Ród smoka mnie wykończył. Oto 7 grzechów głównych 2. sezonu
2. sezon Rodu smoka nareszcie dobiegł końca. Nareszcie, bo była to ślamazarna, nieciekawa historia, która zmarnowała potencjał fundamentów położonych w 1. odsłonie. Co dokładnie poszło nie tak? Oto 7 grzechów głównych 2. sezonu Rodu smoka.
Gra o tron to jeden z najlepszych, najpopularniejszych i najważniejszych dla telewizji seriali. Wielka szkoda, że nie otrzymał zakończenia, na jakie zasługiwał. Mimo tego wieści o powstającej adaptacji Ognia i krwi, czyli księdze historycznej napisanej przez George'a R. R. Martina – traktującej o Tańcu Smoków, wojnie domowej pomiędzy dwoma odłamami rodu Targaryen – wprawiły mnie w podekscytowanie. To nie był łatwy materiał do adaptacji, o czym pisał w swoim tekście Łukasz Żelazko. Mimo tego 1. sezon Rodu smoka oglądało się przyjemnie i z zaciekawieniem, choć już wtedy miałem pewne obiekcje do kierunku, jaki obrali twórcy. Poznaliśmy ciekawe postacie, a znakomite aktorstwo potrafiło uratować niektóre średnie decyzje scenariuszowe. Gdyby nie idiotyczna zmiana powodu wojny między Czarnymi a Zielonymi, byłby to naprawdę bardzo dobry sezon, który ustawił pionki na szachownicy.
Ciekawostki o smokach z Gry o tron i Rodu smoka
Z tego powodu na 2. sezon czekałem z niecierpliwością. Bohaterów poznaliśmy – polubiliśmy lub znienawidziliśmy. Teraz w końcu miało się zacząć coś dziać! Hucznie zapowiadano walki między smokami i rozpoczęcie wojny. W mediach społecznościowych zachęcano do obrania strony. A co stało się potem? Wszystko zostało zaprzepaszczone. Postanowiłem przyjrzeć się temu i wyszczególnić 7 grzechów głównych 2. sezonu Rodu smoka.
Blood & Cheese
To, co Jucha i Twaróg zrobili w książce, było jednym z najważniejszych wydarzeń, które ostatecznie pchnęło obie strony w kierunku konfliktu zbrojnego. Szokujące i kontrowersyjne! W końcu nie tylko zamordowali dziecko, ale zrobili to z wielkim okrucieństwem – na oczach jego matki, babci oraz rodzeństwa. Zmusili rodzicielkę do wyboru jednego dziecka, by potem i tak zabić to drugie. To była zemsta za to, jak Aemond potraktował księcia Lucerysa.
W serialu natomiast cała sekwencja pozbawiona była jakiegokolwiek napięcia. Scena, którą hucznie zapowiadano jako drugie Krwawe Gody, ostatecznie była po prostu kolejnym wydarzeniem, które prawie na nic nie miało wpływu. Jucha i Twaróg bez problemu spacerowali po Czerwonej Twierdzy w poszukiwaniu ofiar, a lord dowódca wolał zabawiać się z Alicent, z której zrobiono hipokrytkę. Scena – w teorii okrutna i przerażająca – ostatecznie wypadła miałko. I była pozbawiona konsekwencji. Postaci po stronie Zielonych nie dostały czasu na żałobę i powrócono do głupotek. Alicent, która najdotkliwiej przeżyła utratę wnuka, już po paru odcinkach spacerowała z paroma strażnikami po ulicach Królewskiej Przystani mimo wiedzy o tym, że Rhaenyra (a raczej Daemon) jest w stanie wysłać zabójców w samo serce stolicy i zabić członka rodziny królewskiej.
