Nowy Jork, połowa lat 90. Porter Wren, felietonista poczytnego tabloidu, sprzedaje ludziom skandale, morderstwa i śmierć. Jest kronikarzem amerykańskiego koszmaru w mieście, w którym każdy liczy, że spełni się jego amerykański sen. Ale są historie, których Wren nigdy swoim czytelnikom nie opisze - to te, w których sam bierze udział. Jak historia zwłok genialnego reżysera odnalezionych w przeznaczonym do wyburzenia budynku. Gdy młoda wdowa po filmowcu powierza Wrenowi klucz do tajnego wideoarchiwum męża, dziennikarz nie przypuszcza, że właśnie stał się bohaterem jednego ze swoich sensacyjnych felietonów. Zawartość taśm zaprowadzi go bowiem w samo serce medialnego imperium, którego jest przecież częścią.
Najnowsza recenzja redakcji
Powieść po raz pierwszy ukazała się w 1996 roku i zebrała entuzjastyczne recenzje. Podkreślano jej stylistykę rodem z kryminału noir, znakomicie oddaną atmosferę Nowego Jorku lat dziewięćdziesiątych, bawiącego się beztrosko i szukającego mocnych wrażeń. W tym świecie, w którym ciągle jeszcze nad miastem górują wieże World Trade Center, ludzie zaczytują się w brukowcach wychodzących w milionowych nakładach i z chorą fascynacją obserwują ciemną stronę metropolii. Porter Wren, felietonista poczytnego tabloidu, sprzedaje ludziom skandale, morderstwa i śmierć. Wychodzi mu to znakomicie, nic więc dziwnego, że stać go na stary dom w centrum Manhattanu, a do rodzinnego budżetu dokłada całkiem ładną sumkę. Świadomie oddziela swoją zawodową działalność od życia prywatnego, starając się utrzymać równowagę pomiędzy jasną i ciemną stroną egzystencji. Wydaje mu się przy tym, że jest tylko obserwatorem. Kiedy jednak piękna wdowa po oskarowym reżyserze, Caroline Crowley, prosi go o pomoc w rozwiązaniu pewnej zagadki, Wren wplątuje się w sprawę, której nigdy nie opowie swoim czytelnikom.
Jeżeli istnieje coś takiego jak kryminał przeciętny, to Manhattan Nocturne Colina Harrisa są tego idealnym przykładem. Reklamowany jako następca Chandlera pisarz stworzył historię skomplikowaną, mroczną i … mało emocjonującą. Mocną stroną pisarza jest umiejętność kreowania wiarygodnych psychologicznie i nie jednowymiarowych postaci. Zarówno Porter Wren, jak i Caroline, a przede wszystkim opisany w retrospekcjach reżyser Simon Crowley to bohaterowie znakomicie napisani, niejednoznaczni i sprawiający, że czytelnik angażuje się w ich życie. Świetnie sportretowany jest też Nowy Jork, miasto które nigdy nie śpi, gdzie potwory przechadzają się po ulicach a niektórzy śnią swój „amerykański sen” aż do gwałtownej, okrutnej śmierci. Metropolia jest na pewno jednym z bohaterów powieści; to awatar miast-molochów, w których życie jest szkołą przetrwania, a kompromis pomiędzy tym, o czym się marzy, a tym co można osiągnąć, trzeba zawierać codziennie.
Od strony warsztatu literackiego Colinowi Harrisonowi nic nie można zarzucić. Ma doskonałe oko i jest wspaniałym obserwatorem, strona obyczajowa Tajemnic Manhattanu jest opisana genialnie. Niestety, w mojej opinii, autor nie potrafił równym talentem stworzyć czegoś, co jest clou każdego dobrego kryminału – napięcia. Historia opowiadana w książce jest poprawna, przez cały czas coś się dzieje, zakończenie jest nawet zaskakujące, ale już w połowie powieści intryga zaczyna lekko nużyć. Czytelnicy obeznani z tematyką, znawcy i koneserzy gatunku, będą rozczarowani, bo mimo zapowiedzi, Tajemnica Manhattanu to książka w warstwie czysto kryminalnej przewidywalna i mało odkrywcza. Jdnak warto ją przeczytać po to, żeby przejść się nocą wraz z Porterem Wrenem ulicami Nowego Jorku lat dziewięćdziesiątych – miasta, którego już nie ma.