Doktor Doom w MCU. Szczere obawy fana
Dla jednych – wiekopomna chwila, dla drugich – akt ostatecznej desperacji ze strony Marvel Studios. Jedno jest pewne: powrót Roberta Downeya Jr. do MCU nikogo nie pozostawił obojętnym. Skąd takie, a nie inne reakcje?
27 lipca 2024 r. stanie się – na najbliższe tygodnie, jeśli nie miesiące – najważniejszą datą, gdy mowa o popkulturze w tym roku. Właśnie wtedy na San Diego Comic-Con, na panelu poświęconym MCU, fani mogli poznać część planów studia na dalszy rozwój uniwersum. Obok ogłoszenia, iż kolejne dwa filmy Avengers wyreżyserują doskonale znani miłośnikom franczyzy bracia Russo, padły rewelacje znacznie większej wagi. Stało się wiadome, iż Victor von Doom oficjalnie zastąpi Kanga Zdobywcę w roli głównego czarnego charakteru Sagi Multiwersum. Ujawniono również aktora, który zagra ikonicznego złoczyńcę.
I jak wielkie nastało zdumienie i ekstaza zarazem, gdy spod srebrnej maski wychynęła twarz... Roberta Downeya Jr. Odtwórca Tony’ego Starka, ulubieniec fanów, a w pewnym sensie architekt MCU, jakie znamy, powróci do franczyzy w nowej roli. Tym razem nie tego, który będzie kluczowy dla ocalenia świata, lecz jako centralny adwersarz, przeciwko któremu (z dużym prawdopodobieństwem) zjednoczą się liczne postacie.
Doktor Doom w MCU
Gdy jednak opadły emocje po niewątpliwie szokujących wiadomościach, reakcje fandomu najlepiej opisać jako podzielone. By być sprawiedliwym, raczej u każdego fana MCU nadzieje mieszają się z dobrze umotywowanymi obawami. Oczywiście, angaż tak ikonicznego aktora gwarantuje przynajmniej akceptowalnego złoczyńcę – zresztą sam Downey, zwracając się do publiczności, stwierdził, iż „uwielbia grać złożone i skomplikowane postacie”, co już może przynajmniej naprowadzać na trop, jakim typem antagonisty będzie filmowy Victor von Doom.
Byłoby jednak przynajmniej zakłamywaniem rzeczywistości analizowanie tego tematu bez przyznania, iż pojawił się on w momencie, w którym MCU przeżywa kryzys wizerunkowy. Biorąc pod uwagę kwestię promocji uniwersum, był to, technicznie rzecz biorąc, strzał w dziesiątkę. Praktycznie nie ma medium zajmującego się branżą popkulturową, na łamach którego kwestia Dooma nie zdominowała nagłówków. I jeszcze długo nie będzie schodzić z ust zarówno dziennikarzy, jak i fanów. Zdejmując zaś różowe okulary, warto się również przyjrzeć całemu kontekstowi i zastanowić się: czy postawienie na Dooma jest przemyślaną, inteligentną strategią marketingową, czy raczej próbą zamaskowania wewnętrznych problemów studia poprzez żerowanie na nostalgii, fanserwis i pośpiech spowodowany świadomością dość sporych kłopotów.
Kim jest Doktor Doom?
MCU: podzielona i niespójna saga?
Zaczynając ten podpunkt, trzeba wspomnieć o tym, iż plotki o wprowadzeniu Dooma do MCU zaczęły krążyć już od połowy ubiegłego roku, ale rozważanymi aktorami do odegrania tej roli mieli być m.in. Mads Mikkelsen czy Cillian Murphy. Te doniesienia były niepotwierdzonymi plotkami, jakich w MCU pojawiło się pełno na przestrzeni lat, aczkolwiek z pewnego powodu były one znacznie bardziej wiarygodne. W obliczu procesu i problemów prawnych Jonathana Majorsa oraz domniemanemu niezadowoleniu studia z postaci Kanga Zdobywcy i planów na nią, zaczęto coraz poważniej myśleć o wycofaniu się z dalszego eksplorowania wariantów multiwersalnego tyrana. Można powiedzieć, że los Kanga został przypieczętowany wraz z wydaniem skazującego wyroku w sprawie Majorsa.
Niestety, zastąpienie Kanga Zdobywcy nie jest tak łatwym zadaniem, jak mogłoby się wydawać. Już sam fakt, że pierwotnie właśnie ten antagonista był rozważany jako centralne zagrożenie Sagi Multiwersum – dzisiejszy Avengers: Doomsday pierwotnie nosił przecież tytuł Avengers: The Kang Dynasty – i pewne nasiona zostały już zasiane w celu eksploracji niebezpieczeństwa, tworzy prawdopodobnie największą dziurę fabularną w całej historii MCU. Rykoszetem zostają w ten sposób trafione wydane produkcje. Projekt Ant-Man i Osa: Kwantomania w zasadzie można (a myślę, że nawet trzeba) uznać za film kompletnie niekanoniczny z resztą MCU. Scena po napisach z Radą Kangów nie ma i nie będzie mieć już żadnego znaczenia w kontekście nowych przetasowań.
Oczywiście, nie każde wydarzenie zapowiadane w scenach po napisach doszło do skutku (wystarczy wspomnieć post credit Doktora Strange’a, gdy Karl Mordo rozpoczyna swoją krucjatę przeciwko czarodziejom). Mowa jednak o scenach i zapowiedziach kompletnie innej wagi: Mordo jest przypisany właśnie do Stephena Strange’a, z kolei Kanga i jego warianty mieli wprowadzać do piątej części Avengers i zarazem do kulminacji całej Sagi Multiwersum. Nasuwa się więc pytanie: czy nieobecność Kangów w ogóle zostanie uzasadniona fabularnie, czy raczej zamieciona pod dywan, jakby nigdy ich nie było?
Cóż, Marvelowi zawsze zostaje awaryjne wyjście z sytuacji – odwołanie się do telewizyjnej/streamingowej odnogi uniwersum w postaci serialu Loki. Może w tym pomóc potwierdzenie funkcjonowania organizacji TVA również w filmach (Deadpool & Wolverine). Przypomnijmy: w finale wzmiankowanego serialu, Loki, w akcie ostatecznego poświęcenia, postanowił zająć miejsce zmarłego Tego, Który Trwa (jednego z wariantów Kanga) i jako Bóg Opowieści i strażnik odrodzonego multiwersum, nadrzędną misją TVA uczynił polowanie na warianty swojego poprzednika. W teorii stwarzałoby to możliwość wyjścia z impasu. Trzeba byłoby to jednak zrobić tak, by cały kontekst zrozumiały również osoby niezaznajomione z serialem. A niestety z tym Marvel ma ogromne problemy, co pokazuje przykład filmu Marvels, a także hermetyczność obecnego MCU, które w zasadzie już nie stawia na pozyskiwanie nowych widzów, a zamiast tego raczy fanów tonami fanserwisu.
Doktor Doom w MCU: kosztowne żerowanie na sentymencie?
Postawmy sprawę jasno: w talent Roberta Downeya Jr. raczej nikt nie wątpi – tak samo jak w jego (i braci Russo) zasługi dla uniwersum. Patrząc jednak na, delikatnie mówiąc, wyboistą drogę, jaką przechodzi obecnie franczyza (wraz z ciągle zmieniającymi się i rezygnującymi reżyserami, scenarzystami i producentami kolejnych części Avengers), trudno oprzeć się wrażeniu, że skoro liczne eksperymenty z formułą i przepisywanie scenariuszy nie wyszły, wracanie do starych twórców i ponowne ściąganie RDJ jest z jednej strony aktem desperacji (wręcz metaforycznym wołaniem o pomoc), a z drugiej pewnego rodzaju przyznaniem się do porażki. Żartobliwie parafrazując staropolskie przysłowie, można powiedzieć: "Jak trwoga, to do braci Russo".
Nieco podobnie sprawa wygląda w przypadku ponownego angażu Downeya Jr. W końcu jak przyciągnąć uwagę zarówno fanów, jak i sceptyków, jeśli nie za sprawą aktora, który de facto ukształtował MCU jako całość? Zwłaszcza że Doom z twarzą Tony’ego Starka nie jest wcale oryginalnym wątkiem MCU, a ma swoje podstawy w komiksowych historiach dotyczących obu postaci (komiksowa historia What If?: Iron Man: Demon in Armor z 2010 r.).
Marvel Studios gra va banque, stawiając na tak ikonicznego aktora. Trzeba też powiedzieć, że jest to pierwszy ruch o takim znaczeniu: aktorzy grający kilka postaci w ramach uniwersum już się zdarzali, mowa jednak o centralnym antagoniście w wydaniu aktora, który był obecny w MCU przez 11 lat (2008–2019). Krytycy zarzucają Marvelowi pójście na łatwiznę – wszak studio dotąd słynęło z trafionych wyborów castingowych przy jednoczesnym unikaniu powtarzalności. Josh Brolin wykreował jednego z najlepszych złoczyńców we współczesnej popkulturze. I choć nie dowiemy się, czy Jonathan Majors miał szansę mu dorównać, początkowe reakcje na różnorodne warianty Kanga były raczej pozytywne.
Co więcej, studio wręcz zaczynało budowę uniwersum od angażowania aktorów mało znanych. Samego Downeya Jr. (choć występował przed MCU) Marvel de facto „podźwignął” i pomógł mu naprostować zarówno życie, jak i karierę zawodową. Nie inaczej sprawa wygląda z takimi (dziś) gwiazdami jak m.in. Tom Hiddleston, Chris Hemsworth czy Tom Holland. Wyżej wymienieni są niekwestionowanymi gwiazdami Hollywood, lecz ich droga na szczyt zaczęła się właśnie od Kinowego Uniwersum Marvela.
Nie mogę się nie zgodzić z takim postawieniem sprawy: Doom z twarzą Roberta Downeya Jr. (bo jakoś nie wierzę w to, że aktor zainkasuje gażę w wysokości 80 mln dolarów za chodzenie w żelaznej masce) zostanie pozbawiony podobnej niespodzianki. I raczej pewne jest to, że podobieństwa między nim a Iron Manem będą wręcz instynktownie wytykane przez fanów.
Podobne wątpliwości nie miałyby miejsca, gdyby studio zaangażowało do roli Dooma Cilliana Murphy’ego lub Madsa Mikkelsena. Mikkelsen nie jest wprawdzie aktorem nieznanym w MCU, jednak trudno powiedzieć, by jego rola Kaeciliusa w Doktorze Strange’u zapadła widzom w pamięć czy była czymś na miarę talentu duńskiego aktora – ot, to typowy pospiesznie wykreowany złoczyńca, jakich w MCU było wielu. Mikkelsen mógłby zacząć „na świeżo”, jednak postanowiono inaczej, a efekty tej decyzji poznamy w 2026 r.
Nie bez znaczenia jest również kwestia finansów, jakie studio zamierza przeznaczyć na wypłatę dla aktora i reżyserów. Kwoty sięgające 80-100 milionów dolarów z możliwością stosownych dodatków z tytułu wpływów w Box Office są już same w sobie ogromne, a dojdą do tego jeszcze kwoty na właściwą produkcję obu filmów, globalny marketing widowisk i wszystko, co się z tym wiąże. MCU na tę chwilę coraz częściej boryka się z trudnościami przebicia progu rentowności w Box Office (Kwantomania, Marvels, z dużym prawdopodobieństwem dojdzie do tego jeszcze kolejna odsłona Kapitana Ameryki), zatem całkiem słusznie można zadawać sobie pytanie: czy gra jest w ogóle warta świeczki?
Doktor Doom w MCU: dobre strony
Trzeba również pamiętać, że ponowny angaż aktora pokroju Roberta Downeya Jr. wcale nie był taki oczywisty. Z informacji rzekomo pochodzących od samego aktora wiemy, że wyraził on zgodę na powrót do MCU (nie licząc, rzecz jasna, kwestii honorarium, udogodnień i prywatnej ochrony), tylko gdy bracia Russo powrócą jako reżyserzy. W przypadku reżyserów również postanowiono pójść na ustępstwa, powierzając im pełną kontrolę twórczą nad projektami.
O wolności twórczej w Marvel Studios mówi się ostatnio wiele, ale nie są to informacje pozytywne. Dokrętki, przepisywanie scenariuszy bądź nawet dokańczanie projektów bez udziału ich reżyserów (co rzekomo miało mieć miejsce w przypadku Marvels i Nii DaCosty) są dzisiaj problemami mocno wpływającymi na nierówną jakość franczyzy. Warunki braci Russo są zatem powiewem świeżości i mogą przynajmniej budzić nadzieje, iż duet wie, co robi, i ma na swoje filmy określony pomysł. Zresztą, znając ich dotychczasowy dorobek w ramach MCU, raczej można być o to spokojnym.
Rozumiem powody, dla których wielu komentatorów uznaje decyzje Marvel Studios za przejaw desperacji i cynicznego żerowania na sentymencie fanów. Ten kij ma jednak i drugi koniec. Owszem, studio zatrudnia już znaną ekipę, ale co ważniejsze – jest to ekipa ceniona, lubiana przez fanów, a przede wszystkim taka, która zaoferowała widzom faktycznie dobre filmy w ramach uniwersum. W końcu to bracia Russo, odpowiadają za takie produkcje jak: Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz, Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów, Avengers: Wojna bez Granic i Avengers: Koniec Gry, z których każda zdobyła uznanie zarówno krytyków, jak i widzów. To bracia Russo wyreżyserowali finał Sagi Nieskończoności i uczynili go kinowym fenomenem na rzadko spotykaną skalę. Stąd ich doświadczenie w pracy nad kinowymi blockbusterami działa zdecydowanie na ich korzyść.
Podobnie niekwestionowalny jest talent Roberta Downeya Jr oraz wpływ, jaki wywarł i nadal wywiera na kształt MCU. Do debiutu Victora von Dooma w Sadze Multiwersum minie jeszcze kilka lat, a szczegóły dotyczące tego bohatera oraz jego roli w Sadze Multiwersum będą stopniowo ujawniane. Słowa aktora, jakoby lubił grać niejednoznaczne i złożone postacie, oraz fraza: Nowa maska. To samo zadanie, już mogą skłaniać do spekulacji. Bo skoro zadaniem Tony’ego Starka była walka w obronie wszechświata, czy podobne motywacje (acz na skalę multiwersum) będą przyświecać Doomowi? Bardzo możliwe – wszak komiksowy Doktor Doom nigdy nie uważał się za złoczyńcę i naprawdę wierzył, że tylko on potrafiłby zapewnić światu pokój. Przekonamy się, jak do tej postaci podejdą twórcy MCU, choć w oczy rzuca się swoista klamra dla RDJ. Jego Tony Stark był alfą dla MCU, z kolei wszystko wskazuje na to, iż Doom będzie omegą tej franczyzy.
Jeden złoczyńca, jeden aktor – nieskończona liczba znaków zapytania. Czy to ma szansę się udać? Czy wprowadzenie Dooma ma być „lekiem” na problemy MCU, czy raczej wabikiem na rozczarowanych fanów? Odpowiedzi na te pytania poznamy dopiero z czasem, choć temat jest na tyle elektryzujący, iż z całą pewnością rozpali on branżę rozrywkową i społeczność fanów do czerwoności na długo przed oficjalnymi zapowiedziami.
Źródło: ew.com, variety.com, heroichollywood.com, comicbookmovie.com, people.com, wegotthiscovered.com, screenrant.com, nypost.com, gamesradar.com, ign.com