Na pierwszy rzut oka Naomi Kutin nie różni się niczym od typowej jedenastolatki. Mieszka z rodzicami i bratem w New Jersey, chodzi do szkoły, a przez większość czasu „przyklejona” jest do swojego smartfona. Nawet jej hobby, czyli podnoszenie ciężarów, nie stanowiłoby wielkiej sensacji, gdyby nie fakt, że w tym wieku ustanowiła rekord świata w swojej kategorii wagowej, podnosząc niemal trzykrotność swojej wagi. Natychmiast zainteresowały się nią amerykańskie media, nadając Naomi pseudonim „Supergirl”. Ceniona dokumentalistka Jessie Auritt z dużą empatią przygląda się codzienności dziewczynki, od morderczych treningów pod okiem ojca, byłego ciężarowca, po surowe religijne zasady, według których funkcjonuje na co dzień, wszak cała rodzina to ortodoksyjni Żydzi. Problem przenoszenia niespełnionych ambicji rodziców na swoje dzieci dotyczy wielu dziedzin życia, ale w świecie sportu widać to szczególnie wyraźnie. Powstał nawet specjalny termin – „komitet szalonego rodzica”, będący dowodem na to, że miłość od fanatyzmu dzieli zaledwie jeden krok. Film Auritt to z jednej strony przejmująca opowieść o dorastaniu, z drugiej – o sukcesach przeplatanych rozczarowaniami, niezdrowej ambicji i konsekwencjach (także tych zdrowotnych), jakie niesie ze sobą profesjonalny sport.
Kompozytorzy:
Eliot Krimsky, Derek NievergeltReżyserzy:
Jessie AurittProducenci:
Jessie Auritt, Justin Levy (1) więcejPremiera (Świat):
9 października 2016Kraj produkcji:
KanadaCzas trwania:
80 min.Gatunek:
Dokument
Najnowsza recenzja redakcji
Jest źle. Bardzo źle. Supergirl dopiero co wystartowała ze swoim 5. sezonem, jednak już drugi odcinek obecnej odsłony serii pokazuje, że czeka nas droga przez mękę. Teoretycznie po staremu - pląsy, wygibasy, rozterki emocjonalne, dumanie nad tym, co wszamać na śniadanie. Z drugiej strony połowę odcinka spędzamy na miłosnych podrygach Alex i Kelly oraz Brainy'ego i Nii, w tym na zapoznawaniu się z alergiami siostry Jamesa czy obserwowaniu kosmicznego geniusza, który wkładając golf i okulary myśli, że jest jak Czesław Miłosz. Już tylko te wątki wołają o pomstę do nieba, a przecież na ekranie pokazuje się nam jeszcze takie kwiatki, jak zamieniającą się w krzyżówkę Józefa Stalina i Adolfa Hitlera Lenę Luthor, która bez ogródek wali nawoływaniami do stworzenia "nowego świata" i "nowego człowieka". Polityczne majaczenie również się nie skończyło; NSA niby nie korzysta z niecnych praktyk inwigilacji, lecz jeśli chcesz kogoś za ich pomocą prześwietlić, to zrobisz to za dawną przysługę. Dorzućcie jeszcze do tego komicznie wyglądające soczewki firmy Obsidian, dzięki którym mieszkańcy National City zamieniają się w ciemną masę. Oto Supergirl w pełnej krasie - serial, który można już tylko zaorać.
Trudno stwierdzić, co w Stranger Beside Me jest zasadniczym wątkiem fabularnym. Wydaje się, że chodzi tu przede wszystkim o machinacje brata J'onna, którego przeszłość w pożal się Boże pałacu pamięci zgłębia zielony ufoludek, mający coraz mniej wspólnego ze swoim komiksowym odpowiednikiem - dumnym Marsjańskim Łowcą Ludzi. Do czorta, przecież gość od jakichś 2 sezonów daje się zapamiętać głównie z powodu tego, że boli go głowa. Jest też Lena, kobieta, który wpieniła się na ludzkość i będzie teraz ją masakrować. W tym celu przywraca do świata Eve Teschmacher, by później zrobić jej w umyśle prawdziwe kuku. Panna Luthor, osamotniona tak mocno, że zaprzyjaźnia się z programem komputerowym nazwanym dla niepoznaki Hope - razem snują plany o lepszym jutrze i umysłowych modyfikacjach, ale my i tak będziemy czuć, że komuś tu brakuje piątej klepki. Może scenarzystom? Ci ostatni z niejasnych przyczyn postanowili równie wiele czasu antenowego poświęcić na wątki emocjonalne i ukazywanie, jak nowa naczelna w CatCo, Andrea Rojas, zarzyna prawdziwe dziennikarstwo. Wiecie, Kara, laureatka Pulitzera, chce realizować misję, ale jej przełożona woli chwytliwe nagłówki i tabloidy. Dzieła zniszczenia dopełnia Brainy. Pal już licho, że wysłał Nii 35 opakowań z sushi, a potem z tomikiem poezji w dłoni wyszedł naprzeciw jej romantycznym marzeniom. Zwróćcie uwagę, jak w pojedynku z Białym Marsjaninem daje mu kuksańca; to trochę tak, jakby przedszkolak rzucił się na Andrzeja Gołotę w latach 90.
Jeszcze gorzej wypada prawdopodobnie mająca być gwoździem programu naparzanka z bratem J'onna, który raz zamienia się w Alex, a raz w Kelly. To jedno z najgorszych ekranowych starć w historii tego serialu, znów przeprowadzone w ramach odstręczającego schematu: ruch ręką - obniżenie środka ciężkości ciała - absurdalny wylot w powietrze. Jest tu tak groteskowo, że wiązki laserów z oczu potężnej Dziewczyny ze Stali odbija się za pomocą lusterka oderwanego z auta, natomiast ujęcia powietrzne skojarzą się nam z pewną Hiszpanką, która na własną rękę postanowiła kilka lat temu odrestaurować fresk z Jezusem - tak, to ten sam poziom "sztuki". Czuć także, że wielkie znaczenie w obecnym sezonie będą miały aspekty technologiczne; problem polega na tym, że absolutnie każdy widz domyśli się, iż soczewki od Obsidiana zostaną wykorzystane do programowania ludzkich umysłów. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że cały serial uczy nas o tym, jak klawo jest po odejściu z pracy. Popatrzcie na Olsena; uniósł się dumą, napuszył jak defekujący kot na pustyni, a po 12 godzinach bezrobocia może zostać albo senatorem, albo dyrektorem Smithsonian. Patrząc na powiększającą się w zastraszającym tempie wielkość jego bicepsów proponowałbym raczej wejście do klatki z Mariuszem Pudzianowskim.
W tym tygodniu nie będę miał dla Was choćby jednej dobrej wiadomości - żadnego światełka w tunelu, żadnej szansy na poprawę jakościową nie widać. Wydawało się, że zaintryguje nas William Day, nowa gwiazda w CatCo, która zdaje się poznała już tajemnicę ukrytej tożsamości Dziewczyny ze Stali. W końcówce odcinka jego wątek też postanowiono jednak potraktować łopatą i pokazać nam, że to dobry chłoptaś, Brytyjczyk w dodatku - nawet bezdomnym wrzuci na tackę jedzenie po robocie. Patrząc przez pryzmat obu odcinków otwierających możemy dojść do wniosku, że przed nami najgorszy z dotychczasowych sezonów Supergirl, produkcji, która na wielu poziomach zjada własny ogon i wypluwa w kierunku widza te same, mielone bezustannie schematy fabularne. Ktoś mocarny co prawda kryje się za działaniami brata J'onna, jednak jeśli nie jest to ten czy tamten mocarz z komiksowego uniwersum DC, to będziemy cierpieć w najbliższych tygodniach. I tak aż do crossoveru Arrowverse, który na pewno wypadnie lepiej. Gorzej raczej się przecież nie da.