Trzeci odcinek The Walking Dead rozpoczął się niespodziewanym i brutalnym atakiem Żniwiarzy na grupę Maggie. Praca kamery była dynamiczna, dlatego wzmagała emocje i podkreślała chaos, który się rozpętał. Bohaterowie dramatycznie walczyli o przeżycie w ciemnościach. To byłoby świetne otwarcie odcinka, gdyby nie zmieniające się oświetlenie. Dobrze, że podświetlano twarze postaci, żebyśmy mogli widzieć ich przerażenie, ale wyglądało to nienaturalne i sztucznie, ponieważ zmieniała się kolorystyka obrazu z zimnej na ciepłą. W rezultacie cała iluzja napadu zniknęła. Popsuło to efektowną akcję, która tak przyjemnie wciskała w fotel. Grupa została rozdzielona, a na bohaterów polowali zamaskowani Żniwiarze. Maggie skryła się w opuszczonym budynku, gdzie musiała być cicho (dobry pomysł z butelkami). To pozwoliło trzymać widzów w napięciu. Napastnik został pokonany, bo na ratunek przybył Negan. Do tego znaleźli rannego Aldena. Później akcja przeniosła się do lasu, gdzie oczywiście byli ścigani przez szwendaczy. Trzeba znowu podkreślić, że twórcy nie mają litości dla drugoplanowych postaci, ponieważ w tym odcinku padały one jak muchy. I niestety, nie robiło to żadnego wrażenia, ponieważ dla widzów Strażnicy od Maggie byli zupełnie anonimowi. Sceny śmierci Cole’a i Duncana nie poruszały, choć ten pierwszy zginął w brutalnych okolicznościach, a drugi umarł przy swojej liderce. Nie wspominając o Agacie, która zginęła w najbardziej typowy sposób, jaki zna The Walking Dead – po prostu została pożarta przez szwendaczy w lesie. Zdarza się.  Twórcy wolą się skupić na głównych postaciach i na wątkach, które najbardziej interesują widzów. Takim jest na pewno wroga relacja między Maggie a Neganem, w którą wplątano Aldena. Zanim bohaterowie trafili do zdewastowanego kościoła, spotkali przysmażonego zombie z podpisem "Judasz". Na ten widok ciarki przechodziły po plecach. W budynku przypomniano, że Alden kiedyś należał do Zbawców, ale wolał podążać za Rhee. Powtórzyła się sytuacja, gdy Maggie musiała podjąć decyzję o pozostawieniu osoby, która opóźniała marsz po zapasy jedzenia do Meridian. Wyładowała się na Neganie, oskarżając go, że jemu łatwo przychodzi opuszczanie ludzi i jest winien całej tej tragicznej sytuacji.
fot. AMC
+38 więcej
W tym momencie zastanawia mnie, czy twórcy chcą zniechęcić widzów do Maggie, czy po prostu mają krótką pamięć. Odcinek wcześniej pozostawiła Gage’a na pewną śmierć i przekonywała wszystkich, że nic nie czuje, a teraz ma opory, żeby rozstać się z Aldenem. Poza tym bohaterki nie było w pobliżu prosperującej Alexandrii kilka lat, za której zniszczenie odpowiada Beta. Oczywiście oskarżanie Negana o całe zło świata może wynikać z tego, że bohaterka musi odreagować śmierć przyjaciół i zrzucić winę na kogoś. Jednak nie wszystko, co się dzieje wokół niej, ma logiczny sens, mimo że ma to na celu podkreślenie jej przemiany w osobę, która nie cofnie się przed niczym. Niestety, przez to postać stała się irytująca. Oczywiście, może to być częścią rozwoju relacji między Maggie a Neganem, co zaprocentuje w przyszłości, gdy zobaczymy szerszy obraz tej historii, która jest naprawdę ciekawa. Ich interakcje są burzliwie i emocjonalne ze względu na dramatyczną przeszłość, co angażuje widzów. Dobrze, że bohaterka powróciła do The Walking Dead, ponieważ ożywiła serial, a fabuła stała się dzięki niej bardziej wciągająca. Również Gabriel przeżył napaść Żniwiarzy. Pozostał sam w lesie i do tego jeszcze cierpiał z powodu poważnych ran. Jego wątek był wyjątkowo nudny i pełnił rolę zapychacza, ale przynajmniej zapewniono mu ponury klimat. Duchowny spotkał jednego z umierających napastników, ale nie udzielił mu ani pomocy, ani łaski. Objawiła się mroczna strona Gabriela. Jego słowa o braku Boga brzmiały złowieszczo. Przy okazji widzowie poznali kolejnego z członków Żniwiarzy, który też wydawał się fanatycznie oddany swojej sprawie. Powoli odkrywamy, kim są ci ludzie. Historia powróciła do Alexandrii, gdzie trwa odbudowa schronienia. Skoncentrowano się na wątku Carol, która wraz z Kelly z determinacją szukała koni. Dołączyły do nich inne kobiece postacie, Rosita i Magna, a do tego powrócił temat zaginionej Connie. Humory nie dopisywały paniom, a klimat scen był dość depresyjny. Dominowało zrezygnowanie. Gdy w końcu udało im się zagonić zwierzęta do zagrody, ulga była odczuwalna. Ta zmiana nastroju zadziałała, choć to małe „zwycięstwo”, dające nadzieję na przyszłość i przetrwanie, miało też gorzki posmak. Carol musiała ubić konia, żeby nakarmić jego mięsem dzieci. To podkreśla, że sytuacja w Alexandrii jest poważna, dlatego śmierć zwierzęcia jest usprawiedliwiona. Natomiast zastanawia, czy rzeczywiście musiało do tego dojść, jeśli przypomnimy sobie, że istnieje jeszcze osada Oceanside, którą twórcy ignorują lub o niej zapominają. Warto wspomnieć o scenach z młodymi aktorami. Nie były one istotne, ale z drugiej strony ich perspektywa na działania dorosłych jest ciekawa. Mali bohaterowie są świadomi tego, co się dzieje - cierpią z głodu, ale starają się być dzielni. Poza tym stanowią miłe uzupełnienie fabuły i urozmaicenie dla tych, którym znudziły się ograne twarze. Widać wyraźnie, że najnowszy odcinek The Walking Dead wyszedł spod innej reżyserskiej ręki. Warto zwrócić uwagę, że pod względem wizualnym utrzymano wysoką jakość. Ujęcia młyna, gra świateł w opustoszałym budynku z manekinami i ruchomymi schodami czy galop koni były ucztą dla oka. Epizod był momentami trochę nudnawy, ale nadrabiał w innych elementach - pod względem aktorskim, pracy kamery czy posępnego klimatu. Odcinek był dobry, wielowątkowy, ale emocje niestety już mocno opadły po wizycie w tunelu metra i krótkim starciu ze Żniwiarzami. Z żalem powracamy do standardowego sposobu opowiadania historii, ale z nadzieją, że w kolejnym tygodniu poznamy nieco bliżej grupę nowych złoczyńców i sprawdzimy, co dzieje się z Darylem. Czekamy!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj