Zmiana warty w Hollywood? Ci twórcy mogą niedługo zawojować Fabrykę Snów
Sean Baker zapisał się w historii kina, zgarniając szereg najważniejszych nagród. Pokazał w ten sposób, że idzie nowe, że młodzi twórcy pukają coraz głośniej do drzwi Hollywood. Kto pójdzie tą drogą i oczaruje widzów swoim spojrzeniem na kino? Komu warto się przyglądać?
Zmiana warty w Hollywood staje się powoli rzeczywistością. Oczywiście wciąż dobrze trzymają się twórcy, którzy wyrobili sobie nazwisko i nie mają w karierze słabszych momentów. Christopher Nolan cieszy się ogromnym zaufaniem producentów, którzy nie wahają się wyłożyć dużych pieniędzy na jego kolejne projekty. Jest on bowiem gwarancją jakości. Dopiero co dowiózł wielkie dzieło opowiadające o doktorze Oppenheimerze, a teraz bierze na warsztat Odyseję.
Podobnie wygląda sprawa Quentina Tarantino, który jest klasą samą w sobie, absolutną legendą, która stworzyła własny kinowy nurt. Wielu twórców próbuje się na nim wzorować, ale póki co nikt nie doskoczył do jego poziomu. Sam Tarantino obecnie zastanawia się, jak ma wyglądać koniec jego kariery (twórca nie wycofał się ze słów, że stworzy tylko dziesięć filmów i ani jednego więcej).
Do tego grona dołączył niedawno Denis Villeneuve. Oczywiście, nie stawiam go w jednym szeregu z Tarantino, bo to zupełnie inne przypadki, ale w filmografii Kanadyjczyka zwyczajnie próżno szukać słabych produkcji (Labirynt, Sicario, Nowy początek, Blade Runner 2049 czy dwie części filmowej Diuny). Praktycznie w ciemno można powiedzieć, że produkcja, przy której zatrudniony zostanie Villeneuve, artystycznie się obroni.

Starzy mistrzowie powoli schodzą ze sceny
Jeśli jednak przyjrzymy się innym wielkim kinowym twórcom, to zobaczymy, że nie u wszystkich jest tak różowo. Francis Ford Coppola kompletnie przestrzelił ze swoim Megalopolis i prawdopodobnie zakończył swoją przebogatą, wspaniałą reżyserską karierę. Michael Mann wraca do sequela Gorączki, ale po średnim Ferrari można mieć obawy czy ten zasłużony twórca nawiąże jeszcze poziomem do swoich dawnych dzieł. Ridley Scott zagrzebuje się w coraz słabszych produkcjach. Po kompletnie nijakim Napoleonie przyszła pora na Gladiatora 2, który poza grą na nostalgii nie reprezentował sobą zbyt wiele. Nie wydaje się, żeby Scott zmienił kurs, który obecnie obrał – z wywiadów, które udziela, wynika, że nie widzi problemu i jego zdaniem wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Nawet Martin Scorsese, mimo pochwał ze strony krytyków, powiela w swoich produkcjach te same błędy. Chodzi o zbytnie rozwlekanie swoich historii, o przedłużanie ich ponad przystępną miarę, ale także nie wypełnianie ich aż tak dużą ilością treści. Tak było w przypadku Irlandczyka, który dodatkowo raził w wielu miejscach brakami technicznymi (nadal nie rozumiem, jak to się stało, że scena z młodym De Niro bijącym sklepikarza znalazła się ostatecznie w filmie. Nikt nie zauważył, że mimo młodej twarzy aktor rusza się tutaj jak absolutny staruszek?). Tak samo rzecz ma się z Czasem Krwawego Księżyca. To nie są złe filmy, ale brakuje im wyczucia, które jeszcze nie tak dawno Scorsese posiadał.
Starzy mistrzowie powoli schodzą ze sceny, a ich miejsce muszą zająć nowi idole. Wydaje się, że kandydatów jest sporo.

Ci twórcy mogą zawojować Fabrykę Snów
Celine Song
Tę wyliczankę chciałbym zacząć od reżyserki, która oczarowała mnie swoim debiutem. Poprzednie życie to był pokaz tego, jak używając minimalnej liczby narzędzi, osiągnąć maksymalny efekt. Kanadyjka koreańskiego pochodzenia ukazała niebywały talent do budowania dialogów. W jej pracy widać, że wywodzi się z teatru, że pracowała przez wiele lat jako dramaturg, ale także, że potrafi zdobyte doświadczenie przenieść na ekran. Na razie był to jeden film. Teraz stoi przed nią o wiele większe wyzwanie.
W 2025 roku na ekrany ma wejść jej drugi solowy projekt The Materialist. Pierwszym wyzwaniem, z którym Song będzie musiała się zmierzyć, będzie praca z wielkimi gwiazdami kina (między innymi Pedro Pascal, Dakota Johnson, Chris Evans). Czy wystarczy jej charyzmy, by zapanować nad ludźmi, którzy mają dość pokaźne ego? Po drugie przy okazji Poprzedniego życia reżyserka musiała skupić się na dwóch, w porywach trzech aktorach, tym razem ekipa będzie o wiele większa, trzeba będzie wykonać o wiele więcej pracy. Istnieje jeszcze jeden problem, z którym reżyserka musi sobie poradzić. Otóż istnieje pewne przekleństwo Dakoty Johnson. To naprawdę utalentowana aktorka, ale szerszej publiczności kojarzy się ona z widowiskowymi porażkami. Nie jest to zasłużona opinia, ale przylgnęła do niej pewna łatka. Najpierw była Trylogia Greya, a teraz zostało to podbite przez koszmarną Madame Web.
Wydaje mi się jednak, że Celine Song sobie z tym poradzi, że The Materialist będzie ogromnym krokiem w jej karierze, że Kanadyjka dołączy to reżyserskiej ekstraklasy, że stanie się wiodącą twórczynią gatunku poważnych romansów z przesłaniem. Mocno trzymam za nią kciuki. Światowa premiera The Materialist zaplanowana jest na 13 czerwca.

Bradley Cooper
To miał być spadkobierca późnego Clinta Eastwooda. Cooper przyglądał się pracy legendy kina z bliska, współpracował z Eastwoodem przy okazji całej masy filmów. Twórca Gran Torino był nawet przymierzany do roli reżysera Narodzin Gwiazdy (wtedy jeszcze miał to być film z Beyonce, a nie Lady Gagą), która to w ostateczności została powierzona Cooperowi.
Póki co reżyserska kariera Coopera to dwa zgoła różne projekty i choć oba zostały docenione nominacjami do najważniejszych branżowych nagród, to jednak tylko ten pierwszy tak naprawdę na nie zasłużył. Narodziny gwiazdy to dzieło bardzo dobre, które nie zostało należycie wyróżnione, ale nie można odmówić mu wielkości. Cooper po pierwsze wreszcie ujawnił szerszej publiczności aktorski talent Gagi, po drugie umiejętnie zagrał na emocjach widza.
Tyle tylko, że już w przypadku Maestro nie było tak różowo. Mimo zaangażowania w produkcję tego filmu Stevena Spielberga, mimo nośnego w Hollywood tematu (jest to biografia kompozytora, żydowskiego pochodzenia, który nie ukrywa swojej biseksualności) nie udało się stworzyć nic wyrastającego ponad dojmującą przeciętność. Dodatkowo ten film pokazał ogromne ego Coopera, które wyzierało z ekranu. Jeśli szybko nad tym nie zapanuje, jeśli nie dotrze do niego, że jeszcze nie jest wybitnym reżyserem, to może być tak, że nigdy nim nie zostanie.
Jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądał kolejny projekt Coopera, być może przydałby mu się film, w którym w głównej roli nie obsadzi siebie. Co prawda jego mentor, wspomniany wyżej Clint Eastwood, także nie lubił stać tylko po jednej stronie kamery, ale może po porażce Maestro warto spróbować czegoś innego.

Greta Gerwig
Napisałem wyżej, że Denisa Villenueve można już w tej chwili zapisać do reżyserskiej ekstraklasy, bardzo blisko podobnego osiągnięcia jest Greta Gerwig. Jedyne, czego jej brakuje, to sprawdzenie się w filmie, który nie będzie wpisywał się w jej strefę komfortu. Do tej pory spod ręki utalentowanej reżyserki wyszły trzy filmy. Wszystkie miały wydźwięk mocno feministyczny. I tak jak Lady Bird była najlepsza pod względem artystycznym, tak największym sukcesem komercyjnym była oczywiście Barbie (choć moim zdaniem to zdecydowanie najsłabszy film w jej karierze). Gerwig zdążyła też zmierzyć się z literackim gigantem w postaci Małych Kobietek i wyjść z tego starcia zwycięsko.
Teraz nadchodzi dla niej czas wielkiej weryfikacji. Pod koniec 2026 roku na ekrany kin wejdzie bowiem jej wersja Opowieści z Narnii. Wtedy przekonamy się, czy Gerwig jest twórczynią wybitną, choć jednowymiarową, czy też wachlarz jej umiejętności reżyserskich jest o wiele większy. Osobiście uważam, że odświeżona wersja ekranizacji powieści C.S Lewisa ma szansę osiągnąć ogromny sukces, nie tylko komercyjny, ale także artystyczny. Greta Gerwig udowodniła swoją pracą, że zasługuje na to, by dać jej tę wielką szansę na wpisanie się na stałe do hollywoodzkiego panteonu.

Fede Alvarez
Był możliwy spadkobierca Clinta Eastwooda to teraz kolej na tego, który ma odebrać pałeczkę od Ridleya Scotta, a przynajmniej przejąć część jego ogromnej spuścizny. Urugwajski reżyser był kojarzony w branży, ale raczej tylko przez wielkich fanów horroru i to takiego spod znaku gore. Jego reinterpretacja Martwego Zła okazała się dużym sukcesem, potem nadszedł projekt oryginalny, czyli Nie oddychaj, który łączył ze sobą elementy thrillera i kina grozy.
Przez długi czas Alvarez poszukiwał swojego miejsca w branży telewizyjnej. Wspomniane wyżej Martwe Zło to własne spojrzenie na coś, co już powstało i było dziełem Sama Raimiego, później była jeszcze próba przeniesienia na mały ekran Rodriguezowego Od zmierzchu do świtu. Dziewczyna w pajęczej sieci to film wewnątrz franczyzy, którą dla świata filmu odkrył David Fincher, kręcąc Dziewczynę z tatuażem.
I wreszcie nadeszła ta jedna szansa. Jedna z największych franczyz w historii kina upomniała się o Fede Alvareza. Sam Ridley Scott docenił jego talent i umieścił go na czele misji odbudowy świata Obcego. Romulus mimo swoich wad stał się hitem. Alvarez co prawda wpadł w pułapkę zbytniego przywiązania do oryginalnej serii, jednak chyba takiego filmu Alien potrzebował. Odcięcie się od Prometeusza i Przymierza musiało być jasne i stanowcze.
Czy Alvarez Romulusem rozpoczął swoją przygodę z największym kinem? Jak zwykle odpowiedź brzmi: czas pokaże. Jednak Urugwajczyk udowodnił, że potrafi udźwignąć wielki projekt i doprowadzić go do sukcesu, a to w dzisiejszym Hollywood wielka zaleta. Producenci chętniej zaryzykują postawienie swoich pieniędzy na Alvareza, mając w pamięci to, że mimo braku ogromnego doświadczenia, nie był tym, który zaorał serię Obcy, wręcz przeciwnie, wyciągnął ją z niemałych opałów. Fede Alvarez to kolejne nazwisko warte śledzenia.

Brady Corbet
Naprawdę niewiele brakowało, by to Corbet, a nie Baker, był wielkim zwycięzcą Oscarowej gali. Ten młody twórca (36 lat) zrobił coś nieprawdopodobnego. Za grosze (jak na amerykańskie warunki 10 milionów dolarów na film to żaden pieniądz) postawił kinowy niezwykle monumentalny pomnik. Nie wiem, jak to możliwe, że twórca nie został zgnieciony poprzez ciężar Brutalisty. Jak udało mu się namówić do współpracy tych wszystkich wspaniałych artystów z Adrienem Brodym na czele.
Brady Corbet pokazał tym filmem swoją wielkość, jednak istnieje obawa, że długo zajmie mu „odkręcenie” się po czymś takim. W jednej chwili przestał być reżyserem anonimowym, a to wszystko zmienia. Teraz Amerykanin będzie musiał przetransformować swoje podejście do kręcenia filmów. Być może pojawi się większy budżet, a wraz z nim naciski ze strony producentów. Nie wiemy, jak Corbet poradziłby sobie z projektem, przy którym nie miałby aż tak wielkiej swobody. Z drugiej strony może pozostać twórcą niezależnym. Tyle tylko, że powtórzenie Brutalisty graniczy z cudem. Trzeba obserwować rozwój Corbeta, patrzeć, ile czasu zajmie mu zabranie się za nowy projekt i w jakim kierunku zechce podążyć ten młody, niezwykle utalentowany twórca.

Tim Mielants
Chyba najbardziej nieoczywista postać w tym zestawieniu. Belg, który jest na początku swojej kariery i nie dał się poznać szerszej publiczności żadną głośną produkcją. Na koncie ma dwa małe, niezależne filmy, jeden bardziej komediowy, Patric, i drugi dużo poważniejszy, Will, osadzony w realiach II wojny światowej. Najświeższą produkcją Mielantsa jest film Small Things Like This z Cillianem Murphym. Obraz bardzo sprawny, ciekawie poprowadzony, z przemyślanym tempem. Jednak to nie ta produkcja każe mi stwierdzić, że mamy do czynienia z kimś, kto może się wybić.
Otóż Mielants był reżyserem całego trzeciego sezonu serialu Peaky Blinders, a to już coś znaczy. Belg stał też za kamerą czterech finałowych odcinków niezwykle ciekawego serialu Terror. Zaprezentował swoje umiejętności na małym ekranie, a teraz chce pokazać, że przejście do produkcji kinowych nie powinno sprawić mu większego problemu. Jego pierwszy, nieamatorski film można zaliczyć na plus. Teraz trzeba pójść za ciosem i nieco rozepchać się w branży.

Charlotte Wells
Szkocka artystka w 2022 roku oczarowała krytyków swoim Aftersun, intymnym obrazem relacji ojca i córki. Branża zauważyła ten debiut, jednak od tego czasu nie dostaliśmy nawet małej plotki na temat kolejnego projektu Wells. Oby nie był to pojedynczy wystrzał. To nazwisko powinno pojawić się niedługo przy okazji jakiegoś projektu. Jeśli tak się nie stanie, Szkotka będzie musiała jeszcze raz przebijać się ze swoim talentem do świadomości widzów.
To pokazuje, że za sukcesem nie zawsze idzie kontynuacja. Nie ma co przekreślać kariery trzydziestosiedmiolatki, wciąż wierzę, że zaprezentuje nam jeszcze nie jeden arcyciekawy i przede wszystkim poruszający serce film.

Edward Norton
Osierocony Brooklyn to był naprawdę dobry film. Norton pokazał się jako reżyser, zaprezentował oryginalną wizję. Delikatnie zamieszał, dając widzowi miszmasz humoru, starego kina gangsterskiego, odrobiny makaronizmu i doskonałego aktorstwa. Szkoda tylko, że po tym projekcie Norton-reżyser nagle zniknął. Minęło sześć lat od premiery i cisza.
Bardzo chciałbym zobaczyć Nortona po drugiej stronie kamery, uważam, że jest on człowiekiem doskonale czującym kino i posiadającym odpowiednią wrażliwość potrzebną w zawodzie reżysera. Jednak czy to nastąpi? Niczego nie można wykluczać, ale powrót po tak długiej przerwie jest mało prawdopodobny. Niemniej warto obserwować, czy na horyzoncie nie pojawią się jakieś plotki dotyczące reżyserskiego projektu Nortona.

Maggie Gyllenhaal
Jako reżyserka debiutowała w 2021 roku filmem Lost Daughter (polski tytuł to po prostu Córka). Obraz okazał się dużym sukcesem i otworzył przed Gyllenhaal drzwi do szerokiej kariery w dziedzinie kręcenia filmów, a nie tylko występowania w nich. Warner Bros. na tyle uwierzył w jej talent, że dał jej gigantyczny budżet na projekt o nazwie The Bride opowiadającym o samotności potwora Frankensteina w Chicago lat trzydziestych. Gyllenhaal namówiła do współpracy między innymi Christiana Bale'a, który ma zagrać potwora (znając jego zaangażowanie w rolę pewnie na stałe dał się oszpecić). Premiera planowana jest na 26 września tego roku. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale pierwsze przecieki wskazują, że mimo wszystko nie jest dobrze. Oczywiście z weryfikacją i ocenami należy się wstrzymać.
Gyllenhaal zasłużyła na odrobinę zaufania. Ewentualna porażka drugiego filmu w karierze nie powinna zamykać drogi przed podjęciem kolejnych reżyserskich wyzwań. Lecz ewentualny sukces będzie trampoliną na salony sławy. Mocno kibicuję Maggie Gyllenhaal, mam nadzieję, że jej kariera reżyserska będzie długa i owocna.

Sofia Coppola
Wielkie nazwisko. Jednak Sofia Coppola całkowicie zasłużyła na swój status, tworząc filmy autorskie, nie korzystała ze sławy ojca. Tyle tylko, że od wybitnego Lost in Translation (Między słowami) minęło już ponad dwadzieścia lat (dokładnie 22) i przez ten czas tylko raz udało jej się wybić ponad przeciętność. W 2017 roku jej Na pokuszenie z Collinem Farrellem i Nicole Kidman otarło się o miano dzieła naprawdę godnego. Obecnie Sofia Coppola próbuje nawiązać do najlepszych momentów swojej kariery. Jednak Priscilla nie jest powrotem reżyserki na hollywoodzki szczyt.
Mimo wszystko osoba, która potrafiła oczarować widzów pięknym prowadzeniem duetu Murray–Johansson, zasługuje na to, by bacznie obserwować jej karierę. Być może trend mniejszych lub większych niepowodzeń się odwróci. Ja wciąż liczę, że Sofia Coppola ma w sobie pomysł na jeszcze co najmniej jeden wielki film.
Podsumowanie
Choć wielcy twórcy kina wciąż tworzą w Hollywood swoje filmy, to jednak warto patrzeć na tych, którzy aspirują do tego zacnego grona. Lista oczekujących na wielką szansę jest długa. Zobaczymy, czy twórcy nowej fali będą w stanie sprostać pokładanym w nich nadziejach. Najbliższe lata zweryfikują wielu spośród nich.
Najlepsi żyjący reżyserzy wg Rankera

