Dnia 27 grudnia 2016 roku nieoczekiwanie zmarła Carrie Fisher, ikona popkultury, która pozostawiła miliony wielbicieli w żałobie. Wielu fanów poczuło wówczas to samo, co czuje się po stracie kogoś naprawdę bliskiego.
Pamiętam, jak rok temu padały w sieci zarzuty, gdy ktoś mówił: "Leia nie żyje". Padały argumenty o tym, że dana osoba wcale nie wiedziała, kim ona była, jaka była i jak wyglądało jej życie, więc traktowano trochę te słowa jak obelgę. Sęk w tym, że przez te lata Carrie Fisher i Leia stały się jedną osobą. Obie miały na siebie wzajemnie wpływ, o czym aktorka mówiła w wywiadach promocyjnych Przebudzenia Mocy. Sama mówiła, że jest Leią, a Leią jest nią. Rok temu zmarła Carrie Fisher, ale... Leia będzie żyć wiecznie.
Każdy z nas oczekuje w filmie Star Wars: Episode IX pożegnania z generał Leią, czyli najprawdopodobniej śmierci bohaterki. Czy na pewno jest konieczne jej uśmiercenie? Ja wiem, że fabularnie stanowi to problem, bo trzeba było tworzyć historię obok postaci, która z uwagi na Kylo Rena jest z nią ściśle związana. Przez te ostatnie dni zacząłem myśleć o tym, że ta trudniejsza droga wydaje się lepszym uhonorowaniem dziedzictwa aktorki. Niech Leia żyje, niech włada Republiką i niech przeżywa kolejne przygody w książkach i komiksach. To mogłoby pozwolić wielbicielom Gwiezdnych Wojen na pewne emocjonalne pożegnanie, ale zarazem na zachowanie tej cząstki, że Carrie Fisher nadal jest z nami. Zgodnie ze słowami Luke'a z Star Wars: The Last Jedi: "No one’s ever really gone", czyli "Nikt nigdy naprawdę nie odchodzi". Czy to nie byłoby najlepsze wyjście?
Każdy fan Gwiezdnych Wojen na swój sposób obchodził żałobę po Carrie Fisher. Ja wiem, że dla wielu brzmi to kuriozalnie, bo też jak można smucić się po odejściu aktorki? Jednak dla wielu - w tym dla mnie i niektórych z moich znajomych - Carrie Fisher nie była tylko aktorką. Dla fanów, którzy dorastali, oglądając Oryginalną Trylogię, stała się kimś bliskim - jakby krewną, którą dobrze znamy, z którą mamy emocjonalny związek i po śmierci której będziemy się smucić. Nie każdy musiał wiedzieć o niej wszystko, ale wielu z nas przecież interesowało się jej życiem, problemami i walką z codziennością. W pewien sposób każdy fan znał ją lepiej niż innych aktorów czy nawet znajomych. W dużej mierze za sprawą jej otwartości w wywiadach i książkach.
Moje słowa nie mają też na celu idealizowanie jej jako osoby, bo przecież każdy z nas wie, z czym się zmagała. Nie była idealna jako człowiek, bo miała swoje demony. Tak jak każdy. Jednak wykorzystywała swój status, by coś zmienić. Powodem jej uzależnienia była choroba dwubiegunowa. Jej opowiadanie o chorobie było walką ze stygmatyzowaniem schorzeń psychicznych. W dużej mierze dzięki temu, co robiła, zdrowi przestali wrzucać to wszystko do jednego wora, a chorzy znaleźli inspirację do tego, by walczyć o normalność. Jej wpływ na ludzi stał się jej drugim dziedzictwem. I wcale nie takim mniejszym od roli Lei w Gwiezdnych Wojnach. Mówiła o tym wtedy, kiedy to było najbardziej potrzebne opinii publicznej.
Sam miałem okazję poznać Carrie Fisher w lipcu 2016 roku podczas Star Wars Celebration. Pomimo swojego wieku i pewnego "obowiązku" wobec fanów nie sprawiała wrażenia znudzonej, zmęczonej czy zmuszanej do czegokolwiek. W końcu stała do niej kolejka osób w różnym wieku (od kilkuletnich dziewczynek w strojach Lei, po dziadków z wnukami), którzy chcieli ją poznać, uścisnąć jej dłoń, powiedzieć kilka słów i mieć pamiątkę na całe życie. Sama jej obecność zapierała dech w piersi, a jej ciepło i miłe słowa potrafiły rozluźnić atmosferę i poruszyć. Poznałem w życiu wiele gwiazd kina i telewizji, które były mniej lub bardziej sympatyczne, ale tego dnia dostrzegłem w Carrie kogoś więcej i to dzięki jej podejściu do zebranych tam fanów. Mówi się, że fani Gwiezdnych Wojen tworzą coś w rodzaju rodziny. I wydaje się, że na pewnym poziomie to własnie dotyczy też starych aktorów, którzy dla kilku pokoleń wielbicieli są jak rodzina. Nie ma w tym nic złego, nie jest to powód do wstydu czy też nazywania tego absurdem. To jest raczej oznaka tego, że Gwiezdne Wojny stały się fenomenem wykraczającym poza ekranowy świat.
Nie ma śmierci, jest tylko Moc. W tym przypadku moc tego, jaki wpływ aktorka miała na popkulturę i wszystkich, którzy żyli Gwiezdnymi Wojnami. W tym dniu warto chwilę się nad tym zastanowić. Przez to też Carrie Fisher jako Leia pozostanie z nami na zawsze.