Bańka to nowość od Netflixa. Produkcja miała właściwie wszystkie elementy, by odnieść sukces. Gwiazdorska i utalentowana obsada, dobry i aktualny pomysł, a także zapowiadany w zwiastunie humor. Nawet na drugim planie snuło się kilku sławnych celebrytów. Tytuł podjął się opowiedzenia historii o kręceniu dużego filmu akcji w czasach pandemii. Ciągłe przedłużanie zdjęć przez kwarantannę, strach przed dotykaniem rekwizytów, dystans społeczny. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji żarty napiszą się same. Niestety... nie. 
Fot. Netflix
Pomysł na fabułę Bańki wydawał się obiecujący. Pandemia uderzyła w świat nagle i wymagała od ludzi przemodelowania codzienności. Wśród licznych zasad bezpieczeństwa są i takie, które zapewne z punktu widzenia czasu będą wydawały się co najmniej zabawne. W dodatku to dość aktualny temat, z którego na pewno wielu widzów chciałoby się już trochę pośmiać po tym, ile przez to przecierpieliśmy. Sytuacja z koronawirusem jest czymś tak niecodziennym, że – jak wspomniałam – żarty powinny właściwie napisać się same. Tymczasem dość szybko stało się jasne, że cały potencjał komediowy filmu kończy się na kilku dowcipach, które widzieliśmy już w zwiastunie.  Chyba najbardziej frustrujący jest brak wykorzystania potencjału. Jest tu wiele ciekawych i zabawnych wątków – takich jak zatrudnianie w branży filmowej celebrytów z mediów społecznościowych, którzy nie mają za wiele wspólnego z aktorstwem, albo pokazanie, jak wygląda nagrywanie scen akcji za kulisami, gdy zamiast wielkich dinozaurów mamy kaskaderów w przebraniach. Właściwie Bańka była najlepsza właśnie wtedy, gdy skupiała się na samym planie filmowym. Na tym, co się dzieje w wielkim widowisku, zanim dodamy do niego efekty specjalne. Jednak po obiecującym początku, w którym mamy zarysowaną jakąś główną bohaterkę i sytuację, film staje się chaotyczny. Niedorzeczność może być ogromnym plusem, jeśli chodzi o produkcje komediowe. Jednak tym razem zostajemy jedynie z kompletnym brakiem sensu i logiki - bez śmiechu. 
Fot. Netflix
+2 więcej
Ogromnym minusem Bańki jest to, że seans dłuży się w nieskończoność. Zaczyna się od przedstawienia Carol Cobb, aktorki, która próbuje ratować swoją karierę powrotem do wielkiej franczyzy. Można by pomyśleć, że będzie kimś w rodzaju głównej bohaterki i to dzięki niej będziemy poznawać różne absurdy branży filmowej w czasie pandemii. Jednak prędko okazuje się, że w tym filmie właściwie nie ma protagonisty. Czasem dowiadujemy się o rzeczach, które ostatecznie nie prowadzą donikąd. Nie potrafimy przywiązać się do bohaterów. Choć nasi celebryci celowo zostali przedstawieni w złym świetle, to mimo wszystko trudno śledzić losy postaci, których zwyczajnie się nie lubi.  Największą wadą Bańki jest fakt, że produkcja, która zapowiadała się na niedorzeczną i zabawną jazdę bez trzymanki, nie wywołuje emocji. Czasem człowiek lekko uśmiechnie się podczas seansu i właściwie to byłoby na tyle. Film ogląda się z równym przejęciem jak dokument przyrodniczy. A zakończenie, które miało być mrugnięciem w stronę widza, nie rekompensuje tego. To nie jest najgorsza produkcja, jaką oglądałam, ale po obiecującym zwiastunie trzeba niestety przyznać, że jest bardzo przeciętna. I nawet utalentowana obsada niespecjalnie może coś z tym zrobić. Wygląda na to, że trzeba będzie jeszcze poczekać na dobrą komedię o pandemii na Netfliksie. Ta nie jest ani zabawna, ani odkrywcza.   
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj