W odcinku zatytułowanym Odwrót po raz pierwszy pojawia się tak wyraźnie wątek zwyczajnie głupi (chociaż wielu polskich widzów mogłoby powiedzieć tak o co drugim wydarzeniu w tej produkcji). Dotyczy to niestety postaci Ciri, która zaczyna cierpieć na syndrom Harry'ego Pottera - to wybrańczyni, dziecko niezwykle ważne, potężne i jeszcze bez świadomości własnej siły. Scenarzyści muszą się postarać, by dać widzom szansę polubić postać o takim zestawie cech. Nie zapomnijmy, że rola Ciri powinna w serialu rosnąć z każdym sezonem, bo w pewnym momencie wiedźmińskiego cyklu staje się przecież ona najważniejszą bohaterką. Niestety, teraz postać Ciri wywołuje więcej niechęci niż szczerego zainteresowania. Do piątego odcinka można było więc cieszyć się relatywnie udaną relacją Geralta i Ciri, a "psioczenie" pojawiało się jedynie w przypadku Yennefer. Vesemir zaprezentował się z bardzo złej strony, przekonując Triss i jednocześnie widzów, że nie jest desperatem i ma tylko nadzieję na odrodzenie wiedźminów. Zmienia się jednak w dziadka zafiksowanego na tym punkcie i pod nieobecność Geralta pozwala Ciri na zostanie jedną z nich. W poprzedniej recenzji wspominałem, że serial Wiedźmin nie zarysował nam zbyt atrakcyjnie profesji zabójców potworów, co daje się we znaki - dlaczego to jest tak istotne, aby ryzykować życiem Ciri? Dlaczego ona sama się na to decyduje? Scenarzyści podrzucają drobne odpowiedzi na powyższe pytania, ale to jeszcze gorzej świadczy o ich pracy.
netflix
Scenariuszowe dziury lub odstępstwa od naszego wyobrażenia na temat danych postaci pojawiają się w kilku momentach piątego odcinka. Weźmy przykład Istredda, którego rola w tym sezonie sprowadzona została do odpowiadania na pytania związane z historią Kontynentu. To nie jest złe, bo pomogło widzom w wyłapaniu smaczków i niuansów. Problem w tym, że specjalista od monolitów, który przybył do Cintry pomagać elfom, nie zauważył wielkiej wyrwy niedaleko miasta. Ciekawski z niego gość, ale nie miał na tyle czasu, aby pofatygować się do miejsca, gdzie wcześniej znajdowała się sporych rozmiarów stellacytowa wieża. A skoro mowa o monolitach, to wątek ten należy oceniać na dwóch poziomach - samego pomysłu i konsekwencji dla tego świata. Powstawanie potworów wzmocnionych mutacją pod wpływem mocy Ciri to całkiem słuszna idea podkreślająca jej ogromną siłę. Nie jestem jednak fanem magicznych kamieni, bo trochę wieje to - z całym szacunkiem do tego serialu - Agentami T.A.R.C.Z.Y., gdzie scenarzyści bez dużego wysiłku mogli argumentować w ten sposób wygodne dla nich rozwiązania. Trzeba jednak dodać, że dynamika relacji Geralta i Istredda wypada całkiem dobrze. W książkach panowie spotkali się jedynie w opowiadaniu Okruch lodu, a tutaj ich drogi skrzyżowały się w Cintrze. Odczuwalna była jednak między nimi zła krew, co może w przyszłości będzie miało swoje rozwinięcie, ale teraz najważniejsza jest informacja o życiu Yennefer. W tym czasie czarodziejka udała się na ratunek Jaskrowi - to wątek wierny książce, bo bard został schwytany przez Rience'a, czarodzieja wysłanego na misję przez tajemniczą kobietę. Rience tworzy wokół siebie trochę inną aurę niż w literackim oryginale, ale jest to wersja postaci, która może się podobać. Torturuje Jaskra, aby wydobyć informacje o Geralcie, ale na szczęście dla trubadura zjawia się Yennefer. W tym momencie pachnąca bzem i agrestem czarodziejka wykazuje się ogromną kreatywnością, plując w Rience'a alkoholem i podpalając mu twarz. To bardzo widowiskowa scena. Szkoda, że nie wiele w całym sezonie było właśnie takich momentów.
Rience tworzy wokół siebie trochę inną aurę niż w literackim oryginale, ale jest to wersja postaci, która może się podobać.
Ucieczka Jaskra i Yennefer daje jednocześnie trochę humoru, gdy możemy razem z nimi pobiegać po mieście. Wracamy do postaci Ciri, której Starsza Krew umożliwia odtworzenie mutagenu niezbędnego do tworzenia wiedźminów. Niestety, to motyw pozbawiony jakiejkolwiek dramaturgii i zbudowany na kliszach rodem z książek dla młodzieży. Ciri nigdy w tym serialu nie była postacią wyróżniającą się, ale najlepsze dla niej mogło dopiero nadejść. Wybrano jednak zdecydowanie mniej udaną ścieżkę. I chociaż ostatecznie Geralt wpada w odpowiednim momencie i przerywa proceder, to pewien niesmak pozostaje.
Netflix
Wiedźmini - pozbawieni możliwości tworzenia kolejnych wojowników - mieli ogromne rozterki związane z rychłym końcem zabójców potworów. Ten bagaż zawsze ciążył Vesemirowi, ale książkowy mentor Geralta nie zachowałby się w ten sposób. Napakowanie wiedźminów do Kaer Morhen i szansa na produkowanie następców odbiera dramaturgię całemu wątkowi. Dawno nie było też scen z przepowiedniami, wymiarami i wizjami. Najpierw Ciri pod wpływem magii Triss udaje się w głąb siebie, gdzie słyszy proroctwo Ithlinne o nadejściu wieku miecza i topora, czasu pogardy i tak dalej, ale cytat z książek nie mówi jeszcze za wiele, chociaż podkreśla znowu rangę Ciri w tej historii. Piąty odcinek był jedynie przyzwoity. Raził wspomnianymi wyżej uproszczeniami i błędami scenariuszowymi. Do tego drugiego można dodać jeszcze leniwe scenopisarstwo, gdy Istredd od tak rzuca sobie imię Yennefer w rozmowie z obcym mu Geraltem, natomiast Triss najpierw wykrzykuje do Ciri, że dziewczyna ich wszystkich pozabija, a niedługo potem jasnowłosa bohaterka znajduje się u boku Vesemira i ma zostać poddana zabiegowi, który przerodzi ją w silnego mutanta. To może zaboleć fanów. Ci znający książki mogą wzdrygnąć się na myśl, że Yennefer po raz pierwszy zobaczyła Ciri - jakżeby inaczej - podczas wizji zafundowanej przez Matkę Bezśmiertną. Wybory z tego sezonu mogą być potem trudne do odkręcenia - o ile twórcy będą chcieli naprawić relację między bohaterami, bo nie można mieć do końca pewności. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj