Debiut powieściowy zanurzony w tradycji Pankowskiego, Pilota i Gombrowicza. Mieszkają pod spodem świata. Żyją na przekór porządkom. Podwajają się, a najczęściej mnożą. To plemię-rój. Wystawiają dziadowski i babski język, śmierć w pole wyprowadzają. Znienawidzeni, bo zabierają niepamięci to, co ich. Główny bohater –bezimienny chłopak – prowadzi archiwum plemienia. Jego mowa jest nawiedzana przez duchy przybłęd i gamoni. Wierzy, że tylko pamiętając, można odnaleźć to, co wspólne. Odnaleźć siebie i odważyć się na bunt. Przeciwko tym, którzy mieszkają na spodzie świata. I organizują porządek.
Premiera (Świat)
21 października 2024Premiera (Polska)
21 października 2024Liczba stron
148Autor:
Michał TrusewiczGatunek:
Literatura współczesnaWydawca:
Polska: ArtRage
Najnowsza recenzja redakcji
Plemię, choć reklamowane przez wydawcę jako debiut powieściowy Michała Trusewicza, to tak naprawdę kolejne po opublikowanych przez Wydawnictwo Forma Przednówkach podejście warszawskiego redaktora i krytyka do tekstu leżącego na granicy między eksperymentami językowymi, prozą poetycką a bardziej klasycznymi formami powieściowymi. W Plemieniu Trusewicz mierzy się z coraz popularniejszymi ostatnimi laty, w Polsce i na świecie, próbami opowiedzenia „ludowej historii”. Przedstawia lud tyleż prawdziwy, co odrealniony.
Bezimienny młody narrator opowiada o opiece, jaką sprawuje nad archiwum, stanowiącym czasem żywy, a czasem abstrakcyjny zestaw postaci, informacji, wspomnień i doświadczeń. Od początku w kwiecistej, rozbuchanej narracji towarzyszą mu zmarli, zwłaszcza młodszy braciszek, ale także matka, a niedługo później i ojciec. Pogrzeb taty i spotkanie z niewymownym Stachem, z którego ciała udaje się wyciąć słowa opowieści, stwarzają możliwość odtworzenia i wzbogacenia historii plemienia, dziwnej kolekcji jednostek, będącej biologiczną, często amorficzną, a czasem pełną indywidualizmu masą, poddaną „panom” i przeciwko panom się buntującej. Trudno mówić o liniowej (czy nawet nieliniowej) fabule. Kolejni bohaterowie pojawiają się i znikają, by znów wrócić w niespodziewanej postaci. Pozostaje skomplikowana, rozrastająca się chaotycznie polszczyzna.
Plemię jest książką nierówną, chwilami porywającą językowo i przewrotnie zabawną, chwilami zaś – zwłaszcza na początku – dość nużącą. Najlepiej wypadają fragmenty bliskie tradycjom Gombrowiczowskim, a wręcz świadomie się do nich odwołujące. Pan Rudolf ujeżdżający Edzia i pańska delegacja wystawiająca dla plemienia przedstawienie teatralne równie dobrze mogłyby trafić choćby na strony Transatlantyku. Świetne są też metaforyczne fragmenty opowiadające o kształtowaniu członków plemienia przez wykonywanie monotonnych prac, nawiązujących zarówno do kopalniano-fabrycznej rzeczywistości PRL, jak i do korporacyjnej współczesności. Podawanie fałszywych i mylących tropów czasem budzi czytelniczą ciekawość, czasem zaś sprawia wrażenie, że oparta na roślinnej, organicznej i pierwotnej żywotności konstrukcja wymyka się spod kontroli samemu autorowi. Czy chałacik młodszego braciszka o migdałowej główce i rozważania o sekciarskiej naturze plemienia mają mu nadawać oprócz oczywistej natury chłopskiej także aspekt żydowski? Czy sugestie mówiące o zagrożeniach związanych z kształtowaniem archiwum mają ostrzegać przed próbami szukania i ożywiania przeszłości? Trusewicz potrafi pisać gęsto i intrygująco, ale silniejsza ręka redaktorska pomogłaby zapewne zdyscyplinować język.