Franczyza, jaką jest Hotel Transylwania, strasznie się rozrosła przez ostatnie lata. Widzowie dostali trzy filmy i serial animowany. I mogłoby się wydawać, że to już wyczerpuje temat, ale okazuje się, że nie. Twórcy wpadli na kolejny pomysł, w założeniu ciekawy. Po tym, jak wysłali ostatnio Draculę wraz z rodziną i przyjaciółmi na wakacyjny rejs, teraz postanowili sprawdzić, jak bohaterowie daliby sobie radę, gdyby byli zwykłymi ludźmi. Jest to klasyczna zamiana miejsc - Drack i jego gang przestają być potworami, a np. Johny w takiego się zamienia. To zabieg, który widzieliśmy już w różnych filmach - wciąż działa, gdy prowadzi się go umiejętnie. No i tu dochodzimy do najważniejszego pytania: czy zostało to poprowadzone umiejętnie? Odpowiedź brzmi: częściowo. Sam punkt wyjścia do historii, czyli świętowanie 125-lecia powstania Hotelu Transylwania i chęć przejścia Draculi na zasłużoną emeryturę, by wraz z ukochaną zwiedzać świat, jest ciekawy. Zapowiada pewną odwlekaną zmianę ekipy w hotelu. Jednak jak to w takich filmach bywa, coś idzie nie tak. Bardzo nie tak. Efekt jest taki, że część potworów staje się ludźmi z krwi i kości (co przy pewnych postaciach ma znaczenie), a jeden człowiek zostaje potworem. Ten zwrot akcji jest zabawny. Stawia pewnych bohaterów w kontrze do ich wcześniejszych postaw. Brzydal staje się przystojniakiem itp. Każda z tych metamorfoz jest na tyle komicznie przedstawiona, że najmłodsi widzowie będą się zanosić śmiechem, a i część dorosłych uśmiechnie się pod nosem. Gorzej jest z drugą połową filmu, która opiera się na podróży. Niestety, to ograny i nudny temat. Ma swoje momenty, ale raczej odgrzewa znane już schematy. I nawet dzieci to zauważają, bo niedawno podobny myk mieli w Rodzinie Addamsów 2.   Hotel Transylwania: Transformania ma przesłanie, które brzmi: „akceptujmy ludzi/potwory takimi, jacy są”. Może dla dorosłych jest ono oklepane, ale pamiętajmy, że film jest skierowany do najmłodszych widzów, dla których to wcale nie musi być tak oczywiste. Choć powinno! Szkoda tylko, że scenarzyści nie potrafili fajnego pomysłu przekuć na pełen metraż i akcja siada mniej więcej w połowie. Wkrada się nuda, zauważalna nawet przez dzieci. Odkrywanie świata ludzi przez Draculę wciąga tylko na 5 minut. Później staje się festiwalem dziwnych, mało zabawnych żartów. Jakby scenarzyści wrzucali tam cokolwiek, byle tylko zapełnić trochę czasu ekranowego. W tej odsłonie doszło do kilku zmian w obsadzie, co wpłynęło niestety na niekorzyść produkcji. Największym minusem jest brak głosu Adama Sandlera, który zostaje zastąpiony Brianem Hullem. Aktor stara się skopiować styl Sandlera, ale wychodzi mu to strasznie sztucznie. Niby brzmi podobnie, ale czegoś tu brakuje. Nie ma tego komicznego pazura. W tej części nie usłyszymy także Kevina Jamesa, a szkoda, bo tym razem Frankenstein ma fajny wątek, który aktor mógłby jeszcze podkręcić. Oczywiście, dalej usłyszymy głos Andy’ego Samberga, Selene Gomez, Steve’a Buscemiego czy Davida Spade’a. Jednak nie potrafią zapełnić braku swojego kolegi, który - nie ukrywajmy - był magnesem dla widzów.
materiały prasowe
Wizualnie Hotel Transylwania: Transformania praktycznie niczym nie różni się od trzech poprzednich odsłon. Postaci nie zmieniły się ani odrobinę. Fani tego tytułu powinni być zadowoleni, że twórcy nie majstrowali zbytnio w wyglądzie bohaterów. Film miał oryginalnie trafić na duży ekran, ale pandemia pokrzyżowała te plany i studio postanowiło sprzedać go platformie Amazon. Myślę, że ta historia tak samo sprawdza się na małym i dużym ekranie. Mam nadzieje, że to ostatni rozdział tej historii, bo twórcom ewidentnie brakuje już pomysłów na dalsze przygody. Co chyba wyczuwają aktorzy, którzy powoli ewakuują się z tej franczyzy. Lepiej w porę to zakończyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj