Dlaczego Gra o tron jest nierówna, a Ród smoka trudny do zekranizowana? Rzecz o adaptacjach
Zazwyczaj adaptacja ma za zadanie przenieść jak najwięcej z materiału źródłowego na ekran. Co jednak, gdy ten został napisany w formie kroniki historycznej? Przed takim zadaniem stanęli twórcy Rodu smoka.
Gdy mowa o ekranizacjach, najczęściej ma się na myśli przeniesienie na wielki bądź mały ekran materiału źródłowego, dzięki któremu są znani najważniejsi bohaterowie, ich charaktery, motywacje oraz wydarzenia, w których uczestniczą. W tym przypadku istotę adaptacji stanowi ukazanie danej historii w medium filmowo-serialowym.
Obecnie popularność zdobywa jednak inny model: polem eksploatacji twórców staje się albo sam świat przedstawiony, przy jednoczesnym konstruowaniu własnej historii w jego obrębie, jak Fallout, albo materiał źródłowy, który pozwala na niemal nieograniczoną wolność, gdyż sam składa się praktycznie z niedopowiedzeń, sprzecznych wersji historii i niedokończonych opowieści.
Osoby odpowiedzialne za rozwój telewizyjnego uniwersum na podstawie książek George’a R.R. Martina mogą o obu modelach powiedzieć dość sporo. Wszak Gra o tron (przez pięć sezonów) realizowała schemat pierwszy, a później twórcom pozostało „przenieść się” na pole autorskiej wolności. Ponieważ Wichrów zimy oraz Snu o wiośnie w dalszym ciągu nie widać na horyzoncie, a Ogień i krew (baza do Rodu smoka) nie jest powieścią w tradycyjnym rozumieniu, również podejście do opowiadanej historii musiało ulec zmianie.
Pora zatem się przyjrzeć, jak ekranizacje historii ze świata Pieśni lodu i ognia realizują scharakteryzowane powyżej dwie szkoły adaptacji.
Szkoła pierwsza: Nadchodzi Zima – Gra o tron (sezony 1–5)
Chyba niewielu wątpi w to, że mimo dokonania zmian i „cięć obsadowych” w stosunku do materiału źródłowego, David Benioff i D.B. Weiss dokonali jak najlepszych starań, by Westeros zostało oddane na ekranie z dbałością o szczegóły i z dużym szacunkiem dla przedstawionej historii. Eddard Stark w wersji Seana Beana był tym samym, twardym jak żelazo, honorowym nestorem rodu, co w wersji książkowej. Peter Dinklage „ożywił” na ekranie sarkastycznego, ponadprzeciętnie inteligentnego Tyriona, a serialowa fabuła szła ściśle z wydarzeniami powieściowego oryginału.
Rzecz jasna, zmiany musiały zostać wprowadzone. Bądźmy szczerzy, gdyby showrunnerzy zdeklarowali się do napisania adaptacji 1:1, Gra o tron z dużym prawdopodobieństwem trwałaby do dziś. I to nawet abstrahując od tego, że na finałowe tomy ciągle czekamy. Liczba postaci i wątków rozpoczętych przez George’a R.R. Martina jest bowiem olbrzymia. Być może właśnie dlatego autor ma takie kłopoty z ukończeniem sagi. Jest to o tyle ironiczne, że Martin, mówiąc o powodach sprzeciwów do sprzedaży praw do adaptacji Pieśni lodu i ognia, twierdził, iż napisał cykl z założenia niemożliwy do sfilmowania. A historia pokazuje, że napisał serię niemożliwą do ukończenia także w medium literackim.
Jak zmiany wpływały na jakość samego serialu? Jak to w każdej adaptacji bywa – jedne na plus, inne na minus, ale niepodważalną zasługą było unikanie dłużyzn przy jednoczesnym utrzymaniu wysokiego poziomu intryg, rozwoju akcji i postaci oraz zachowaniu wierności książkom Martina. Stąd powieściową Tyshę jako motyw zabójstwa Tywina Lannistera z powodzeniem zastąpiła miłość Krasnala do Shae, podczas gdy ciągle nierozstrzygniętą kwestię możliwego potomka Robba Starka z wersji książkowej w serialu ucięto dość dosłownie, bo poprzez brutalne zabójstwo żony Młodego Wilka na Krwawych Godach.
Nie bez znaczenia jest również pewien istotny fakt: ścisła współpraca twórcy oryginału z producentami serialu. Łatwo bowiem zauważyć, kiedy dokładnie serial poszedł zupełnie inną ścieżką niż fabuła książkowa. Stało się to na etapie sezonu piątego, kiedy George R.R. Martin nie był już zaangażowany w produkcję. Showrunnerzy upakowali w jeden sezon wydarzenia dwóch opasłych tomów (Uczta dla wron i Taniec ze smokami), co nie było złym pomysłem. Gorzej, że w toku jego realizacji wycięto bądź zignorowano wątki z dużym prawdopodobieństwem kluczowe dla ostatnich tomów cyklu powieściowego.
Szkoła druga: Wichry Zimy – Gra o tron (sezony 6-8)
Benioff i Weiss aż do końca produkcji serialu zarzekali się, że wiedzą od samego Martina, jak skończą się poszczególne wątki sagi książkowej. Trudno dociec, jaka jest prawda, bo jakiś czas po zakończeniu serialu autor dość otwarcie krytykował rozwiązania fabularne zaproponowane przez showrunnerów (a poprzez zawarcie pewnych wątków w Rodzie Smoka zaczął je wręcz negować).
O ile jednak pewne uproszczenia narracji można wytłumaczyć i wybaczyć, o tyle inne są tak istotne, że trzeba o nich wspomnieć. W czwartym i piątym tomie Martinowskiej sagi wyróżnić mogę na dobrą sprawę trzy wątki najistotniejsze w kwestii nadchodzącej do Westeros Długiej Nocy.
Pierwszym (związanym ściśle z walką o tron) jest rzekome przetrwanie Aegona Targaryena po rzezi w Królewskiej Przystani i otoczka sugerująca, że ów Aegon/Młody Gryf jest tak naprawdę potomkiem wywodzącego się od Targaryenów, acz konkurencyjnego dla nich rodu Blackfyre'ów (do wojny, których z pewnością nawiąże, a może nawet pokaże, szykowana adaptacja Rycerza Siedmiu Królestw).
Drugim jest postać tajemniczego mentora Brana Starka, który to również należy do rodu Targaryenów i cieszy się złą reputacją pośród nich wszystkich (Brynden Rivers) – w serialu wszelkie powiązania między Trójoką Wroną a Targaryenami zostały zignorowane, z kolei sam wątek Brana Złamanego był tak zły na wielu płaszczyznach, że będzie trzeba się nim zająć później.
Jeśli poprowadzenie wątku Brana jest ogromnym rozczarowaniem, to jeszcze większym z nich jest wątek Eurona Greyjoya – w książkach przepełnionego żądzą osiągnięcia boskości stryja Theona, wręcz herolda apokalipsy nadciągającej do Westeros. W serialu zaś postać, kreowana wręcz na antagonistę godnego horrorów Lovecrafta, zastąpiono jednowymiarowym błaznem z manią na punkcie seksu.
I na tym pora skończyć porównywanie do książek, a przyjrzeć się temu, jak Grę o tron zakończyli twórcy, nie mogąc już bazować na konkretnym materiale źródłowym. Niestety, powiedzieć, że nie podołali zadaniu, to jak nic nie powiedzieć. Większość tajemnic i mitologii skrupulatnie budowanej od pierwszego odcinka serialu właściwie nie doczekała się satysfakcjonującego (jak na złożoność i wielowątkowość dotychczasowej fabuły) rozwiązania. Oto Biali Wędrowcy okazali się zaprogramowanymi na totalną anihilację ludzkości istotami, Jona Snow konsekwentnie kreowanego na Mesjasza Westeros (Azora Ahai) po wskrzeszeniu najpewniej przejął Chat GPT, wgrywając mu tylko dwa wersy kodu: You’re my Queen i I don’t want the throne. Bran Stark – człowiek potrafiący podróżować w czasie i przestrzeni – okazał się dla fabuły bardziej bezużyteczny niż ktokolwiek inny (a został królem). Tyrion, Varys i Littlefinger z mistrzów strategii zmienili się w dzieci błądzące we mgle, rozwój postaci Jaimego Lannistera postanowiono całkowicie wyrzucić do kosza na ostatniej prostej. Można tak wymieniać i wymieniać.
Rzecz sprowadza się do jednego: niegdyś największy serial świata u swojego kresu stał się pośmiewiskiem: nie tylko nie zdołał zaspokoić pokładanych w nim nadziei fanów, ale wciąż jest przywoływany za przykład, jak nie należy kończyć seriali telewizyjnych. Ba, klęska ostatniego sezonu Gry o tron była na tyle dotkliwa, że w jej następstwie postanowiono całkowicie zrezygnować z produkcji ogłoszonych podówczas spin-offów (z wyjątkiem jednego, który ostatecznie stał się Rodem Smoka).
Szkoła dwustylowa – Ród smoka
Przed twórcami Rodu Smoka stało od samego początku zadanie dużo trudniejsze. Nie da się ukryć, że Taniec Smoków jest wydarzeniem ogromnie ważnym dla historii Westeros. Kłopot polegał na tym, że wydarzenie zostało opisane wyłącznie w książce Ogień i krew, której struktura o bardziej przypomina kronikę/podręcznik historyczny niż spójną narrację.
Krótko mówiąc: znane są osoby dramatu, wydarzenia faktycznie opisane są w swego rodzaju ciągu chronologicznym, znane są koligacje rodzinne, sojusznicy i wrogowie każdej ze stron, jednak... to wszystko jest zaledwie szkieletem opartym na dość kruchych podstawach. Co więcej, Ogień i krew nie oferuje nawet jednej, konkretnej interpretacji wydarzeń, gdyż opiera się na sprzecznych ze sobą źródłach. Wiadomo, że coś się stało – jak się stało i czy na pewno się stało, to kwestie do swobodnej interpretacji.
Twórcy, tworząc serial oparty właśnie na tego typu materiale, musieli wręcz od zera napisać całą historię. Znane są tylko podstawy, szkielet fabularny. Nieznani są za to bohaterowie (poza ich imionami i pewnymi faktami z ich życiorysu). Nie wiadomo, co nimi kieruje, można się jedynie domyślić kontekstu pewnych zdarzeń, a ich opis bazujący na podaniach kilku osób będących ponadto niewiarygodnymi narratorami, tylko dodatkowo to utrudnia.
Można tu mówić o „szkole adaptacji” poniekąd łączącej styl tradycyjny ze stylem autorskim. Nie jest tak, że wszystko, co dotyczy Tańca Smoków, jest białą kartą, której wypełnienie zależy tylko od intencji i wizji adaptatorów. Ogólne założenia i poszczególne wydarzenia, choć nieraz zostają wspomniane tylko w pojedynczym akapicie lub na kilku stronicach, są jednak opisane.
Inwencja twórców sprowadza się zatem do dodania własnych treści do materiału źródłowego, do stworzenia wielowymiarowych relacji pomiędzy postaciami i motywacji, które im przyświecają (przed Rodem Smoka powody Viserysa co do uczynienia Rhaenyry swoją następczynią były nieznane, dopiero pierwszy odcinek serialu udzielił jednoznacznej odpowiedzi, tak jak udzielił odpowiedzi, dlaczego wśród Targaryenów praktykuje się głównie stosunki kazirodcze), a w końcu do uporządkowania historii, znalezienia punktów wspólnych między sprzecznymi interpretacjami różnych wydarzeń. W wypadku tego ostatniego chyba najbardziej pomaga to, że współshowrunnerem serialu jest George R.R. Martin. W końcu, kto jak nie on może wiedzieć, co rzeczywiście zaszło za kulisami wielkiej westeroskiej polityki?
Warto wspomnieć, że jest tu miejsce na odstępstwa nawet w kwestiach dość jasno wyłożonych w książkach – zapiekła nienawiść Alicent i Rhaenyry w książce zmienia się w siostrzaną miłość w serialu, a w końcu stopniowo ukazuje, co sprawiło, że dwie mocno kochające się kobiety stały się swoimi nemezis. Książkowy król Viserys zmagający się z otyłością, w serialu jest dostojnym monarchą, a jego ciężka choroba wynika z przypadłości dość typowej wśród Targaryenów – zakażonej rany na skutek skaleczenia się o Żelazny Tron. Na pytanie, czy są to zmiany korzystne względem oryginału, czy też nie, każdy musi już odpowiedzieć sam.
Trudno też uniknąć porównań z Grą o tron, gdy mowa choćby o podobieństwie bohaterów. Viserys pełni podobną funkcję do tej Eddarda z oryginalnego serialu – jest niczym spoiwo jednoczące upadające królestwo, a po jego śmierci kruchy pokój zostaje zerwany. Rhaenyra w tym ujęciu ma cechy podobne do Robba – u podstaw jej walki z Alicent leży przekonanie, że tamta zamordowała jej ojca. Otto Hightower wykazuje osobowość zbliżoną do Tywina Lannistera, a Larysa Szpotawą Stopę Stronga trudno porównać do kogoś innego niż tylko do Littlefingera – aczkolwiek w znacznie bardziej nihilistycznym i mrocznym wydaniu.
Czas pokaże, do której „szkoły” adaptacji będzie można przypisać drugi sezon Rodu Smoka i przede wszystkim, czy będzie to adaptacja udana, czy też nie.
Najbardziej znienawidzone postacie z seriali wg widzów
A jako ciekawostkę dodaję to zestawienie użytkowników serwisu Ranker, w którym wzięło udział ponad 32 tysiące internautów i oddano ponad 300 tysięcy głosów. Wśród najbardziej znienawidzonych serialowych bohaterów jest oczywiście kilka postaci z Gry o tron.