The Mandalorian, czyli Gwiezdne Wojny, na jakie czekaliśmy. Co dalej?
The Mandalorian okazuje się początkiem czegoś, na co czekali fani Gwiezdnych Wojen. Jaka będzie przyszłość tego uniwersum i czy ostatnie decyzje wskazują dobrą drogę?
The Mandalorian dobiegł końca, a 2. sezon okazał się wielkim sukcesem. Podobnie jak pierwsza seria zjednała wielbicieli Gwiezdnych Wojen pod wspólnym sztandarem jednej pasji. Oczywiście zdania nadal są różne, również i odmienne, ale hejt jako taki, który towarzyszył trylogii sequeli, jest tutaj sporadyczny. A to bardzo ważne dla dalszego rozwoju uniwersum, ponieważ zła atmosfera odstraszała nowych widzów.
Pomimo mojej jawnie okazywanej sympatii do trylogii sequeli, głębszy i bardziej przemyślany plan na historię nie był w niej obecny. The Mandalorian jest przykładem na to, jak Lucasfilm wyciągnął wnioski z tych błędów, które były poddane dość głośnej krytyce (nie mylić z hejtem). Okazuje się, że The Mandalorian może być czymś w rodzaju punktu startowego dla rozwoju przynajmniej części filmowej sfery uniwersum, a nie jest wykluczone, że z czasem pojawią się również książki i komiksy. To przede wszystkim jest droga do odbudowania zaufania widzów. Co ciekawe, częściowo jest to zasługa przemyślanego fanserwisu, czyli dawania widzom tego, czego oczekują - jak choćby powrotu Boby Fetta czy Luke'a Skywalkera w wersji, na którą wszyscy czekali od 1983 roku. Jasne, wiele tych aspektów było skierowanych do fanów, a nie przypadkowych widzów, ale nawet to okazywało się wprowadzane tak, by każdego emocjonowało. Gdy Rosario Dawson zadebiutowała jako Ahsoka Tano, tysiące widzów rzuciło się do oglądania Wojen Klonów i Rebeliantów, by poznać jej historię. To wiele mówi o tym, ile dobrego dla Gwiezdnych Wojen zrobili Jon Favreau i Dave Filoni.
Wiele się mówi o tym, że przyszłość Gwiezdnych Wojen będzie jak MCU. Tak naprawdę to do końca nie jest prawdą, bo Marvel Studios skupia się tylko na filmach oraz serialach, a historia Star Wars jest opowiadana w książkach, komikach, grach, filmach i serialach, więc jest to coś innego, większego. Przez lata kanon Star Wars był tak budowany, ale przez ustaloną hierarchiczność było w nim pełno sprzeczności, bo nie traktowano tego jako jednej, spójnej całości. Obecnie jest inaczej i - pomimo jakichś mniejszych niedociągnięć - stanowi on jeden wielki świat. Takim sposobem, oglądając The Mandalorian i poznając Bo-Kanan czy Ahsokę, możemy cofnąć się do seriali animowanych, by poznać ich przeszłość, ale to tylko czubek góry lodowej, bo potencjał jest przecież o wiele większy. Historia będzie opowiadana tak, że zaznajomienie się z wszelkimi niuansami będzie ją ubogacać i nie stanie się absolutną koniecznością. Gdy w wersji aktorskiej prędzej czy później zadebiutuje kultowy dla fanów Star Wars Wielki Admirał Thrawn, ci, którzy czytali kanoniczne książki, będą mieć przewagę, bo wiedzą więcej o tym, jaką jest postacią, co go motywuje i jaka jest jego przeszłość. Nie przeczę, że MCU przetarło szlaki i wyznaczyło standardy, jak robić to dobrze, ale po prostu Gwiezdne Wojny mogą iść dalej - wiążąc w jakimś ekscytującym stopniu historie pomiędzy wszystkie media mogą oferować bogatsze opowieści, zachęcając widzów do głębszego interesowania się tematem. Bynajmniej, nie chodzi mi o to, by książki, komiksy czy gry wyjaśniały niedopowiedzenia z filmów czy seriali. One mają polepszać odbiór poprzez dopowiedzenia istotnych i ciekawych rzeczy.
Oczywiście same inspiracje MCU mają na razie być obecne w kwestii Mandaloriana. Jak najbardziej jest to dobry pomysł, by zapowiedziane Gwiezdne Wojny: Ahsoka, Księga Boby Fetta oraz The Rangers of the New Republic miały powiązania fabularne. Teoretycznie moglibyśmy zakładać, że powinno to mieć związek z wyzwoleniem Mandalory, co pewnie będzie podstawą 3. sezonu serialu. Jednak myślę, że dotknie to też Wielkiego Admirała. Takim sposobem łatwo będzie powiązać Mandaloriana z Ahsoką, która go poszukuje oraz serialem o Nowej Republice, sile politycznej, która nadal ma się dobrze w tym okresie. I to wszystko można połączyć w kolejnym serialu lub kinowym filmie, który mógłby pełnić rolę chwilowej kulminacji etapu historii w stylu Avengers. W tym aspekcie możliwości są nieograniczone - zwłaszcza że tego typu większe powiązania mogą być tworzone w różnych okresach czasu, nie tylko wokół Mandaloriana. Wciąż jednak musimy pamiętać, że filmy i seriale będą najważniejsze, bo mają największy zasięg dotarcia do odbiorcy. W tej budowie uniwersum książki, komiksy i gry pod kątem fabularnym będą raczej dodatkiem, uzupełnieniem, których znajomość ubogaci doświadczenie. Nie spodziewam się, by to się zmieniło.
Nie dziwi, że Lucasfilm w końcu wyciągnął wnioski, widząc dobry odbiór serialu. Budowanie, a może raczej odbudowanie relacji z widzami wokół tego jest racjonalnym posunięciem. Jednak obok tego mamy przecież wiele innych dróg, które są już brane pod uwagę, a na pewno nie są jedynymi: Gwiezdne Wojny: Andor (thriller szpiegowski, prequel Łotra 1), Obi-Wan Kenobi (wciąż oczekuję, że bardziej dramat o traumie Kenobiego, więc może ciut poważniejsze) i Star Wars: Rogue Squadron, czyli pierwszy film kinowy według aktualnych informacji osadzony po części IX. Te projekty zostały ogłoszone długi czas po tym, jak zaczęto na nich prace. To nie tak, że dowiadujemy się od nich pięć minut po podpisaniu kontraktu, więc ten rok po zakończeniu Gwiezdnej Sagi w trakcie pandemii koronawirusa okazał się kreatywnie dość ważny dla Lucasfilmu i wypracowania oczekiwanego planu na rozwój uniwersum. Patty Jenkins ma już dawno opracowaną historię Rogue Squadron, o czym poinformował Chris Pine podczas wywiadu promującego Wonder Woman 1984, a to jest takim istotny dowód na to, jak należy postrzegać tego typu ogłoszenia. Możemy też być pewni, że przecież to nie są jedyne rzeczy, nad którymi trwają prace - o tych po prostu wiemy. A jeśli weźmiemy pod uwagę spekulacje o filmie Taikiego Waititiego, który potencjalnie miałby opowiadać o początkach Zakonu Jedi tysiące lat przed Gwiezdną Sagą, to daje poczucie, że Lucasfilm w końcu odejdzie od znajomego punktu zaczepienia i zacznie wykorzystywać potencjał tego uniwersum. W końcu to tysiące lat różnych okresów historii galaktyki, w których można znaleźć na pewno wiele opowieści, które tchną powiew świeżości w Gwiezdne Wojny, które tym bardziej są pożądane przez widzów rozczarowanych trylogią sequeli. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia, bo na razie myślę, że można w spokoju oczekiwać efektów, bo wszystko to buduje pewną pewność i optymizm, że przyszłość Star Wars może w końcu być tym, czym powinna być od dawna.
Ważnym czynnikiem na pewno będzie okres tzw. High Republic, który rozgrywa się od 300 lat do 82 lat przed filmem Gwiezdne Wojny: część IV - Nowa nadzieja. Zatrudniono do tego grupę pisarzy, którzy w kolektywie z Lucasfilm Story Group opracowali wszelkie szczegóły wyglądu świata Star Wars w tym okresie oraz historie, jakie będą tutaj opowiadane. To jest efekt wielu miesięcy pracy, który na początku ma dostarczyć opowieści komiksowe i książkowe, a potem wkroczyć na ekrany wraz z serialem Gwiezdne Wojny: Akolita. Szczegóły tej produkcji tak naprawdę nie są znane i nie wiemy, o czym ma opowiadać, ale sam tytuł sugeruje, że może to być pierwsza filmowa opowieść o Ciemnej Stronie Mocy. Wiemy bowiem, że Jedi mieli Padawanów, czyli uczniów zgłębiających tajniki Mocy, a Zakon Sithów miał... Akolitów. Spekulacji oczywiście jest co nie miara, a fakt, że serial ma być osadzony u schyłku High Republic, może zwiastować jakieś istotne powiązania lub nawiązania. Może poznamy Dartha Plagueisa, mistrza Palpatine'a? Kim będzie główna bohaterka, która poza mrokiem, ma mieć umiejętności w sztukach walki? Sami widzicie, że tego typu rzeczy zapowiadają świeżość i coś nowego dla fanów Star Wars, którzy zaznajomieni są tylko z ekranowymi historiami. A jeśli dzięki temu sięgną po książki, komiksy czy gry, to trudno traktować tę sytuację inaczej jako sukces na każdym polu z korzyścią dla przede wszystkim widzów.
Perspektywa, że przyszłość Gwiezdnych Wojen zapowiada się na to, na co czekałem od lat, nie zmieni tego, że nadal będę traktować pozytywnie trylogię sequeli i całą Gwiezdną Sagę. Ten aspekt musimy jednak pozostawić za nami, a z nim pewną baśniowość Gwiezdnych Wojen, która zawsze była z tym kojarzona. Po tych 40 latach Star Wars muszą dojrzeć wraz z pokoleniami widzów, których wychowali, co nie oznacza, że nadal nie można tworzyć uniwersalnych historii dla fanów w każdym wieku. To jednak jest tak duże, bogate i ekscytujące uniwersum, że jest tutaj miejsce na różne wizje, perspektywy i wrażliwości. Oczywiście to nie oznacza, że zawsze wszystko wyjdzie idealnie i każdy tytuł będzie odbierany tak pozytywnie jak The Mandalorian, bo nadal nie ma bardziej spolaryzowanej grupy odbiorców niż fani Gwiezdnych Wojen. Spójna, przemyślana wizja może jednak trochę to załagodzić i sprawić, że wybuchy hejtu staną się marginalne, a zamiast tego będziemy po prostu dyskutować, nieraz pewnie krytycznie, o historiach, emocjach i dalszym rozwoju największego fenomenu w historii popkultury.
The Mandalorian pokazał, że w sposób prosty, ale świadomy można opowiadać historie w świecie Star Wars tak, że ekscytują bez względu na to, czy ktoś lubi filmy oryginalne, prequele czy sequele. Nie sądzę, by był to szczyt tego, co Gwiezdne Wojny mogą nam dostarczyć, bo potencjał jest tutaj na o wiele więcej. Przyszłość więc zapowiada się emocjonująco i pozytywnie. Bez względu na to, co ostatecznie dostaniemy, mam tylko nadzieję, że uda się utrzymać pozytywną atmosferę dyskusji i miłości do uniwersum, która towarzyszyła The Mandalorian, a która wcześniej w większej skali była obecna przed Przebudzeniem Mocy.