ROZDZIAŁ #4: „Ratatouille”, „WALL-E”, „Up

Umowa Disneya z Pixarem skończyła się w 2004 roku; negocjacje na temat jej przedłużenia stanęły w martwym punkcie w efekcie konfliktu pomiędzy Steve'em Jobesem a ówczesnym prezesem Disneya, Michaelem Eisnerem. Sytuacja ta doprowadziła do przełomu w 2006 roku, w którym to Disney wykupił ostatecznie Pixar za 7,4 miliarda dolarów. Należy się tu jednak słowo wyjaśnienia – nie jest to bowiem oczywista relacja. Upraszczając pewne fakty, prezentuje się ona obecnie tak, że Pixar i Disney to dwa osobne twory, choć ten pierwszy należy do koncernu tego drugiego. Pixar zachował jednak autonomię w sprawach kadrowych, wizerunkowych, decyzyjnych, jak i - przede wszystkim – kreatywnych. Dlatego, choć wywodzą się z jednej gałęzi korporacji, traktujemy je dziś oddzielnie. [video-browser playlist="719989" suggest=""] To ustaliwszy, wróćmy już do naszej opowieści. 2006 rok ma swoją ciemną stronę: dla Pixara były to narodziny pierwszej z czarnych owiec (zatytułowanej „Cars”), dla mnie - poznawanie przykrych uroków gimnazjum. Kolejny rok przyniósł jednak gwałtowny zwrot akcji, a jego twarzą stał się szczur Remy marzący o karierze kucharza. W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać – „Ratatouille” to jeden z trzech pełnometrażowych filmów Pixara, których do tej pory nie obejrzałem i stoi mi on ością w gardle. Daniem jest nie byle jakim, zaserwował go bowiem wspomniany wcześniej Brad Bird, a jeśli lubicie zajrzeć czasem do zagregowanych ocen, to na serwisie Metacritic wśród ogółu animacji „Ratatouille” dzierży dumnie palmę pierwszeństwa z kapitalnym wynikiem 96/100. Jeśli to nie wystarczy jako referencje, to warto przypomnieć, że film zdobył również Oscara (spoiler alert: tak samo jak cztery kolejne) w kategorii Najlepszej Animacji. Ja i Ty-spośród-czytelników-który-też-go-jeszcze-nie-widziałeś musimy czym prędzej nadrobić kardynalne zaległości. [video-browser playlist="719990" suggest=""] Mniej więcej w latach 2008-2009 w moim życiu pojawiły się nowe fascynacje – ganianie za piłką i piłeczkami, które z pełną świadomością zaobserwowałem wówczas u koleżanek. Skończył się okres niewinnego dzieciństwa, pojawiły się pierwsze alkoholowe degustacje (papierosy jednak nigdy mnie nie ciągnęły) i dłuższe wypady z kolegami. W owym środowisku oglądanie bajek przestało być cool - co nie znaczy, że ja przestałem je oglądać. Seans „WALL-E” i „Up” zaliczyłem w ukryciu, na monitorze komputera – i nie mówcie nikomu, ale były to wersje, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że były legalne. Dziś to jedne z moich 7-10 ulubionych animacji wszech czasów, za każdym razem powodujące wzruszenie i szklisty wzrok. „WALL-E” to przejmująca i mądra opowieść o robocie, który sprząta Ziemię opuszczoną przez ludzi, a z czasem zakochuje się w przybyłej na planetę nowoczesnej maszynie - EVE. Za kamerą stanął weteran studia, Andrew Stanton (m.in. „Toy Story”, „Toy Story 2” czy „Gdzie jest Nemo?”), a produkcja obsypana została nagrodami i recenzjami tylko o krok ustępującymi „Ratatuj”. Z uwagi na pełną niuansów, podejmującą trudne tematy fabułę „WALL-E” określić można jako jedną z najdojrzalszych animacji, którą docenią przede wszystkim wprawni widzowie. Bardzo podobnie, choć z już nie tak wyraźnym nakierowaniem na dorosłych, prezentował się „Odlot”. Historia staruszka Carla i jego przyjaźni z młodym harcerzem, jaka rodzi się w trakcie fantastycznej podróży do Ameryki Południowej, wzruszyła wszystkich. Po raz pierwszy w animacjach Pixara wspomniano o rozwodzie i tak mocno zaakcentowano temat śmierci. Film ten jako pierwszy w historii studia został nominowany zarówno w kategorii Najlepszego Filmu, jak i Najlepszej Animacji (oczywiście w tej drugiej wygrał) oraz pojawił się w wersji 3D. [video-browser playlist="719991" suggest=""]

ROZDZIAŁ #5: „Toy Story 3

Bez dwóch zdań moja ulubiona animacja i kulminacja piękna oraz geniuszu, jaki nosi w sobie Pixar. Były to wakacje roku 2010, 18-letni chłopak oglądał domknięcie trylogii Szeryfa Chudego i Buzza Astrala z 5-letnią kuzynką na kolanach. Jakoś musiał – w swoim rozumowaniu - wytłumaczyć seans przed innymi. Ona, niewiele rozumiejąc, oglądała z rozdziawioną buzią; on - ze łzami w oczach. Pod koniec płakał i dziś nie wstydzi się tego przyznać. Tak jak dla animowanego Andy’ego, tak i dla niego były to ostatnie wakacje przed wyruszeniem na studia. Jeden i drugi pakowali w tym czasie swoje zabawki, udając się na sentymentalny spacer aleją wspomnień. Seria „Toy Story” dorosła razem ze mną, a Lee Unkrich, John Lasseter i Andrew Stanton przeszli samych siebie, sprawiając, że trzecia część stała się najlepszą ze wszystkich. Efekt? Obłędne recenzje, Oscary, a przede wszystkim rekord w box office. „Toy Story 3” stało się pierwszą (dzisiaj jest już drugą obok „Frozen”) animacją, która osiągnęła miliard dolarów wpływu z kas biletowych. Zaprezentowana historia rozszerzyła świat animowanych zabawek, ujawniając takie ciekawostki jak nazwisko Andy’ego (Davis!), czy pokazując dalsze losy demonicznego Sida (został… śmieciarzem!), a także zwieńczyła opowieść piękną klamrą – ostatnie ujęcie przedstawiało białe chmurki na tle niebieskiego nieba, co było odniesieniem do początkowej sekwencji pierwszego filmu, w którym to tapeta w pokoju głównego bohatera prezentowała identyczny widok. Do niedawna wydawało się, że jest to definitywne zakończenie serii, co obiecywali zresztą sami twórcy, okazuje się jednak, iż banda Chudego powróci na wielki ekran w 2017 roku. Pomysł na fabułę stworzyły największe tuzy Pixara: John Lasseter, Andrew Stanton, Pete Docter i Lee Unkrich, a był on tak dobry, że studio nie chciało go odpuścić. Pierwsze doniesienia sugerują, że będzie to otwarcie nowego rozdziału, a nie kontynuacja naruszająca zamknięte wcześniej wątki. Enigmatycznie wspomniano także o podobieństwach do komedii romantycznej. Za kamerą stanie sam Lasseter – twórca dwóch pierwszych części – a wspomoże go młody Josh Cooley. Bez cienia fałszu przyznam, że jest to jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów kolejnych lat – i tym razem, już bez żadnego pretekstu, stawię się w kinie w dniu premiery. [video-browser playlist="719993" suggest=""]

ROZDZIAŁ #6: „Brave

Lata 2011-2013 to okres, który nawet przy najlepszych intencjach określić należy schyłkiem wyśmienitej formy Pixara. „Cars 2” z 2011 roku poległy na każdym froncie, stając się na razie jedynym otwarcie krytykowanym filmem studia. Obejrzałem kontynuację wyścigów Zygzaka McQueena wraz z młodszym rodzeństwem w telewizji – tzn. nie do końca, ponieważ przysnąłem w połowie i nigdy więcej nie podjąłem się seansu. Dwa kolejne lata przyniosły oryginalną „Brave” i „Monsters University”, kontynuujący perypetie Mike’a i Sully’ego. Te dwie pozycje dopełniają niestety moją niechlubną trójcę animacji ze stajni Pixara, których nigdy nie obejrzałem. Filmy te zostały przez media odebrane w sposób umiarkowanie dobry, osiągnęły również względnie satysfakcjonujący wynik finansowy - to ciągle bowiem więcej niż przeciętne animacje. „Brave” wywalczyła nawet Oscara, choć przyznać trzeba, iż nie mierzyła się z najsilniejszą konkurencją. Jako pierwsza animacja studia rozegrała się w przeszłości historycznej, a swoją tematyką wzbudziła bodaj największe do tej pory kontrowersje – oto bowiem niezależna, charakterna dziewczyna (będąca pierwszą żeńską protagonistką Pixara) odmówiła pójścia za mąż, co wywołało lawinę spekulacji odnośnie jej orientacji seksualnej i statusu księżniczki Disneya. „Monsters University” przeszedł tymczasem bez echa, choć osiągnął znacznie lepszy wynik finansowy. Zapisze się jednak na kartach historii studia jako pierwszy prequel, a także drugi (po „Autach 2”) film nienominowany do Oscara. Tak też ścieżki moje i Pixara zanotowały znaczący rozbrat. Szefowie studia musieli zdać sobie sprawę ze spadkowej tendencji i po raz pierwszy od 2005 roku postanowili zrobić roczną przerwę. Przegrupowali się i właśnie teraz wracają ze zdwojoną siłą, na ekranach polskich kin debiutuje dziś bowiem… [video-browser playlist="719994" suggest=""]

ROZDZIAŁ #7: „Inside Out

W głowie się nie mieści, ile to pozytywnych opinii na temat tego filmu napływa z każdej strony. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Pixar wraca do formy z hitem na miarę „Toy Story 3” i „WALL-E”. Ci z Was, którzy mieli okazję już zapoznać się z dziełem kalifornijskiego producenta, mogą potwierdzić te zachwyty w komentarzach. W momencie, w którym czytacie te słowa, ja prawdopodobnie jestem właśnie w kinie. Razem ze mną są dwie młodsze kuzynki i rodzeństwo, tym razem jednak to oni zabrali się na seans ze mną, a nie ja z nimi. [video-browser playlist="686161" suggest=""] W najbliższej przyszłości czekają nas seanse oryginalnego konceptu „The Good Dinosaur”, a poza „Toy Story 4” także kontynuacje kultowych pozycji – m.in. „Finding Dory” i „The Incredibles 2”. Tak więc wraz z upływem czasu stworzony zostanie ten i kolejne rozdziały, wyrażam ponadto głęboką nadzieję, iż epilog mojego życiorysu przeplatającego się z filmografią Pixara napiszę już wraz ze swoimi wnukami.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj