1947 rok. Zmęczony wojną świat z zapartym tchem śledzi wyprawę, którą śmiało można określić mianem „misji niemożliwej”. Młody norweski naukowiec, Thor Heyerdahl, wierzy, że Polinezja – jeszcze w czasach przedkolumbijskich - została zasiedlona przez mieszkańców Ameryki Południowej. Aby udowodnić tę rewolucyjną tezę, Thor decyduje się na desperacki krok. Razem z pięcioma innymi śmiałkami (z których tylko jeden zna się na żeglarstwie) wyrusza w rejs przez Pacyfik, za środek transportu mając drewnianą tratwę o nazwie Kon-Tiki. Do pokonania mają 8.000 kilometrów. [opis dystrybutora]
Premiera (Świat):
18 sierpnia 2012Kraj produkcji:
NorwegiaDystrybutor:
MonolithCzas trwania:
114 min.Gatunek:
Przygodowy
Najnowsza recenzja redakcji
Gdy marzenie przeistacza się w obsesję, granice ludzkiej odwagi mocno się zacierają. Norweski podróżnik i antropolog Thor Heyerdahl był przez ponad dekadę pochłonięty udowadnianiem tezy, iż Polinezja mogła zostać zasiedlona ze wschodu przez plemiona z Ameryki Południowej. Zanegowałoby to dotychczasowe myślenie, które mówiło jedynie o azjatyckich korzeniach mieszkańców wysp Oceanu Spokojnego. Słowa na papierze nikogo nie przekonywały, a o publikacji pracy naukowej Heyerdahla nie było mowy. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że z wybrzeża dzisiejszego Peru można przepłynąć na drewnianej tratwie 7000 kilometrów. Życiowy cel szybko zamienił się we wręcz samobójczą misję, w którą Thor wybrał się z pięcioma śmiałkami. Trzeba nadmienić, że nasz kapitan nie potrafił pływać, a tylko jeden z mężczyzn wiedział cokolwiek o żeglowaniu i nawigacji.
W tego typu historycznych filmach mamy często do czynienia z dramatyzacją zdarzeń, które w rzeczywistości okazywały się być znacznie mniej efektowne. Tu i ówdzie niektóre fakty są przeinaczane, aby poszczególne sekwencje lepiej wyglądały na ekranie. W Wyprawie Kon-Tiki te zabiegi są ograniczone do minimum. Ta niesamowita podróż została przedstawiona w sposób niezwykle rzetelny i w żaden sposób nie ucierpiał na tym emocjonalny wydźwięk filmu, który dostarcza niespotykanej jak na ten gatunek ilości napięcia i suspensu. Bohaterowie walczą z siłami natury, rekinami i samymi sobą, dryfując sto dni na niepewnej konstrukcji. W końcu zbudowano ją, używając jedynie technologii i materiałów dostępnych ponad tysiąc lat wcześniej. W innym wypadku cały eksperyment nie miałby sensu. Wszystko służyło temu, aby udowodnić, że ocean nie był dla dawnych plemion barierą, ale kolejnym środkiem komunikacji.
Film konsekwentnie podąża według znanych i utartych schematów, ale dosyć prosty scenariusz wynagradza nam jego realizacja. Trzeba docenić odtwórcę głównej roli, Pala Sverre Hagena, który już niedługo powinien zapukać do bram Hollywood. Zapewne - podobnie jak dla Mikkelsena i Nyqvista - czeka już na niego rola złowieszczego europejskiego czarnego charakteru w jakimś blockbusterze. Pozostali aktorzy świetnie wywiązują się ze swoich obowiązków; nie usuwają się w cień Hagena, ale tworzą postaci równie kompleksowe i interesujące.
Na szczególną uwagę zasługuje warstwa wizualna filmu połączona z pięknymi zdjęciami Geira Hartly Andreassena. Wyprawa Kon-Tiki jest najdroższą norweską produkcją w historii tego kraju, a jej budżet w przeliczeniu na walutę amerykańską sięga jedynie 15 mln dolarów. Trzeba być pod ogromnym wrażeniem tego, jak ta suma została wykorzystana. Fabuła nie pozwala na unikanie porównań z Życiem Pi, a co za tym idzie, efektów specjalnych obu obrazów. Wkład finansowy w oba filmy był diametralnie różny, lecz poszczególne ujęcia można bez chwili wahania uznać za równie spektakularne. Niemała w tym zasługa Andreassena, który został już doceniony zaszczytem pracy w USA. Dary Anioła: Miasto Kości to zawsze jakiś początek, ale operator z takim talentem powinien mierzyć wyżej. Śmiem twierdzić, że tak właśnie jest.
Na koniec należy wspomnieć o reżyserii, bez której chyba żaden z powyższych elementów nie funkcjonowałby tak perfekcyjnie. Wbrew wielu radom Wyprawy Kon-Tiki nie kręcono w studiu, ale na otwartym morzu, co dodatkowo znacznie podniosło poziom trudności realizacji. Joachim Rønning oraz Espen Sandberg poradzili sobie z tym rewelacyjnie. Po seansie norweskiej superprodukcji jestem nadzwyczaj spokojny o piątą część "Piratów z Karaibów". To właśnie Rønning i Sandberg nakręcą kolejną odsłonę przygód Jacka Sparrowa. Praca z wielką wytwórnią, jaką jest Disney, i posiadanie budżetu co najmniej dziesięć razy wyższego będzie na pewno wyzwaniem i ograniczy ich swobodę ruchów oraz niezależność. Ich unikalny styl, metody pracy i skłonność do ryzyka powinny jednak odświeżyć popularną serię o piratach i ponownie odnaleźć ten idealny balans pomiędzy akcją a humorem, jakim mogliśmy się cieszyć w Klątwie czarnej perły. Tym, którzy nadal maja wątpliwości w tej kwestii, szczerze polecam Wyprawę Kon-Tiki, która w pełni ukazuje kunszt skandynawskich artystów.
Wydanie DVD |
Dodatki: zwiastun, zapowiedzi |
Język: angielski, norweski - 5.1, polski (lektor) - 5.1 |
Napisy: polskie |
Obraz: 16:9 |
Wydawca: Monolith |