiarowość jest godna pochwały. Ale z drugiej strony zmiana stylu nie wyszła na dobrego serialowi.
Fargo ma tak wysublimowany i wyjątkowy styl, że ingerencja w niego za sprawą
Czarnoksiężnika z krainy Oz nie zadziałał pozytywnie na dynamikę historii. I to był największy problem epizodu, który budzi mieszane uczucia. Był intrygujący, ale przesadnie nie angażował ani nie wywoływał silnych emocji, a przecież zginęły kolejne drugoplanowe postacie. Poza tym brak Loya, Josto, Mayflower czy Smutnych też dawał się we znaki. To był dobry, ale nieporywający odcinek. Pozostały dwa epizody do końca sezonu, raczej nie musimy się obawiać, że twórcom zabrakło na nie pomysłów. I że znów będzie kolorowo!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h