Nie liczcie na jeszcze jedną opowieść z cyklu "za górami, za lasami". Les nouvelles aventures d'Aladin oferują nam rozrywkę w stylu "pod biustem księżniczki i na końcu przewodu pokarmowego protagonisty". Po raz kolejny kino zmaga się więc z zapewne najistotniejszym elementem Księgi tysiąca i jednej nocy, lecz tym razem wychodzi z tego starcia na tarczy. Już początek wprowadza pewien niepokój. Dwóch drobnych złodziejaszków, choć podaje się za graczy na giełdzie, tuż przed Bożym Narodzeniem z uwagi na bieg wypadków przebiera się za Świętych Mikołajów. Problem polega na tym, że zgromadzone w centrum handlowym dzieci chcą koniecznie usłyszeć bajkę. Jak więc przyjęło się to w progresywnych społeczeństwach, tuż przed wigilijną kolacją maluchy oczami wyobraźni przeniosą się do średniowiecznego Bagdadu i usłyszą historię Aladyna. Pozornie mamy w tej opowieści wszystko, co potrzebne: wielkie serce głównego bohatera, piękną księżniczkę, złowrogiego Wezyra i dżina. Gorzej jednak, że na ekranie zaserwowano nam reinterpretację baśni, której spoiwem są trywialne nawiązania do współczesnego świata. W Les nouvelles aventures d'Aladin odnajdziemy więc dysputy o ideologii gender, pochwałę demokracji, karykaturalne uwagi o homoseksualistach ("jesteś nie ten teges?"), restaurację Burger Król i subtelne rozmowy na temat seksualnej inicjacji ("latawica!"). Im dalej w las, tym jeszcze więcej dziwactw. Natrafimy tu na bohatera z problemami z erekcją ("Wasza Miękkość"), ściąganie spodni, eksponowanie dekoltu ("ma czym odetchnąć"), a wszystko okraszone graniem odbytem na flecie. W tego typu zabiegach twórcom brakuje jednak odwagi - stoją w swoistym rozkroku między filmem familijnym a absurdalną komedią. Nawet przez chwilę seansu nie zdołamy się zorientować, w którym dokładnie chcą podążyć kierunku. No url Dwoi się więc i troi w swojej pracy polski tłumacz. Dzieci mogą odbyć przyśpieszony kurs slangu: zapodać, hajtnąć, gra gitara, git, dil - po seansie maluchy będą zapewne ostre jak brzytwa i z poszerzonym wokabularzem podbiją pobliską ulicę. Nie da się jednak ukryć, że twórcom rodzimego dubbingu podrzucono nie tyle film, co kukułcze jajo, lecz jakimś cudem i tak nie rozbili go o ziemię. Musieli jednak kryć twarz w dłoniach, gdy zobaczyli tragicznie wyglądającego dżina czy taniec disco przed księżniczką. Nie ma tu absolutnie żadnego punktu zaczepienia: narracja nieustannie się chwieje, scenarzyści wydają się potykać o własne nogi, poszczególne wątki splatają się ze sobą w sposób zupełnie nieczytelny i w dodatku toporny. Warstwa humorystyczna razi swoją banalnością - żarty i gagi wydają się wymuszone, a w wielu momentach pełnią funkcję zapchajdziur dla pozbawionej polotu historii. Pretekstowa fabuła mogła paradoksalnie dać pole do popisu aktorom. Mogła, lecz nic takiego koniec końców się nie wydarzyło. Członkowie obsady, bez wyjątku, grają więc z teatralną przesadą w myśl zasady: im bardziej mimika i gestykulacja wymykają się spod kontroli, tym lepiej dla filmu. Co prawda cała historia osadzona jest w średniowiecznym Bagdadzie, jednak wiele rekwizytów, lokacji i zachowań bohaterów będzie nam przywodzić na myśl typowe polskie blokowisko. Nie jestem więc do końca pewien, czy mamy tu do czynienia z filmem familijnym. Papierkiem lakmusowym odczytywania przekazu produkcji niech będzie banda dzieciaków siedząca za mną w kinie, która w czasie seansu zaśmiała się raptem dwa razy. Zapewne i te nieboraki pojęły, że żaden latający dywan z Aladynem nie wylądował, tylko rozbił się gdzieś na pustyni. Oby burza piaskowa sprawiła, że odejdzie w zapomnienie.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Multikina

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj