Moja lady Jane - recenzja serialu
Data premiery w Polsce: 27 czerwca 2024Moja lady Jane zdołała mnie zaskoczyć. Po pobieżnym przeczytaniu opisu fabuły, w której coś przebąknięto o magicznym realizmie, naprawdę nie spodziewałam się, że w centrum historii o Tudorach pojawią się zmiennokształtni, w tym babcia transformująca w żółwia.
Moja lady Jane zdołała mnie zaskoczyć. Po pobieżnym przeczytaniu opisu fabuły, w której coś przebąknięto o magicznym realizmie, naprawdę nie spodziewałam się, że w centrum historii o Tudorach pojawią się zmiennokształtni, w tym babcia transformująca w żółwia.
Moja lady Jane to historia bardzo luźno oparta na losach rodziny Tudorów. Ma mniej więcej tyle wspólnego z faktami, co spotkanie Rhaenyry i Alicent z 2. sezonu Rodu Smoka z książkami George R.R. Martina. Serial tak naprawdę potrzebował tych prawdziwych wydarzeń tylko po to, by kilkoma kreskami zarysować jakieś tło akcji. Produkcja tak naprawdę od pierwszych minut nie ukrywa, że nie ma na celu odtwarzać historii, tylko opowiedzieć coś nowego i przy okazji powbijać kilka celnych szpil w Henryka VIII.
Rozumiem, że nie każdy lubi taki styl, ale ja byłam zachwycona. Podoba mi się fakt, że nowa produkcja Prime Video nie udaje serialu historycznego, tylko stawia sprawę jasno. Dzięki temu nie czuję zgrzytów, gdy prawda miesza się z fikcją, co czasem męczy mnie w przypadku seriali kostiumowych, które biorą na tapet prawdziwe postacie. Wolę już, gdy albo w miarę szczerze trzymają się faktów, albo całkiem jadą po bandzie. Moja lady Jane to ten drugi przypadek.
Wydaje mi się, że produkcje kostiumowe z nutą współczesności są teraz w modzie. Wiele z nich osiąga sukces, czego przykładem są Bridgertonowie, Wielka czy Dickinson, ale czasem dostajemy też takiego potworka jak Perswazje. Do takiego eksperymentu można podejść na wiele różnych sposobów. Wielu twórców – i to akurat tyczy się także wielkich poważnych widowisk historycznych – zamiast wybrać autentyczne kostiumy i charakteryzacje, stawia na stylizacje, które wydadzą się atrakcyjniejsze współczesnemu widzowi. Rozwiane włosy (zamiast stosownych upięć) u kobiet, zrezygnowanie z dziwnego dla dzisiejszego odbiorcy wysokiego kołnierza u panów (jak dobrze, że Emma nie poszła tym śladem!) i tak dalej. Innym razem zmianie ulega język, czego przykładem może być właśnie Dickinson czy nieszczęsne Perswazje. Bohaterowie mówią wtedy raczej współczesnym slangiem.
Jak podeszła do tego Moja lady Jane? Przede wszystkim mamy narratora, który uprzejmie wprowadza nas w historię i rzuca niewybrednymi żartami. On i reszta postaci posługują się współczesnym językiem. Choć konwenanse społeczne wciąż obowiązują bohaterów, to na pewno w mniejszym stopniu, niż rzeczywiście miałoby to miejsce lata temu. Jeśli chodzi o kostiumy, nie będę oceniać ich autentyczności, ale byłam pod wrażeniem, jak dobrze były wykonane. Wydawały się integralną częścią tego świata, a nie czymś, co pospiesznie włożył na siebie aktor. Twórcy Pierścieni władzy mogliby robić notatki.
Mojej lady Jane udało się zgrabnie połączyć ze sobą dwa światy. Współczesny humor ze wszystkim, za co kochamy seriale kostiumowe, czyli wymyślnymi strojami, królewską etykietą i spiskującymi dworzanami. Nie było to też żenujące, tak jak w przypadku Perswazji (tak, odgadliście, naprawdę mam osobistą vendettę z tym filmem). I choć czasem niektóre żarty były nadużywane (patrzę na was, Mary i Seymour), to naprawdę świetnie się bawiłam od początku do końca. Podobał mi się fakt, że w tym absurdalnym serialu często najbardziej niedorzeczne było to, co twórcy wzięli z podręczników historii, a nie własnej głowy – chociażby to, że jedna osoba na dworze odpowiadała za podcieranie króla i sprawdzanie jego stolca (groom of the stool).
(Dlatego też skądinąd genialne było wzięcie na tapet dynastii Tudorów, a szczególnie potomków i krewnych Henryka VIII, który był tak dziwną, odrzucającą i barwną postacią, z której na szczęście dzisiaj mamy przywilej się śmiać, utrzymując głowy na karku).
Jeśli chodzi o humor, największą robotę robi nie tyle scenariusz (choć jest niezły), co aktorstwo. Twórcy wybrali osoby z idealnym wyczuciem komediowym. Wybranie najlepszego z nich to jak wskazanie ulubionego dziecka, ale zabawię się w wyrodną matkę. Rodzice głównych bohaterów, którzy ich ze sobą wyswatali, czyli Anna Chancellor jako Lady Frances Grey i Rob Brydon jako Lord Dudley, po prostu brylują na ekranie. Oboje z ciętym językiem i charyzmą, a jednocześnie nie tak jednowymiarowi jak Mary – bo chociaż mają w sobie ten czar złoczyńców ze złotej ery Disneya, to pod spiskami, wygodą i samolubstwem wciąż skrywają troskę o swoje potomstwo i zaskakujące pokłady praktyczności, pozwalające im przetrwać. Zresztą nawet wspomniana Mary, mimo dość rozpisanych dla niej powtarzających się żartów i zerowego rozwoju postaci, staje się interesująca dzięki aktorce, Kate O'Flynn.
Zasługi doskonałego castingu rozszerzają się nie tylko na humor, ale również na relacje między postaciami. Jeśli mam być szczera, na papierze relacja Lady Jane i Lorda Guildforda Dudleya jest taka sobie. Ma ładne ścieżki i kwiaty (a nie żenujące przekomarzanki i riposty), ale na tej drodze są również kamienie uderzające o podeszwę buta i wyboje (uczucie rozkwita dość niespodziewanie i nagle, odrobinę brakuje jakiegoś bardziej wiarygodnego mostu pomiędzy miłością i nienawiścią). Jednak chemia między Emily Bader i Edwardem Bluemelem jest po prostu fantastyczna. Trudno nie uśmiechać się, gdy ich bohaterowie kłócą się, godzą i zaczynają się lepiej poznawać. To dzięki nim ta relacja staje się wiarygodna. Tym bardziej wyrywam sobie włosy z głowy, gdzie ci wszyscy fantastyczni aktorzy byli do tej pory? Chcę ich WIĘCEJ.
Historia przedstawiona w serialu wiele zyskuje na dodaniu magicznego realizmu. Ten trochę absurdalny na pierwszy rzut oka wątek wprowadza coś naprawdę ciekawego i niezwykłego do fabuły. W pierwszych odcinkach autentycznie zaskoczono mnie związanym z tym zwrotem akcji, który był genialny i poniekąd przypominał Shreka. Oczywiście, nie będę go zdradzać. Cały konflikt pomiędzy zwykłymi ludźmi a zmiennokształtnymi Etianami był dla mnie, fanki fantasy, miłą niespodzianką. To, jak wpływa na relacje bohaterów, politykę państwa i zmienia losy historii, także dodaje jakiegoś powiewu świeżości.
Oczywiście, Moja lady Jane ma wady. Tak jak wspomniałam wyżej, niektóre żarty się powtarzają. Poza tym, jeśli chodzi o fabułę, a szczególnie konflikt polityczny, wszystko to jest dość naiwne i uproszczone. Trzeba jednak pamiętać, że poniekąd wpisuje się to w zamysł serialu, który miał być lekkostrawną przekąską, a nie ucztą dla pięciu. Pytanie brzmi, czego tak naprawdę oczekujecie po tym seansie. Bo pomysł został rzetelnie zrealizowany, ale sama konwencja – seks, trochę wulgarności i postawienie szczególnie na elementy komediowe – nie wszystkim przypadnie do gustu. Jest też kilka wątków, które zostały wprowadzone, a potem potraktowane po macoszemu. Nawet jeśli powstanie 2. sezon, cliffhanger nie polega na tym, by rzucić pomysłem i zaraz o nim zapomnieć, żeby zrobić widzowi apetyt na więcej. Scenariusz mógłby więc być lepiej dopracowany.
Przyznam szczerze, że naprawdę spodobała mi się produkcja Moja lady Jane. To ten rodzaj serialu, który można swobodnie oglądać jednym ciągiem. Fabuła – mimo zwrotów tu i tam – jest raczej prosta i przyjemna, a akcja bardzo dynamiczna. Jeśli miałabym jakoś określić tę produkcję, byłoby to pewnie comfort show. Coś, co włączasz, by poczuć się lepiej i trochę odbić od codziennych problemów. Jeśli lubicie ten rodzaj humoru – a myślę, że będziecie to wiedzieć już po kilku minutach pierwszego odcinka – to gorąco polecam ten tytuł.
Poznaj recenzenta
Paulina GuzDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat