1. PIERWSZE SPOTKANIE

Był zwykły dzień okresu późnej kredy. Nie sposób ustalić dokładną datę, ale był to naprawdę zwykły dzień, a na Ziemi panował spokój. Przyjrzyjmy się kształtowi świata tamtego dnia. W owym czasie profile i miejsca kontynentów radykalnie się różniły od ich obecnych form. Antarktyda i Australia tworzyły jeden ląd, większy od każdego z nich w dzisiejszej postaci, Indie były dużą wyspą na Morzu Tetydy, a Europa i Azja dwoma oddzielnymi lądami. Dinozaury można było znaleźć głównie na dwóch superkontynentach. Pierwszy z nich, Gondwana, był kilka miliardów lat wcześniej jedynym ciągłym lądem na Ziemi. Potem rozpadł się na osobne części, a jego powierzchnia znacznie się zmniejszyła, ale wciąż był tak duży jak dzisiejsza Afryka i Ameryka Południowa razem wzięte. Drugi, ­Laurazja, oderwał się od Gondwany, a później stał się ziemią, którą obecnie nazywamy Ameryką Północną. Tamtego dnia wszystkie stworzenia na wszystkich kontynentach pochłaniała tylko jedna sprawa – przetrwanie. W ówczesnym, niecywilizowanym świecie nie wiedziały, skąd się wzięły i dokąd zmierzają. Gdy kredowe słońce znajdowało się wprost nad ich głowami i cienie rzucane przez liście sagowców były najmniejsze, ich jedynym zmartwieniem było to, dokąd się udać na obiad. Na skąpanej w blasku słońca polanie w gaju palm sagowych w Gondwanie środkowej pewien na razie jeszcze niczym się niewyróżniający Tyrannosaurus rex właśnie schwytał pulchnego, całkiem dużego jaszczura na południowy posiłek. Budzącymi grozę szponami rozerwał wciąż szarpiące się zwierzę na dwoje i wrzucił część ogonową do ziejącej paszczy. Gdy ją ze smakiem schrupał, poczuł się całkowicie zadowolony ze świata i z miejsca, jakie w nim zajmował. Jednak pod ziemią daleko było do spokoju. Pościg tyranozaura za jaszczurem spowodował potężne trzęsienie ziemi w podziemnym mieście mrówek położonym zaledwie metr od lewej stopy dinozaura. Na szczęście uniknęło rozdeptania, ale teraz na powierzchnię wyległa horda jego mniej więcej tysiąca mieszkańców, by sprawdzić, co się stało. Tyranozaur przesłaniał im ponad pół nieba; był niczym wyniosły szczyt przeszywający chmury. Dla mrówek zgromadzonych w cieniu tego masywu wyglądało to tak, jakby nagle dzień zaczął się chylić ku zachodowi. Zezując w górę, coraz wyżej i wyżej, patrzyły, jak ogon jaszczura wykonuje w powietrzu łuk i znika w przepastnej paszczy tyranozaura. Słuchały odgłosów chrupania, trzasków i łoskotów, które brzmiały jak gromy bijące z nieba. Wcześniej przy podobnych okazjach tym gromom towarzyszyły obfite opady odłamków kości i kawałków mięsa. Nawet drobny deszczyk pozostałości z uczty dinozaura zapewniał obiad całemu miastu. Jednak tym razem tyranozaur miał mocno zaciśnięte szczęki i z nieba nic nie spadało. Po paru chwilach wrzucił do paszczy drugą połowę jaszczura. Znowu rozległ się grzmot, ale i teraz nie spadł deszcz szczątków pokarmu. Gdy tyranozaur skończył jeść, cofnął się o kilka kroków i z lubością ułożył się w cieniu do poobiedniej drzemki. Zatrzęsła się ziemia, szczyt się osunął i przekształcił w daleki łańcuch gór, a polanę ponownie zalało jasne światło słońca. Mrówki potrząsnęły z rezygnacją głowami i westchnęły. Tegoroczna pora sucha była długa i życie z dnia na dzień stawało się coraz cięższe. Były głodne już od dwóch dni. W chwili gdy przygnębione stworzonka odwracały się w stronę wejścia do ich miasta, polaną zachwiało kolejne trzęsienie ziemi. Łańcuch górski przewracał się niespokojnie z boku na bok! Mrówki patrzyły uważnie, jak tyranozaur wkłada jeden ze swoich monstrualnych pazurów do pyska i zaczyna nim wściekle dłubać w zębach. Natychmiast pojęły, dlaczego ów stwór nie może zasnąć – między jego zębami utkwiło i drażniło go mięso jaszczura. Burmistrzowi miasta mrówek przyszedł nagle do głowy pewien pomysł. Wdrapał się na źdźbło trawy i wysłał zgromadzonym w dole mieszkańcom kolonii feromonowy sygnał. Gdy dotarł on do pozostałych mrówek, zrozumiały, o co chodzi burmistrzowi, i przekazały tę wiadomość dalej. W miarę poruszania się ich czułek tłum ogarniało coraz większe podniecenie. Pod wodzą burmistrza mrówki ruszyły w stronę tyranozaura uporządkowanymi czarnymi strumykami. Początkowo łańcuch górski wydawał się im niesamowicie odległy, widoczny na horyzoncie, ale niedostępny. Jednak potem niespokojny tyranozaur przekręcił się ku nim, skracając w jednej chwili dzielący je od niego dystans. Gdy się obracał, jedna z jego ogromnych dłoni spadła z nieba i legła z ogłuszającym łoskotem tuż