Po latach utrudniania życia Spider-Manowi, Daredevilowi i innym superbohaterom najgroźniejszy samozwańczy mściciel w świecie Marvela wystąpił wreszcie we własnej wybuchowej serii! I choć Frank Castle rozpoczął swoje solowe przygody za kratami, nie został w więzieniu długo i wkrótce wydał krwawą wojnę nowojorskim gangsterom, handlarzom narkotyków, fałszywym prorokom, a nawet gildii zabójców. Oto opowieści, które na długie lata ukształtowały postać Punishera. Jego wojna trwa, jego misja nigdy się nie skończy – chyba że powstrzyma go pewien nieustraszony czerwony diabeł z Hell’s Kitchen…
Premiera (Świat)
28 listopada 2022Premiera (Polska)
28 listopada 2022Polskie tłumaczenie
Marek StarostaLiczba stron
504Autor:
Jo Duffy, John Romita Jr. (9) więcejGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Egmont
Najnowsza recenzja redakcji
Album zbiorczy z pierwszymi samodzielnymi historiami Punishera obejmuje materiały, które przez wspomniane wydawnictwo nie były w Polsce publikowane, ale stanowią solidną podwalinę tego, co znaleźć się ma w tomie drugim (tam właśnie trafić mają TM-semicowe historie). Dobrze odwołują się też do sentymentu za prostymi (ba, prostackimi nawet czasami) sensacyjniakami, na których cała legenda Punishera powstała.
Nie oszukujmy się, w świetle późniejszych dokonań samozwańczego mściciela z czaszką na piersi opowieści z tego tomu wypadają co najmniej blado. To bohater jeszcze nie tak w pełni ukształtowany, trochę pogubiony, rozdarty pomiędzy żądzą zemsty a pragnieniem odnalezienia w otaczającym świecie choćby pozorów sprawiedliwości. On – mimo debiutu w The Amazing Spider-Man #129 z 1974 roku (co ciekawe, jako antagonista głównego bohatera) oraz epizodycznego pojawiania się w innych seriach, dopiero w 1986 roku otrzymał szansę debiutu we własnym, autorskim tytule. I z tym właśnie mamy tutaj do czynienia. Album zbiorczy gromadzi komiksy o Punisherze z lat 1986–1988, a więc z okresu, kiedy kształtował się ogólny rys postaci, ten, który znamy i kochamy między innymi dzięki wydaniom TM-Semic. To na łamach miniserii – np. początkowemu Kręgu krwi Stevena Granta i Mike’a Zecka czy kolejnej dziesięcioodcinkowej serii „boliwijskiej” przygody Mike'a Barona i Kalusa Jansona – kształtował się wizerunek Punishera, odchodzący od irracjonalnego, opętanego żądzą zemsty brutala w kierunku chłodnego, zorientowanego na cel i skrajnie zdeterminowanego, ale racjonalnego eksterminatora przestępczości.
Całość utrzymana jest w tematyce dominującej w dekadzie lat 80. w kinie sensacyjnym. Pojawia się więc mafia, kartele narkotykowe, terroryści, ale też psychopaci, w aktach przemocy skierowanych ku przypadkowym osobom wyładowujący swoją frustrację na system, który ich w jakiś sposób pokrzywdził. To często proste, przewidywalne i dość schematyczne historie, które jednak nadal nie tracą swojego uroku właśnie przez ową, nieco kiczowatą kameralność. Owszem, dla współczesnego odbiorcy niewątpliwie mogą one – w dużej mierze – trącić myszką, jednak ci, którzy pamiętają estetykę kina i literatury sensacyjnej tamtej dekady doskonale się w niniejszym materiale odnajdą. To kwintesencja Punishera i choć same opowieści o nim przeszły znaczącą ewolucję (by nie rzec – rewolucję), to nic nie zmieni faktu, że genezę bohater miał taką, a nie inną, balansującą na granicy kiczu i banalności, ale porywającą nieposkromioną energią i z gruntu sięgającą po względnie realistyczne pomysły fabularne. Owszem, nie wszystkie, bo zdarzały się intrygujące przerysowania – jak w Gildii zabójców do scenariusza Jo Duffy (która jest jedną z lepszych historii w zbiorze) – ale jednak przystawały one mocno do zagrożeń adekwatnych dla czasów, w jakich powstawały. I to przesądziło o sukcesie Punishera jako postaci.
Był atrakcyjny dla odbiorców, bo brał sprawy w swoje ręce, nie zostawiając za wiele nieudolnemu systemowi, nie moralizował na siłę (jak choćby Daredevil, z którym nasz bohater mierzy się w tym tomie w Świrze do scenariusza Mike’a Barona), ale cały społeczny „wkurw”, wynikający z ogólnych, społecznych lęków przekuwał w drastyczne, niepodważalne efekty. Nie był jak Batman, co rusz zamykający złoczyńców w Arkham, z którego uciekali, by na nowo siać śmierć i zniszczenie. Punisher, jeśli eliminował jednostki przestępcze, to dosadnie i bez skrupułów. Raz na zawsze. Robił to, co my, zwykli szarzy obywatele, w głębi duszy zawsze pochwalaliśmy, ale co przeczy naszemu cywilizowanemu i humanitarnemu systemowi prawno-karnemu, a co niekoniecznie daje szansę na zapewnienie bezpieczeństwa naszym rodzinom czy nam samym. I można rozważać ogólne moralne konotacje takiego postrzegania – one pojawiały się przecież także na łamach niniejszej serii o Punisherze – ale nie zmienia to faktu, że jego postać, niebędąca w klasycznym ujęciu tego słowa superbohaterem, uosabiała nasze, choćby i radykalne, często niewyartykułowane pragnienia. Graficznie Punisher. Krąg krwi to kwintesencja mocno realistycznej, standardowej kreski z tamtego okresu. Nikt nie wywarza tu otwartych na oścież drzwi, wszyscy trzymają się (mniej lub bardziej) stylistycznej prostoty i dopiero w wieńczącej zbiór Gildii zabójców Jorge Zaffino sięga po estetykę mroczniejszą, bardziej ponurą, ale zarazem doskonale pasującą do ciężkiej historii napisanej przez Jo Duffy.
Oczywiście pozostali rysownicy też zasługują na uznanie, bo choćby klasyczny, uproszczony realizm rysunków Mike’a Zecka, Davida Rossa czy Whilce’a Portacio warty jest pochwały – tak samo jak surowa oszczędność i „brudne” szkice Klausa Jansona. Nie wspomnę już o niezwykle dynamicznych kadrach Johna Romity Jr.
Słowem: Punisher. Krąg krwi to graficznie (ale w dużej mierze także fabularnie) kwintesencja lat 80. I dla miłośników tamtej estetyki to komiks idealny. Czy nie warto sprawdzić, jak powstała jedna z najbardziej ikonicznych postaci komiksowych, która przeniknęła do popkultury o wiele szerzej niż świadomość, kogo symbolizuje tak chętnie wykorzystywane w modowo-użytkowym designie logo z charakterystyczną czaszką? Moim zdaniem – warto.