Romain Faubert ma 40 lat i jest zdrowy jak ryba. Problem w tym, że nie chce w to uwierzyć. Gorzej – jest przekonany, że jego organizm jest kłębowiskiem bakterii, wirusów i wszelkiego rodzaju chorób. Byłby to jego prywatny kłopot, gdyby nie fakt, że swoją manią rujnuje życie jedynego przyjaciela – doktora Zvenki. Poczciwy medyk codziennie musi wybijać z głowy Romaina kolejne urojone schorzenia, a ich chora relacja wykracza daleko poza lekarski gabinet. Romain potrafi nawiedzić swego lekarza bez uprzedzenia w trakcie zabiegu, podczas rodzinnej uroczystości czy w domu w środku nocy. Miarka przebiera się w końcu, gdy jak zwykle umierający Romain zaczyna deklarować bardzo żywe uczucia w stosunku do siostry doktora. Zvenka nie podziela poglądu, iż miłość jest lekarstwem na wszystko. Wprowadza więc w życie własny plan wyleczenia hipochondryka. Plan równie łatwy jak resocjalizacja Hannibala Lectera… [Opis dystrybutora]
Trailery i materiały wideo
Przychodzi facet do lekarza - zwiastun
Najnowsza recenzja redakcji
„Przychodzi facet do lekarza” („Supercondriaque”) to film, którego bohaterem jest Romain Faubert (Dany Boon) – 40-letni samotny hipochondryk zajmujący się robieniem zdjęć do internetowego słownika medycznego. Mimo że jest zdrów jak ryba, nieustannie przesiaduje w gabinecie lekarskim doktora Zvenki (Kad Merad), przekonując go, by zlecił mu kolejne badanie. Jego domowa apteczka przyprawiłaby o zawrót głowy niejednego lekomana, jak ognia boi się wszelkich zarazków i bakterii, nie wyobraża sobie życia bez płynu dezynfekującego do rąk, który wylewa na siebie (i nie tylko na siebie) w ogromnych ilościach, a przede wszystkim jest święcie przekonany, że umiera. W końcu tak mu powiedziało Google.
„Przychodzi facet do lekarza” to komedia zdumiewająco nierówna. Chociaż nie można odmówić jej śmieszności, to nie można też nie zauważyć, że czasem dowcip jest aż nadto dobitny i rubaszny, a gagi zbyt kanciate. Film broni się jednak całkiem pomysłowym scenariuszem, dobrą grą aktorską i odpowiednim wykorzystaniem talentu Danny’ego Boona.
Historia hipochondryka uprzykrzającego życie lekarzowi i bojącego się jakichkolwiek kontaktów z ludźmi być może do odkrywczych nie należy, ale sama w sobie jest zabawna i daje wiele okazji do śmiechu, bo inaczej nie można reagować na absurdalne zachowanie Romaina. Ze swoją fobią i zamiłowaniem do czystości przypomina trochę detektywa Monka – boi się otaczającego go świata, jest nieporadny i przekonany, że za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo w postaci śmiercionośnej bakterii. Zwykłe wyjście z domu to dla niego prawie to samo co przeprawa przez wszystkie kręgi piekieł, a każdy człowiek to potencjalne zagrożenie i jedna, wielka, chodząca fabryka chorób. Romain Faubert boi się dosłownie wszystkiego – pocałunków, małych piesków, nawet domofonów. Jego histeryczne reakcje okraszone zapożyczonymi z komedii slapstickowych gagami i żartami sytuacyjnymi sprawiają, że zabawa przy tym filmie staje się jeszcze lepsza. Nie ma co ukrywać, że najlepsze są sceny, w których Boon wykorzystuje swoje zdolności mima – jak na przykład wtedy, gdy Romain, próbując nie dotknąć niczego w metrze, gimnastykuje się tak popisowo, że współpasażerowie myślą, iż to pokaz pantomimy.
[video-browser playlist="652843" suggest=""]
Mnie osobiście ogromnie śmieszył powtarzany kilka razy dowcip z wpisywaniem do fałszywych paszportów nazwisk znanych francuskich pisarzy, takich jak Victor Hugo czy Cyrano de Bergerac „bo są takie bardzo francuskie”. Pokazuje on przerysowaną prawie do granicy absurdu ignorancję i głupotę celników, którzy nie widzieli nic dziwnego w tym, że oto granicę przekracza zmarły kilkaset lat temu słynny pisarz i poeta.
Gdyby samej komedii było nam mało, mamy jeszcze dodatkowo wątki miłosny i sensacyjny. Z jednej strony stają się one motorami napędowymi kolejnych śmiesznych sytuacji i są rajem dla widzów lubiących mieszanie gatunków, ale z drugiej dają też lekkie uczucie przesytu, bo co za dużo, to jednak niezdrowo. Nie wiadomo bowiem, kiedy fabuła zmienia się z opowieści o nieporadnym hipochondryku w opowieść o zamianie ról między nim a niebezpiecznym przywódcą rewolucji w Czerkistanie.
„Przychodzi facet do lekarza” za woalką dowcipu ukrywa również spostrzeżenia na temat otaczającego nas świata. W zabawny sposób wyśmiewa się w tym filmie absurdy dostrzegane w codziennym życiu – bycie mądrzejszym od lekarza, diagnozowanie się przy pomocy Google i Wikipedii czy kłamanie w metryczce na swoim profilu w portalu randkowym to tylko niektóre z nich. Film prezentuje tym samym uniwersalną karykaturę nie tylko Francuzów, ale współczesnych społeczeństw w ogóle.
Zobacz również: Spot Super Bowl „Ted 2″
„Przychodzi facet do lekarza” to filmowy popis Dany’ego Boona. To on napisał scenariusz, to on go wyreżyserował i to on kupuje widzów swoją nadpobudliwością i szaloną wręcz mimiką. To wszystko sprawia, że chociaż filmowi daleko do świetnego „Jeszcze dalej niż północ”, to przyznać trzeba, że kiedy już zaczniemy się przy nim śmiać, nie możemy przestać.