To nie Gra o tron
Pamiętałem o tym podczas seansu! I nie widziałem w tym niczego złego. Problemem było to, że twórcy bardzo chcieli, żeby to była Gra o tron. Z tego powodu mamy próby stworzenia intryg, ciekawych monologów i problemów natury moralnej. Szkoda tylko, że żadna z tych rzeczy nie wychodzi, a jedynie usiłuje naśladować poprzednika. Poziom dialogów jest absurdalnie niski i przypomina seriale dla nastolatków, a nie poważne fantasy dla dorosłych, na które serial usiłuje się kreować. Intryg politycznych jest tu tyle, co nic. I wszystko jest tłumaczone w najbardziej łopatologiczny sposób.
Silono się na pokazanie rozmachu. Z tego powodu dostaliśmy Daemona w Harrenhal, ale to zasługuje na oddzielny podrozdział. W rzeczywistości wszystko wyszło bardzo teatralnie. Sceny działy się zaledwie w kilku lokacjach – mamy Smoczą Skałę, Harrenhal, Czerwoną Twierdzę, Królewską Przystań i ten sam port w każdym odcinku. Żadnego urozmaicenia. W Grze o tron poznaliśmy perspektywę wszystkich zakątków świata. Mroźną północ, cieplejsze południe, rozgrzane słońcem Essos.
Jakimś cudem twórcom udało się sprawić, że lokacje wyglądały trzy razy gorzej od tego, jak prezentowały się w Grze o tron. Strona wizualna tej produkcji to męka dla oczu! Wszystko ma dziwny, brudny, szarobury, rozmazany filtr, przez co wydaje się, że nawet sceny kręcone w plenerze zostały stworzone w studiu. Kolorów tu prawie nie ma, a jeśli są, to przygaszone. Pojęcie kontrastu też jest twórcom nieznane. Może gaże scenarzystów powinni otrzymać oświetleniowcy? Jakość fabuły i tak by nie spadła, a może byłoby lepiej widać, co w ogóle dzieje się na ekranie.
Porównanie lokacji z Gry o tron i Rodu smoka
Brakuje też ciekawych i charyzmatycznych postaci. Gra o tron miała swoje gorsze, a nawet katastrofalne momenty, ale śledziło się ją ze względu na postacie, które zdołaliśmy pokochać. Większość z nich została nagrana przez mniej popularnych artystów. Peter Dinklage wyrósł na światową gwiazdę dzięki Tyrionowi. Młoda gwardia także otworzyła sobie drzwi do Hollywood. To samo można powiedzieć o 1. sezonie Rodu smoka. Paddy Considine, Matt Smith i Rhys Ifans byli gwiazdami – kiedy tylko któryś z nich pojawiał się na ekranie, wiedzieliśmy, że wydarzy się coś ciekawego. W 2. sezonie z oczywistych powodów zabrakło Paddy'ego Considine'a, a rola Rhysa Ifansa również została ograniczona w połowie sezonu. Z kolei Matt Smith... Tak, przejdźmy do Harrenhal!
Mój showrunner jest fanatykiem Harrenhal
Wprowadzenie tego wątku było jednym z najjaśniejszych momentów 2. sezonu – trzymający w napięciu i dobrze nakręcony. Do tego charyzma Matta Smitha! A potem pojawiły się wizje senne Daemona i... przeciąganie ich do bólu. Nie prowadziło to do żadnego rozwoju bohatera, bo przekonała go dopiero wizja (a raczej zwiastun Gry o tron odtworzony w jego głowie) przyszłości w ostatnim odcinku. To, że ostatecznie wrócił do Rhaenyry, nie wynikało z tego, że zrozumiał swoje błędy. Po prostu uwierzył w magiczną przepowiednię. Na Harrenhal zmarnowano mnóstwo czasu ekranowego. Każdy wiedział, jakie Daemon miał słabości, wady i lęki. Nie pokazano nam niczego nowego. Usiłowano za to wzbudzić kontrowersje przez scenę, w której dogadza własnej matce, co było obrzydliwe i kompletnie niepotrzebne z narracyjnego punktu widzenia. To był też mierny i tani sposób na powrót Milly Alcock i Paddy'ego Considine'a w paru scenach, które nic nie wniosły.
Jedynym plusem tego wątku było pojawienie się Alys Rivers, która wyróżniała się spośród gromady nieciekawych i miałkich postaci. Przede wszystkim była jakaś! Może swoją charyzmą nie porwała tłumów, ale przyciągała uwagę i sprawiała, że dało się ten wątek oglądać choćby dla jej dogryzania Księciu Łotrzykowi.
Daeron sam w Starym Mieście
Nie można tego samego powiedzieć o Daeronie. Mam ogromny problem z tą postacią, a raczej jej brakiem. Twórcy bardzo swobodnie podchodzą do materiału źródłowego, motywacji postaci i chronologii wydarzeń. Pogodziłem się z tym. Niemniej uważam, że mężczyzna powinien już zostać wprowadzony. Po pierwsze – to postać, która znacznie różni się od beztroskiego i lekceważącego wszystko Aegona czy okrutnego i aroganckiego Aemonda. Gwayne Hightower sam o tym powiedział w jednym z odcinków, gdy przedstawił go jako rezolutnego, zdolnego młodzieńca o dobrym sercu. To istotna postać z perspektywy opowieści, która będzie miała ogromne znaczenie dla Zielonych. Po drugie – po stokroć wolałbym obejrzeć perypetie Daerona w Starym Mieście, niż przez cały sezon męczyć się z Daemonem w zamku ze Scooby'ego-Doo. Po trzecie – media społecznościowe zapowiadały 2. sezon Rodu smoka jako początek wojny, podczas którego trzeba wybrać stronę konfliktu. Tylko dlaczego ktokolwiek miałby wybrać Zielonych? Aemond to atrakcyjny złoczyńca, któremu można współczuć, ale trudno mu kibicować. Jest też Aegon, który dzięki staraniom Toma Glynna-Carneya stał się ciekawy, ale to przecież okropny człowiek. Jest też hipokrytka Alicent, nijaka Helaena, która nie dostała nawet szansy na rozwinięcie, i Criston Cole, którego trudno traktować poważnie przez jego decyzje i problem z utrzymaniem portek na sobie. Pojawienie się Daerona mogłoby sprawić, że więcej osób faktycznie zawahałoby się przed obraniem strony.
Podobny problem mam z Creganem Starkiem. To równie ważna postać dla Czarnych. Tymczasem dostaliśmy go na ledwie parę minut. Cały wątek, w którym książę Jace próbuje przekonać do swojej sprawy Cregana, byłby bardzo ciekawy. Dostalibyśmy perspektywę Starków, którzy nigdy się nie mieszali do takich spraw i woleli żyć w oczekiwaniu na kolejną zimę. Zobaczylibyśmy też, że Jace jest zdolnym negocjatorem i dyplomatą. Na dodatek wniosłoby to wiele lekkości do produkcji, bo moglibyśmy obserwować poczynania postaci oddalonych od serca konfliktu. Jace i Cregan zaprzyjaźnili się ze sobą – wspólnie polowali, a nawet zawarli pakt krwi, który łączył ich jako sojuszników i braci. Taki wątek przyniósłby wiele korzyści: nowe-stare miejsce do odwiedzenia, lepsze poznanie Cregana Starka, który w przyszłości będzie istotny, czy rozwinięcie postaci Jace'a, który nie zmienił się od 1. sezonu.
Brakuje też innych postaci, na przykład Alysanne Blackwood czy Krwawego Bena. Może nie miały aż tak wielkiego znaczenia, ale ich pojawienie się mogłoby rozruszać niemrawą fabułę i dać widzom ciekawe postaci do pokochania. Nie bolałby mnie ich brak, gdyby inni byli interesujący. Niestety Rhaena ugania się za smokiem, Baela nie ma nic ciekawego do zrobienia, Helaena to samo, Jace stroi fochy przez cały sezon i zmienia charakter w zależności od potrzeb twórców, Daemon tuła się po nawiedzonym zamku, a Rhaenyra i Alicent zachowują się tak, jakby chciały zostać gwiazdami serialu romantycznego o ich perypetiach. Najciekawsze postaci to bez wątpienia Aemond i Aegon, bo mają przynajmniej jakieś charaktery. Można ich nie lubić, ale coś się do nich czuje. Fajnie też wypadł Oscar Tully, który postawił do pionu Księcia Łotrzyka. Młody aktor pokazał, że się da! Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o reszcie. Szkoda, bo Daemon i Rhaenyra błyszczeli w 1. sezonie.
Nettles, czyli co twórcy mają przeciwko silnym postaciom kobiecym?
Nettles to jedna z najciekawszych postaci w książce. To bękarcica i smocze nasienie, które dosiada Owcokrada. W serialu smok będzie należeć do Rhaeny Targaryen. Dlaczego jednak Nettles jest tak interesująca? Bo w konflikcie książąt, rodzin królewskich, ukazywała perspektywę maluczkich. To czarnoskóra, młoda kobieta, która za sprawą swojego pochodzenia dostała szansę na lepsze życie. Była silna, przebiegła, pyskata. Brakowało jej manier. Stanowiła bardzo ważny element dla wątku Daemona. Jest też osobą, która zostawiła po sobie ślad w historii Westeros, bo ludy z Doliny opowiadały historie o wiedźmie ze smokiem na lata po wydarzeniach z Tańca Smoków.
W książce Daemon i Nettles według zapisek Grzyba byli parą, co rozwścieczyło swego czasu Rhaenyrę. To była jednak specyficzna relacja. Daemon był dla niej dobry. Starał się ją uczyć manier. Według wielu traktował ją jak córkę. Może nie brzmi to zbyt dobrze, gdy weźmiemy pod uwagę możliwe romantyczne powiązania między tym dwojgiem, ale jej pojawienie się mogłoby rozwinąć Daemona w ciekawy sposób. Nie widzieliśmy go czułego ani opiekuńczego w stosunku do innych. To pokazałoby tego bohatera w innym świetle.
Mam ogólnie problem z tym, jak twórcy przedstawili postaci kobiece w serialu. Pozbawiono je pazurów. Rhaenyra w książce walczyła jak lwica o to, co jej się po prostu należało. Alicent kierowała się miłością do swoich synów, chcąc posadzić Aegona na tronie. Obie były gotowe na wszystko, żeby dotrzeć do ostatecznego celu. W serialu z kolei Rhaenyra stoi w rozkroku przez cały 2. sezon, bo nie wie, czy chce tej wojny, czy nie chce. Czy powinna walczyć, czy nie powinna. Czy ma się słuchać innych, czy nie. Nie podejmuje decyzji jak prawowita władczyni, a ciągle prosi o rady. Z kolei Alicent brała udział w paru niepotrzebnych scenach seksu i była popychadłem dla Aemonda. Tak, to drugie jest wierne książkom, bo tam jej rola była znikoma, ale twórcy zdecydowali się na jej zwiększenie w 1. sezonie. Teraz ich obowiązkiem było to dobrze rozwinąć, a nie zrobili tego.
Nostalgia nostalgię nostalgią
Niech mi ktoś wytłumaczy, bardzo proszę, jaki jest cel w nieustannym nawiązywaniu do Pieśni Lodu i Ognia, Długiej Nocy i pozostałych wydarzeń z Gry o tron? Dlaczego w finałowym odcinku 2. sezonu Rodu smoka dostaliśmy wizję z Daenerys, która w mojej ocenie sugeruje, że to ona jest Księciem, Którego Obiecano? Nie rozumiem czegoś takiego, bo twórcy retroaktywnie budują Grę o tron, która była przed tym. Wiemy, że Daenerys NIE BYŁA Księciem, Którego Obiecano. To nie ona zakończyła Długą Noc. Zrobiła to Arya Stark. Ukazanie Trójokiej Wrony pod postacią aktora, którego nikt nie kojarzy, bo wygląda kompletnie inaczej od tego, jak go pokazano w Grze o tron, też jest nieporozumieniem. Jestem ciekaw, ile osób bez książkowej wiedzy rozpoznało tę postać.
To też bolesne przypomnienie o tym, że te wszystkie wątki zostały zmarnowane. Długa Noc to wydmuszka, która nikogo nie usatysfakcjonowała. Daenerys Targaryen także została zniszczona przez twórców. To wszystko prowadzi donikąd, rozdrapuje stare rany i marnuje nasz czas.
Jeden wielki zwiastun
Wojna miała nadejść po śmierci księcia Lucerysa, gdy w jednym z ostatnich ujęć 1. sezonu Rhaenyra zażądała zemsty. Potem miała nadejść po Blood & Cheese. Potem po Gawronim Gnieździe. Przygotowania do niej trwały przez cały sezon, który poświęcono zbędnym wątkom postaci.
Mam wielkie wątpliwości co do tego, czy Max zdecyduje się na stworzenie dziesięcioodcinkowego sezonu poświęconego wojnie. Nie zostało już wiele miejsca na powolne odcinki i pseudointrygi polityczne. Teraz zostały wyłącznie bitwy, podczas których trup ściele się gęsto. I nie jestem też pewien, czy to kogokolwiek poruszy. Skoro twórcy nie potrafili sprawić, żeby śmierć Bogu ducha winnego dziecka poruszyła, to jak chcą wywołać jakieś emocje przy uśmiercaniu kolejnych postaci? Większość z nich jest nierozwinięta lub tak nudna, że trudno je polubić. I dlatego boli mnie, że nie wprowadzono Daerona lub nie rozwinięto Cregana. Nie wiadomo, jak dokładnie podejdą do tego twórcy, ale mogą natknąć się na moment, w którym najciekawsze postaci, niosące ten serial na swoich barkach, nagle znikną, a publiczność pozostanie bez faworytów.
Po co?
To pierwsze pytanie, które nasuwa mi się po obejrzeniu 2. sezonu Rodu smoka. Tym pytaniem można skwitować wiele decyzji scenariuszowych. W jednej z recenzji wspomniałem, że jest to sezon fillerowy. Poza śmiercią syna Helaeny i Aegona, księżniczki Rhaenys i okaleczeniu uzurpatora absolutnie nic ciekawego się nie wydarzyło. Bo co faktycznie się stało? Daemon zebrał armię, a Tyland Lannister zdobył poparcie Triarchii. Doszło do Blood & Cheese, próby zamordowania Rhaenyry, bitwy o Gawronie Gniazdo i małej rewolucji w Królewskiej Przystani. Te wszystkie wydarzenia dałoby się skompresować do czterech, góra pięciu odcinków. I to wcale nie tak, że pozostały czas wypełniono czymś ciekawym, bo większość postaci nadal stoi w miejscu. Mało kto się rozwinął. Niektórzy nawet zaliczyli regres. Tym jednym słowem – regres – można podsumować cały 2. sezon Rodu smoka, który był o niczym i niczego nie rozwiązał.
Ranking postaci z obu sezonów Rodu smoka
Moje oczekiwania wobec 3. sezonu spadły na łeb, na szyję. Liczę, że zostanę pozytywnie zaskoczony, ale coraz trudniej mi w to wierzyć. Twórcy zaprzepaścili starannie położone fundamenty z 1. sezonu, które były naprawdę dobre i zwiastowały coś ekscytującego. Nie dam się nabrać drugi raz.
Zobacz także: