Najgłośniejsze debiuty – jak wyglądają kariery reżyserskie po mocnym starcie?
Najczęściej po udanym debiucie fabularnym drzwi do świata Hollywood stają przed reżyserem otworem. Nie wszystkim jednak udało się utrzymać dobrą passę. Postanowiliśmy przyjrzeć się kilku przypadkom – tym dobrym i tym złym – gdy kariera przybrała niespodziewany obrót.
Udany debiut reżyserski to coś, o czym marzy wielu młodych filmowców. Jednak realizacja filmu jest procesem, który wymaga współpracy pomiędzy wieloma osobami. To dość trudny i stresujący zawód – gdy coś pójdzie nie tak i produkcja okaże się klapą, cała kariera może legnąć w gruzach. Ale gdy debiut staje się sukcesem, reżyser z miejsca zdobywa uznanie, dzięki czemu powierza się mu inne projekty. Czy równie udane? Z tym bywa różnie. Zobaczmy, jak wyglądało to u wybranych twórców.
Gdy przychodzi moment debiutu...
Clint Eastwood
Clinta Eastwooda poza aktorstwem interesowała również reżyseria. Chciał zająć się tym tematem jeszcze podczas grania w serialu Rawhide – poprosił nawet o możliwość wyreżyserowania jednego z odcinków. Wtedy mu na to nie pozwolono. Po opuszczeniu planu i zagraniu głównej roli w słynnej trylogii dolarowej (reż. Sergio Leone) postanowił sam wyreżyserować Zagraj dla mnie Misty z 1971 roku. Historia prezentera radiowego, który staje się obiektem obsesyjnej fascynacji pewnej kobiety, okazała się wielkim sukcesem. Pokazała, że Clint Eastwood to nie tylko utalentowany aktor, ale też zdolny reżyser. Jego kariera za kamerą nabierała rumieńców. W wielu swoich filmach grywał główne role. Zdobył wiele nagród, m.in. cztery Oscary. Brał się za westerny (Samotny Jeździec, Bez przebaczenia), akcję (Nagłe zderzenie, Żółtodziób) czy dramaty (Za wszelką cenę, Gran Torino), co udowadnia tylko jego wszechstronność. Nie udało mu się uniknąć kilku wpadek, czego dowodem są takie tytuły jak Firefox czy Medium. Mimo to Clint Eastwood swoją karierę reżyserską – podobnie jak aktorską – może uznać za jak najbardziej udaną.
Quentin Tarantino
Wściekłe psy z 1992 roku można nazwać pewnym powiewem świeżości w nieco już skostniałym wówczas gatunku sensacyjnym. Historia opowiadana jest nieszablonowo – napad, którego dotyczy fabuła, nie jest pokazany podczas seansu ani razu! Właśnie dzięki niekonwencjonalnemu sposobowi przedstawienia wydarzeń film odniósł sukces, a Quentin Tarantino z drzwiami i futryną wszedł na salony Hollywood. Za kolejną produkcję pt. Pulp Fiction otrzymał Oscara i Złotą Palmę w Cannes (pokonując między innymi Krzysztofa Kieślowskiego, który zaprezentował Trzy kolory: Czerwony). Do tej pory wyreżyserował dziewięć filmów, a każdy z nich jest inny od poprzedniego (może poza Nienawistną ósemką, która wygląda jak westernowa wersja Wściekłych psów). Dziesiąty będzie jego ostatnim. Trochę szkoda. Warto dodać, że jest to reżyser, który nie zaliczył żadnej wpadki. Wielu znanych twórców – takich jak Spielberg, Scorsese, Scott – mieli swoje gorsze momenty w karierze, o które nie jest wcale tak trudno przy sporej liczbie projektów. Mam więc nadzieję, że ostatni film twórcy Bękartów wojny – czymkolwiek będzie – nie stanie się wyjątkiem od tej reguły.
Jan de Bont
Zaczynał jako operator – pracował przy takich filmach jak Szklana pułapka, Zabójcza Broń 3 czy Nagi instynkt. Postanowił jednak stanąć za kamerą i tak narodził się kultowy Speed: Niebezpieczna prędkość. Jan de Bont, bo o nim mowa, stworzył jeden z najlepszych filmów akcji lat 90., który dał wielką popularność odtwórcom głównych ról – Keanu Reevesowi i Sandrze Bullock. Jego kariera reżyserska nie potoczyła się tak, jak to sobie wyobrażał. W zasadzie tylko Twistera można uznać za w miarę udanego. Speed 2: Wyścig z czasem i horror Nawiedzony zostały zmasakrowane przez widzów i krytyków. Po tych "dziełach" zaczęto się zastanawiać, czy przypadkiem pierwszy film wyreżyserowany przez de Bonta nie był tylko wypadkiem przy pracy.
Sam Mendes
Sam Mendes nie mógł sobie wymarzyć lepszego debiutu. Film American Beauty z miejsca stał się wielkim sukcesem – nie tylko komercyjnym (zgarnął ponad 356 milionów dolarów przy budżecie wynoszącym "marne" 15 milionów), ale również artystycznym, bo zdobył aż pięć Oscarów, w tym jednego dla Mendesa za najlepszą reżyserię. Jego kariera mogła po tym pójść w dwie strony: mógł kręcić hit za hitem albo popaść w przeciętność. Na szczęście wybrał pierwszą opcję. Po American Beauty wyreżyserował Drogę do zatracenia, Drogę do szczęścia oraz dwa hity o Jamesie Bondzie - Skyfall (uważany przez wielu fanów za najlepszą część) i Spectre, który był różnie oceniany. Mendes pokazał, że najciekawszym elementem tej serii nie jest wcale spektakularna akcja czy piękne, malownicze miejsca, a właśnie on, agent 007 we własnej osobie. Ostatnie jego filmy to wojenna opowieść 1917 i dramat Imperium światła. Oba zebrały przychylne recenzje – zwłaszcza ten pierwszy, który otrzymał aż 10 nominacji do Oscara, z czego wygrał w trzech kategoriach. Może nadszedł czas na zmierzenie się z inną marką? Jakiś film Marvela?
Neill Blomkamp
Dystrykt 9 zaskoczył wszystkich. Został zrealizowany w formie dokumentu, którego jednym z producentów był Peter Jackson. Opowiadał o inwazji kosmitów w sposób, jakiego jeszcze w kinematografii nie było. Neill Blomkamp, inspirując się niezbyt chlubną historią swojego kraju, przemycił w dziele obraz społeczeństwa – pełnego ksenofobii i nienawiści do wszystkiego, co "nieludzkie". Obraz zachwycił krytyków i widzów. Odniósł wielki sukces finansowy i artystyczny, bo nominowano go do Oscara w czterech kategoriach. Wydawało się, że nowe filmy Blomkampa będą tylko lepsze (lub chociaż zbliżone jakościowo do debiutu), a jednak z każdym kolejnym poziom spadał i to w zastraszającym tempie. Elizjum jeszcze trzymało poziom, ale kolejne tytuły już niespecjalnie. Po niezbyt udanym Chappie Blomkamp zajął się realizacją krótkometrażówek. Do pełnego metrażu wrócił po kilku latach z horrorem Demonic. To "coś" (przepraszam, ale inaczej nie da się o tym napisać) udowodniło, że chyba powinien dać sobie spokój z reżyserią takich filmów. Teraz zajął się adaptacją słynnej serii gier video – Gran Turismo. Czy wróci do formy? Premiera w tym roku, więc niedługo się o tym przekonamy. Wiemy jednak, jak wychodzą tego typu adaptacje, więc nie ma co sobie robić wielkich nadziei. Obawiam się, że reżyser, który zachwycił cały świat swoim talentem przy pierwszym swoim filmie, już dawno przestał istnieć.
Nic nie zdarza się dwa razy?
Każdy młody reżyser powinien zapoznać się z twórczością Neilla Blomkampa czy Jana de Bonta i zapamiętać jedną ważną rzecz: to, że pierwszy film był mocnym, spektakularnym debiutem, wcale nie znaczy, że wszystkie późniejsze produkcje będą na tym samym poziomie. Pierwsze dzieło może zaskoczyć widownię niezwykłą fabułą i indywidualnym stylem, ale za drugim razem nie będzie to już takie innowacyjne. Realizacja filmów jest dużą niewiadomą i nie ma chyba takich twórców, którzy stają się lepsi podczas pracy nad kolejnymi tytułami. Zazwyczaj te pierwsze są tymi najbardziej udanymi. Warto wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie dość.