"Dwayne Johnson idzie po Oscara!" - te słowa są brane za żart, a nie powinny
Dwayne Johnson chce udowodnić, że jest aktorem, a nie tylko ekranowym twardzielem.
Dwayne Johnson wciąż chce się rozwijać. Wiele się zmieniło od nieudanej próby przejęcia sterów nad filmami opartymi na komiksach DC i porażki Black Adama. Była to jego pierwsza tak duża klęska, po której zdecydował się na chwilowy powrót do wrestlingu. Widać jednak, że zweryfikował swoją karierę i na kolejny projekt wybrał produkcję artystyczną, a nie komercyjną. Za kamerą Smashing Machine, historii o życiu mistrza UFC, stanął Benny Safdie. To on razem z bratem w filmie Nieoszlifowane diamenty sprawił, że Adam Sandler zagrał jedną z najlepszych ról. Jednak mało kto wierzy, że Dwayne'a czeka to samo.
Filmowi twardziele to też aktorzy!
Mam wrażenie, że inaczej postrzegamy odtwórców ról w filmach akcji. Zapominamy, że oni też są aktorami. Ich praca nie polega tylko na prężeniu muskułów, eliminowaniu zbirów i odchodzeniu w stronę zachodzącego słońca. Arnold Schwarzenegger, Jean-Claude Van Damme, Wesley Snipes, Jackie Chan, Jet Li, Jason Statham w każdym filmie grają tak samo i nikt nie miał z tym problemu. Ludzie ich lubią, ale nie traktują poważnie jako aktorów.
Dwayne Johnson podjął walkę z wizerunkiem twardziela. Jednak nie spotkał się z aprobatą. W Internecie pojawiają się lekceważące komentarze na jego temat. Niektórzy uważają, że ekranowi twardziele nie mogą być dobrymi aktorami. To stwierdzenie jest kuriozalne – przecież prywatnie nie są mordercami, zabijający przeciwnika jednym spojrzeniem. Wierzymy, że są w stanie to zrobić właśnie dlatego, że dobrze to odgrywają. A jednocześnie wątpimy, że są w stanie zagrać cokolwiek innego. Przecież taki Jason Statham nie jest postacią, którą gra – on tylko kreuje filmowy wizerunek! Teraz ten sam problem ma Johnson.
Ekranowi twardziele już pokazali, na co ich stać
Sylvester Stallone dał się poznać szerokiej publiczności za sprawą Rocky'ego. Niestety został zaszufladkowany w rolach twardzieli, mimo że świetnie spisał się w kolejnych odsłonach serii o bokserze, a w 1997 roku stworzył wartościową kreację w Cop Land. Stallone przez całą karierę udowadniał, że ma talent, ale dopiero fenomenalna rola w Creedzie została doceniona - i to nominacją do Oscara! Tyle lat musiało minąć, by widzowie mogli zaakceptować fakt, że jest ponadprzeciętnym aktorem.
Każdy z wymienionych wyżej aktorów udowodnił, że stać go na więcej. W JCVD z 2008 roku Van Damme ma poruszającą scenę monologu, która wywołuje wielkie emocje. Jason Statham w niekonwencjonalnym Kolibrze z 2013 roku pokazał, że nie zawsze gra samego siebie. Schwarzenegger rozbawiał nas w komediach, takich jak Junior, Bliźniacy i Świąteczna gorączka , ale też dał wybrzmieć uczuciom w dramacie Maggie. Musimy zaakceptować fakt, że w Terminatorach oraz Total Recall też pokazał dobre aktorstwo. Są jeszcze Jet Li, który za świetną rolę w kostiumowym dramacie Władcy wojny dostał pierwszą w karierze nagrodę, i Jackie Chan, który pokazał wielki talent w dramacie Incydent z 2009 roku (nie miał w nim ani jednej sceny kaskaderskiej) oraz serii Policyjna opowieść.
Filmowi twardziele są tak wiarygodni w filmach akcji, bo są niezłymi aktorami! A jednak widownia postrzega ich inaczej. Z podobnym problemem mierzą się gwiazdy komedii. Jim Carrey i Robin Williams potrafili odciąć się od zabawnych produkcji, by stać się zupełnie innymi bohaterami. Nie ma w tym nic dziwnego, że wielu artystów wybiera gatunek, w którym czuje się najlepiej. Dlaczego mielibyśmy ich za to krytykować? W ostatnich latach swój talent kilkakrotnie udowodnił Adam Sandler – mowa nie tylko o wspomnianym już Uncut Gems, ale też o świetnych dziełach Zabić wspomnienia, Magik z Nowego Jorku czy Lewy sercowy. Dlaczego więc niektórzy przyklejają mu łatkę gościa od słabych komedii?
Szufladki problemem Hollywood
Szufladkowanie to problem dla aktorów. Jasne, dzięki temu, że są postrzegani w pewny sposób, dostają kolejne role. Szkoda jednak, że reakcje widzów na ich próby zrobienia czegoś innego są tak toksyczne. W dzisiejszych czasach każdy może być "ekspertem" w Internecie. Wszyscy mogą wyrazić swoją opinię, ale warto pamiętać, że słowa mają konsekwencje. I niestety powodują, że aktorzy są kojarzeni wyłącznie z jednym typem ról. To działa na niekorzyść popkultury, bo pozbawia ją filmowej różnorodności.
Jeszcze większy problem w tym aspekcie mają atrakcyjne aktorki. Widzowie uznają je za ozdoby ekranu i myślą, że niewiele potrafią. Ostatnio często trafiałem na niesprawiedliwe komentarze o bijącej rekordy popularności Sydney Sweeney, której ambicja może przełożyć się na świetną rolę w biografii bokserski Christy Martin. Gwiazda już dzięki kapitalnej kreacji w Reality pokazała, że drzemie w niej wielki potencjał. Wiele aktorek miało podobny problem. Doskonałym przykładem jest Charlize Theron. Blond piękność z RPA dopiero w oscarowej roli w Monster z 2003 roku pokazała, że jest jedną z najlepszych w branży, a potem poszła za ciosem i związała się z kinem akcji. Dała popis w produkcjach Atomic Blonde czy Mad Max: Na drodze gniewu.
Czemu więc nie dać szansy Dwayne'owi Johnsonowi? Zgodzę się z każdym, kto powie, że w swoich filmach zazwyczaj gra tę samą postać. Jednak nie mam z tym problemu, bo w kinie rozrywkowym to działa. Aktor wzbudza sympatię, więc robi to samo, co wielcy twardziele w latach 90. Poza tym już udowodnił, że stać go na więcej w Gangu z boiska. Może i produkcja nie należy do najlepszych, ale Dwayne pokazał w niej inną twarz. Dawajmy aktorom szanse, by mogli nas pozytywnie zaskakiwać!