przed burmistrzem. Wywołany tym wstrząs wyrzucił cały pochód mrówek w powietrze, a kurz, który się przy tym wzbił, ułożył się w kształt grzyba podobnego do chmury pyłu po wybuchu bomby atomowej. Nie czekając, aż kurz z powrotem osiądzie, mrówki weszły za swoim burmistrzem na dłoń dinozaura. Leżała ona prostopadle do ziemi, tworząc urwistą skałę. Ale dla wprawionych we wspinaczkach mrówek nie była to żadna przeszkoda. Szybko wdrapały się po ścianie urwiska na przedramię dinozaura. Wciąż w zwartym szyku, wybierały drogę na szorstkiej skórze przedramienia, brnąc przez jego podobną do płaskowyżu powierzchnię, schodząc i wchodząc po stromych zboczach przecinających ją niezliczonych wąwozów i uparcie zmierzając do ramienia i paszczy tyranozaura. Akurat w tym momencie tyranozaur podniósł ogromną rękę, by ponownie pogrzebać sobie w zębach. Mrówki, które posuwały się po jego przedramieniu, poczuły, że usuwa się im grunt pod nogami i że alarmująco wzrasta siła grawitacji. Walcząc o życie, przywarły do skóry dinozaura wszystkimi odnóżami. Jego kolosalna głowa zasłaniała im teraz pół nieba. Jego wolny oddech był jak wiatr wiejący na niebie, a pod spojrzeniem jego rozległych jak oceany oczu zatrzęsły się z trwogi. Dostrzegłszy na swym ramieniu mrówki, tyranozaur uniósł drugą rękę, by je strzepnąć. Jego dłoń zakryła południowe słońce jak chmura burzowa i rzuciła na armię mrówek groźny cień. Patrzyły na nią z przerażeniem, gwałtownie ruszając czułkami. Burmistrz podniósł jedną ze swych przednich nóg i reszta oddziału natychmiast zrobiła to samo, wskutek czego cała kolonia stała się długą, drgającą strzałą, wymierzoną w paszczę dinozaura. Tyranozaur na kilka sekund osłupiał, ale w końcu pojął zamiar mrówek i opuścił kończynę. Chmura burzowa zniknęła i z powrotem pokazało się słońce. Potem dinozaur otworzył paszczę i położył na ogromnym zębie palec, tworząc w ten sposób most między ramieniem i szczęką. Na ułamek sekundy mrówki się zawahały, ale burmistrz ponownie objął dowództwo i reszta kolonii bez sprzeciwu pomaszerowała za nim. Pierwsza grupa szybko dotarła do końca palca. Stanąwszy na gładkim, stożkowatym czubku pazura, patrzyły z lękiem i podziwem w głąb jego paszczy. Miały przed sobą pogrążoną w mroku czeluść, w której zbierała się burza. Ich twarze owiewał silny, wilgotny wiatr, który cuchnął posoką, a z ciemnej otchłani dochodziło grzmienie. Gdy oczy mrówek przystosowały się do mroku, udało im się dojrzeć w oddali pas jeszcze głębszej ciemności, który stale zmieniał kształt. Dopiero po dłuższym czasie uświadomiły sobie, że jest to gardło dinozaura. To ono było źródłem owych grzmotów, które wydobywały się z żołądka dinozaura. Mrówki instynktownie skuliły się ze strachu, ale potem jedna za drugą wspięły się na jego olbrzymie zęby i ześliznęły po zboczach z gładkiego, białego szkliwa. Potężnymi żuwaczkami zaczęły się wgryzać w różowe mięso jaszczura, które utkwiło w rozpadlinach między zębami. Żując pokarm, gapiły się na wielkie białe kolumny wznoszące się po obu stronach. Wysoko nad nimi, na podniebieniu dinozaura, lśnił złowrogo w promieniach słońca drugi rząd siekaczy, który wyglądał tak, jakby lada chwila mógł je zmiażdżyć. Ale tyranozaur przesunął już palec na górną szczękę i nieprzerwany strumień mrówek wspinał się teraz na osadzone w niej zęby i pożerał zaklinowane między nimi mięso, tworząc lustrzany obraz sceny, która rozgrywała się na dolnej szczęce. W około tuzinie szczelin uwijało się teraz ponad tysiąc mrówek, które szybko uprzątnęły do czysta skrawki mięsa. Dolegliwość dręcząca dinozaura została usunięta! Nie rozwinął się on jeszcze w takim stopniu, by podziękować za tę przysługę, więc tylko wydał długie westchnienie ulgi. Ten nagły huragan zdmuchnął z jego paszczy wszystkie mrówki, które wzniosły się w powietrze jak czarny obłok kurzu, ale ponieważ ich ciała były niewiarygodnie lekkie, wylądowały bez szwanku metr od głowy tyranozaura. Miały pełne brzuchy i potuptały syte z powrotem do swojego miasta. Tymczasem tyranozaur przekręcił się na drugi bok, w chłodny cień, i bez trudu zapadł w drzemkę. I to było tyle. Kiedy Ziemia powoli się obracała, słońce przesuwało się w milczeniu ku zachodowi, cienie sagowców się wydłużały, a między drzewami przemykały motyle i chrząszcze. W oddali biły o brzegi Gondwany fale pierwotnego oceanu. Nikt nie wiedział, że w tej najspokojniejszej chwili historia Ziemi dokonała ostrego zwrotu w nowym kierunku.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj