Olimp w ogniu, z uwagi na swój gatunek, to film niezwykle prosty. Większość akcji rozgrywa się w Białym Domu, gdzie jeden bohater musi zmierzyć się z rzeszą nieprzyjaciół, aby uratować prezydenta i świat. Reżyser w świetny sposób bawi się konwencją ustaloną przez "Szklaną pułapkę", dostosowując formę akcji do współczesnych standardów.
W ten gatunek z góry wpisane są głupoty i naciągnięcia, które po prostu akceptujemy, bo wiemy, że tak musi być. Nikt nie próbuje nam wmówić, że ten film mamy traktować śmiertelnie poważnie. Problem w tym, gdy te głupoty zaczynają przekraczać ramy gatunkowe i są po prostu scenariuszowymi idiotyzmami, które rażą i w żadnym razie nie mogą być akceptowane. Takich sytuacji nie brak w Olimpie w ogniu i, niestety, pozostawiają one pewien niesmak.
[image-browser playlist="591818" suggest=""]©2013 Monolith
Gdy już zapomnimy o wspomnianych mankamentach, produkcja zapewnia kawał solidnej zabawy. Olimp... jest napakowany dobrze nakręconą akcją, która tak naprawdę zaczyna się od olbrzymiej jatki podczas ataku na Biały Dom. Fuqua znakomicie wypełnia czas filmu, dając nam rozrywkę na przyzwoitym poziomie, która prezentuje się efektownie i różnorodnie. Świetnie w roli twardziela spisuje się Gerard Butler, którego bohater jest prawie żywcem wyjęty z kina lat 80. W akcji aktor jest niezwykle przekonujący. Przygotowanie do roli widać szczególnie w walkach wręcz, gdy Butler zadaje ciosy, stosuje rzuty czy dźwignie.
Olimp w ogniu to przyzwoite kino akcji, ale niestety przesycone zbyt dużą dawką głupot, których, nawet pomimo tolerancji dla takich rzeczy, nie da się po prostu zaakceptować. Jest brutalnie, efektowne, a czas mija dość szybko, ale mieszane odczucia pozostają.
Za umożliwienie uczestnictwa w seansie filmu dziękujemy Multikino.