Małe wielkie horrory. Imperium Jasona Bluma
Z nazwiskiem Jasona Bluma, założyciela firmy Blumhouse Productions, powiązany jest nie tylko sukces serii, takich jak Paranormal Activity, Naznaczony czy Noc oczyszczenia, ale i oscarowy Whiplash. Oczywistym zatem zdaje się fakt, że filmy z mikrobudżetami potrafią przynieść nie tylko krociowe zyski, ale i artystyczny splendor. Ale w zasadzie... jak to działa?
Na pytanie o to, co zrobiłby z czekiem na dwieście milionów dolarów, Jason Blum z rozbrajającą szczerością odparł, że najpewniej nakręciłby za tę sumę czterdzieści filmów. Można przy tym zaryzykować przypuszczenie, że zapewne byłyby to same horrory (a potem ich sequele i prequele), bo właśnie w tym gatunku specjalizuje się Blumhouse Productions. Zresztą zrodzone tam spektakle grozy charakteryzują się pewną odrębnością, o której będzie mowa.
Choć amerykańska firma produkcyjna została założona już bez mała siedemnaście lat temu, to o działalności Bluma zrobiło się tak naprawdę głośno po premierze pierwszej części Paranormal Activity. Ile wyniósł koszt realizacji hitu z 2009 roku? Około piętnastu tysięcy dolarów. A jaki zysk przyniósł? Blisko dwieście milionów zielonych banknotów. Magia liczb potrafi robić wrażenie. Blumowi zdecydowanie opłaciła się inwestycja w reżyserski debiut Oren Peli – dość powiedzieć, że seria zrealizowana w found footage’owej formie rozrosła się dziś do sześciu kasowych tytułów, które zarobiły łącznie prawie... miliard.
Wyjątkowo przedsiębiorczy, nieustannie uśmiechnięty Amerykanin przyznał, że gdyby produkcją filmów zaczął się interesować wcześniej, to prawdopodobnie skusiłby się na realizację wysokobudżetowych widowisk, jednak – co podkreśla z zadowoleniem – sukces przyszedł do niego dopiero w okolicach czterdziestki. Inna sprawa, że hollywoodzkie mechanizmy są mu doskonale znane, gdyż swoją karierę w branży zaczynał jako producent wykonawczy w The Weinstein Company, a następnie niezależny producent w oddziale Warner Bros. Terminowanie u korporacyjnych gigantów pozwoliło mu zyskać niemałe doświadczenie, które zaowocowało wypracowaniem prostego i genialnego zarazem modelu realizacji filmów. Dodajmy, że bardzo konkurencyjnego.
Blum znacząco redukuje bowiem koszta produkcji widowisk sygnowanych swoim nazwiskiem. Nie jest to jednak surowa praktyka cięć czy kompilowania matematycznych wyliczeń z tabelkami w Excelu, a przynajmniej nie taką wizję kreśli przed nami wzięty producent, co samo w sobie jest zresztą doskonałą sztuką promocji własnych przedsięwzięć. Wystarczy zobaczyć kilka wywiadów, aby uświadomić sobie, że Blum to modelowy człowiek sukcesu: szeroki uśmiech, pewność siebie, niezachwiana wiara we własne możliwości...
...ale też i zdolności współpracowników. Rzeczony jegomość potrafi bowiem stworzyć komfortową atmosferę na planie i oferuje artystom sporo swobody. Zwłaszcza tym, których nie docenia Hollywood, co jest zresztą – według samego Bluma – jednym z głównych grzechów decydentów z branży filmowej. Entuzjazm nie zapewni jednak funduszy, dlatego też filmowcy współpracujący z Blumhouse Productions godzą się na znaczącą minimalizację gaży. W zamian otrzymują jednak sporą autonomię działania i gwarancję udziału w zyskach już po premierze filmu. Złoty środek? Wydaje się, że tak. Ale do sekretnej receptury dodać trzeba coś jeszcze: pasję, którą do horrorów pałają twórcy, tacy jak M. Night Shyamalan, Rob Zombie czy James Wan.
Amerykanin ceni sobie możliwości, które daje formuła kina gatunkowego, ponadto rozumie prawidła nim rządzące (seminarium z twórczości Hitchocka, na które uczęszczał w college’u z pewnością okazało się wartościową nauką), nic więc dziwnego, że do swoich racji potrafi przekonywać reżyserów, którym wyjaśnia, że – na przykład – tworząc film ze znaczną obsadą, będą musieli ograniczyć efekty specjalne lub zdjęcia plenerowe. Albo na odwrót. To kwestia proporcji. Wyczucia. Ale również wzajemnego zaufania, bo ten model faktycznie działa.
Wykazał je chociażby James Wan, który w 2010 roku zrealizował Insidious – kameralną, pozornie prostą opowieść grozy o chłopcu, który po zapadnięciu w śpiączkę trafił do krainy duchów. A że zjawy wykazują wyraźną ochotę do międzywymiarowej podróży... cóż, powiedzmy sobie, że rozwój sytuacji jest dynamiczny, a nawiedzenie domostwa cokolwiek nietypowe. Wan – twórca pierwszej Saw i nadchodzącego Aquaman– wyśrubował świetny wynik z wpływami sięgającymi blisko stu milionów dolarów przy zaledwie półtoramilionowym budżecie. Podobnie jak Paranormal Activity, także Naznaczony wylał fundamenty pod serię horrorów.
Filmy grozy z Blumhouse charakteryzują się widoczną (albo i nie, wszak są to historie traktujące częstokroć o widmach, marach i innych duszach pokutujących) reprezentacją elementów nadnaturalnych, ale również wyraźnie nakreśloną intrygą obyczajową. Blum uważa, że właśnie to jest jeden z wyróżników, dzięki któremu produkowane przez niego filmy (nie)zwyczajnie angażują emocjonalnie widza. Dopiero na podstawie zajmującej historii można „bawić” się w grozę – deformację znanej rzeczywistości. Kolejny przykład? Choćby Sinister z 2012 roku.
Produkcja z Ethan Hawke w roli głównej koncentruje się przecież na przedstawieniu losów rodziny, która posiada – nazwijmy to sobie umownie – pewne problemy z adaptacją w nowym domu, gdzie od lat powtarzają się krwawe morderstwa. Temat inspirujący dla postaci odgrywanej przez Hawke’a, czyli autora powieści kryminalnych, stał się również interesujący dla widzów. Film wyreżyserowany przez Scott Derrickson zarobił siedemdziesiąt siedem milionów dolarów przy zaledwie trzech milionach przeznaczonych na produkcję obrazu. Magia (czarna?) liczb działała dalej.
Jason Blum uznał, że to właśnie traumatyczne historie rodzin żyjących na przedmieściach dużych miast będą stanowić znak rozpoznawczy jego firmy. Oczywiście obok tworzonych równolegle kontynuacji największych hitów wytwórni realizowano również gatunkowe, nomen omen, eksperymenty – choćby Projekt Lazarus z 2015 roku, w którym ożeniono ze sobą stylistykę grozy, science-fiction i pomysł rodem z Frankensteina. W tym widowisku Olivia Wilde zyskała natomiast dosyć diaboliczny make-up, tracąc jednak przy okazji odrobinę żywotności.
Nie mniej istotną serią dla Blumhouse są filmy z serii The Purge, które według szefa firmy posiadają największy potencjał do wygłoszenia komentarza społecznego, wszak są to thrillery odnoszące się do przyszłości, w której raz do roku,przez dwanaście godzin, każde przewinienie i pogwałcenie prawa – w tym zabójstwo – jest legalne. Publiczność głosująca portfelami musi być zainteresowana wizją krwawych samosądów, jako że produkcje z tej serii zebrały łącznie ponad trzysta milionów dolarów. Koszty realizacji, jak można się domyślić, były natomiast niewielkie.
Jasne, zdarzają się również finansowe klapy. Mniej spektakularne (The Green Inferno zarobiło niewiele ponad dwanaście milionów dolarów), a bardziej widowiskowe (Jem and the Holograms nie uzbierało nawet połowy z pięciomilionowego budżetu), jednak niewysokie koszty produkcji minimalizują ewentualne straty, które firma Bluma rekompensuje sobie w ramach dystrybucji domowej dzięki przemyślanej kampanii marketingowej. Opiera się ona na dotarciu do wyselekcjonowanej grupy docelowej przy pomocy cyfrowych narzędzi promocji. W zamierzeniu filmy mają trafiać bezpośrednio do osób, które faktycznie są zainteresowane tematem.
Zresztą producent o marce i doświadczeniu tak wielkim, jakim szczyci się Jason Blum, zawsze trzyma jakiegoś asa w rękawie. Nie tak dawny przykład to Split z początku tego roku, czyli wielki powrót M. Night Shyamalana do rasowego kina gatunkowego. Psychologiczny thriller z James McAvoy, który w swoim występie dwoił się i troił (dosłownie), ponownie rozbił bank, ustanawiając jeden z największych rekordów firmy – dwieście czterdzieści osiem milionów dolarów przychodu wobec dziewięciomilionowego budżetu. Czyste szaleństwo.
Od wyliczanki zaczęliśmy, na wyliczance zakończmy: Oculus, 13 grzechów, Panowie Salem, Ouija (relatywnie nowa, następna dochodowa seria), a także prawdziwe perełki, takie jak Dar czy, przede wszystkim, nagrodzony kilkoma Oscarami Whiplash – oto niewielki wycinek kinowego imperium Jasona Bluma. Czy będzie z niego drugi Roger Corman? Trudno jest dziś jednoznacznie wyrokować, bo dysponujemy wciąż zbyt małą próbką. Miano specjalisty od małych-wielkich horrorów można już jednak bez wątpienia Blumowi nadać. To producent, który ceni sobie wolność tworzenia (i nie lubi wydawać zbyt dużo), dzięki czemu trzęsie dzisiaj światem filmowej grozy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe