On jednak wiedział, dlaczego umarła. Potwierdził swoje podejrzenia i obarczył wyłączną winą siebie, ponieważ to on sprowadził tu Glorię. Ufała mu, a on dostarczył ją, jak gdyby była owcą ofiarną. Teraz zaś jego syn spokojnie drzemał w ich mieszkaniu, jadł z apetytem i normalnie się rozwijał, nieświadom tego, że wkraczał w świat bez matki, że ceną, jaką zapłacił za życie, była między innymi jej śmierć. Richard spodziewał się, że psychiatrzy pouczą go, iż niechęć do dziecka będzie naturalną reakcją z jego strony, ale oni nie wiedzieli tego, co on. Po prostu nie wiedzieli. Oczywiście ciężko było nienawidzić tego niemowlęcia, jeśli to w ogóle możliwe, malec wyglądał bowiem tak bezbronnie i niewinnie. Richard usiłował wyperswadować sobie tę niechęć, najpierw odwołując się do logiki, a następnie do wspomnień o Glorii i jej cudownie optymistycznego podejścia do życia. Miał nadzieję, że pomogą mu one odzyskać równowagę psychiczną. Nic jednak nie pomagało. Polecił dziecko opiece zatrudnionej na stałe pielęgniarki, rzadko kiedy pytając, jak się ono miewa, i zaglądając do niego tylko od czasu do czasu. Jeśli płakało, nigdy nie pytał o przyczynę i nie interesował się stanem jego zdrowia. Po prostu kontynuował pracę, pozwalając, by owładnęła nim tak dalece, że nie musiał myśleć, rozpamiętywać i poświęcać większości czasu na cierpienia wywołane poczuciem winy. Przez jakiś czas praca pełniła funkcję tamy, która chroniła go przed zalewem rzeczywistości skrywającej jego osobistą tragedię. A teraz ta rzeczywistość runęła wręcz na niego za sprawą reminiscencji na temat uśmiechów Glorii, jej pocałunków i jej euforii, kiedy odkryła, że jest w ciąży. Pod przymkniętymi powiekami przywoływał obecnie szereg spędzonych wspólnie chwil. Czuł się trochę tak, jak gdyby siedział w swoim salonie, oglądając amatorskie filmy rodzinne. – Jesteśmy na miejscu, proszę pana – oznajmił Charon. Już byli na miejscu? Richard otworzył oczy, a Charon wypuścił go i stanął obok wozu na chodniku. Prawnik chwycił mocno teczkę i wysiadł z limuzyny. Spojrzał na Charona. Mierząc prawie metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, szofer górował nad nim o dobre dwanaście centymetrów, ale za sprawą szerszych ramion i przenikliwych oczu wydawał się jeszcze potężniejszy, niczym prawdziwy olbrzym. Richard wpatrywał się w niego przez chwilę i dostrzegł zrozumienie w jego spojrzeniu. Małomówny był z niego człowiek, ale chłonął wszystko, co się wokół niego działo, sprawiając przy tym wrażenie, że przeżył na tym świecie wiele stuleci. Richard kiwnął lekko głową, Charon zaś zamknął drzwi i wrócił na miejsce kierowcy. Richard popatrzył w ślad za odjeżdżającą limuzyną, po czym odwrócił się i wszedł do apartamentowca. Philip, emerytowany nowojorski policjant zatrudniony tu jako dzienny strażnik, zerknął znad gazety, a następnie stanął niemal na baczność, zrywając się ze stołka za biurkiem. – Gratulacje, panie Jaffee. Słyszałem w wiadomościach. Jestem pewien, że świetnie się pan czuje, wygrawszy kolejną sprawę. Richard uśmiechnął się. – Dziękuję, Philip. Wszystko w porządku? – O tak, wszystko gra jak w zegarku, panie Jaffee. Tak jak zawsze – zapewnił go Philip. – W tej robocie można się praktycznie zestarzeć – dorzucił swoje sztandarowe spostrzeżenie. – Tak – odparł Richard. – Tak. Wszedł do windy i stał tam sztywno, czekając, aż drzwi się zasuną. Zamknął oczy, przypominając sobie ten pierwszy raz, gdy przyjechał tu z Glorią. Wspominał jej ekscytację, jej euforyczne piski podczas oglądania mieszkania. – Co ja narobiłem? – wymamrotał. Otworzył szeroko oczy, kiedy drzwi windy rozsunęły się na jego piętrze. Postał w niej jeszcze przez chwilę, po czym ruszył w stronę swojego apartamentu. Ledwie wszedł do środka, z pokoju dziecinnego wyłoniła się pani Longchamp, by go powitać. – Och, panie Jaffee. Pielęgniarka liczyła sobie zaledwie pięćdziesiąt lat, ale wyglądała już na staruszkę o swojskich atrybutach – miała zupełnie siwe włosy, znaczną tuszę, łagodne brązowe oczy i pyzatą twarz. – Gratulacje. Widziałam przed chwilą wiadomości. Przerwali dla ich nadania mój ulubiony serial! – Dziękuję, pani Longchamp. – Od czasu jak zaczął pan pracować w firmie pana Miltona, nie przegrał pan ani jednej sprawy, prawda? – Tak jest, pani Longchamp. Ani jednej. – Musi pan być z siebie bardzo dumny. – Tak – odparł. – U Brada wszystko w porządku – pospieszyła z relacją, choć o nic nie pytał. Kiwnął tylko głową. – Szykowałam właśnie dla niego butelkę. – To proszę sobie nie przeszkadzać – uciął jej paplaninę Richard. Uśmiechnęła się raz jeszcze i wróciła do pokoju dziecięcego. Odstawił teczkę, powiódł wzrokiem po mieszkaniu, a następnie przeszedł wolno przez salon w kierunku tarasu, z którego roztaczał się jeden z najurokliwszych widoków na rzekę Hudson. Nie zatrzymał się jednak, żeby ogarnąć wzrokiem panoramę, tylko kroczył z pewnością siebie właściwą człowiekowi zawsze dokładnie wiedzącemu, dokąd zmierza. Wszedł na leżankę, dzięki czemu mógł teraz bezpiecznie oprzeć lewą stopę na ścianie, i podciągnął się, łapiąc za żeliwną poręcz. A następnie jednym szybkim, niemal eleganckim ruchem wyciągnął ramię w dół, jak gdyby usiłował pochwycić rękę jakiegoś zawieszonego tam niewidzialnego osobnika i wydźwignąć go wyżej, po czym poszybował z czternastego piętra w kierunku chodnika głową w dół.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj