Edward Pierce, podupadający na duchu prywatny detektyw, weteran I wojny światowej, walczący z demonami przeszłości w jedyny znamy mu sposób – starając się zwalczyć je medykamentami oraz sporą dawką alkoholu – podejmuje się bodaj najważniejszego zadania w swej detektywistycznej karierze. W obliczu groźby braku środków do życia, związanych z ciągłym odrzucaniem kolejnych zleceń, a tym samym utratą licencji prywatnego detektywa, Pierce przyjmuje zlecenie, które zaprowadzi go do granicy szaleństwa.

Ocena końcowa

7/10


Klimat

10/10

Rozgrywka

7/10

Grafika

6/10

Nie mając większego wyboru, nasz bohater decyduje się przyjąć zlecenie do ojca Sary Hawkings. Kobieta wraz z synem i mężem zginęła na wyspie Darkwater, nieopodal Bostonu. Zniechęcony Pierce rusza rozwikłać tajemnicę śmierci malarki. Tam szybko okazuje się, że wielorybnicza wyspa skrywa wiele tajemnic, a lokalna społeczność niechętnie akceptuje przybyszów ze świata zewnętrznego. Detektyw Pierce zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwa do rozwiązania sprawa.

Szaleństwo na wyciągnięcie ręki

Fabularna intryga to motor napędowy całej produkcji, która garściami czerpie z twórczości Lovercrafta. Wpływ tytułowego Przedwiecznego na lokalną społeczność jest nad wyraz odczuwalny i z czasem odczuwa go także Pierce, który z każdą kolejną godziną spędzoną na Darkwater popada w jeszcze większe szaleństwo. Sprowadza się to do tego, że rozwiązując zagadki, które mają nas doprowadzić do rozstrzygnięcia sprawy, gubimy poczucie rzeczywistości.

Zdecydowanym plusem produkcji jest sposób prowadzenia narracji. Przechodząc fabułę, tocząc rozmowy z napotkanymi osobami, poznajemy coraz więcej sekretów, jakie skrywa wyspa. Nie pozostaje to bez wpływu na toczące się, nawet dobrym tempem, postępowanie. Do tego dochodzą sytuacje nadprzyrodzone, które choć przedstawione są w klarowny sposób, nie są jednoznaczne i pozwalają na dowolną interpretację ze strony gracza. To z kolei nie pozostaje bez wpływu na wątki prowadzonego przez Pierce’a śledztwa. Niemal od samego początku każdy z nich da się poprowadzić inaczej i to od nas zależy, w jakim kierunku potoczy się sprawa. Obłęd bohatera bardzo mocno daje się we znaki. Dochodzimy do takiego punktu, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy to co widzimy, to wymysł umysłu Pierce’a czy faktycznie takie rzeczy mają miejsce na Darkwater. Przez te kilkanaście rozdziałów idzie faktycznie popaść w obłęd.

Klimat

10 /10

The Walking Dead na sterydach

Gdybym miał porównać rozgrywkę w Call of Cthulhu do współczesnych gier, to na myśl przychodzi mi przede wszystkim The Walking Dead od Telltale Games. Chociaż obie produkcje są od siebie bardzo różne, to występują wspólne elementy, których nie sposób nie zauważyć. Przede wszystkim w obu tych grach poruszamy się po lokacjach ograniczonych rozmiarami. Zbieramy istotne przedmioty, rozmawiamy z ludźmi i w ten sposób pozyskujemy informacje, które później możemy wykorzystać podczas rozmowy z innymi postaciami niezależnymi. W obu także musimy podjąć decyzje związane z dialogami, nierzadko w określonym czasie.

fot. Focus Home
+22 więcej

Call of Cthulhu zawiera jednak element RPG, który w tym przypadku polega na ulepszaniu kilku dziedzin, w jakich nasz bohater może się wykazać. Mamy więc elokwencję, tężyznę fizyczną, dociekliwość, intelekt oraz także takie, na które pośrednio mamy jedynie wpływu, a więc wiedzę medyczną i okultystkę. Te dwie ostatnie ulepszamy poprzez znajdywanie ksiąg, skalnych malowideł czy artefaktów. Wcześniejsze ulepszamy za sprawą punktów doświadczenia. Każda z dziedzin ma 5 poziomów umiejętności, od amatora do eksperta. Ulepszanie ich wpływa na kilka czynników gry, jak pojawianie się dodatkowych opcji dialogowych, możliwość bliższego poznania świata czy wypatrzenia przedmiotów, które mogą być przydatne w grze.

Rozgrywka

7 /10

Całość jest świetnie przedstawiona, a budowa rozdziałów, które nie są szczególnie długie, sprawia, że grę przechodzi się dosyć szybko. Są jednak mankamenty, o których obojętnie przejść się nie da. Tutaj zdecydowaną wadą jest tryb skradankowy. Kilka poziomów – niestety – składa się z tego elementu, który ni w ząb nie daje rady. Jeszcze tak słabego wykonania tego rodzaju rozgrywki nie wiedziałem. Raz: system ostrzegania przed wzrokiem wroga jest nieczytelny; dwa: zdarza się, że przeciwnicy są ślepi i można przemknąć obok nich nawet się z tym nie kryjąc; trzy: zupełnie nie sprawdza się na kreaturach, z którymi przyjdzie nam się zetknąć w grze.

Lovercraft by poprawiał

O ile do większości elementów gry nie można się przyczepić, to oprawa graficzna potrafi dać w kość. Cyanide Studio nawet było blisko stanięcia na wysokości zadania i kiedy obserwujemy rozgrywkę, to wcale nie wygląda to źle. Sytuacja jednak zmienia się nie do poznania, gdy gameplay przechodzi w animację. Tutaj idealnie pasuje znane z Internetu: „Grafik płakał, jak projektował”. Zwykle to animacje wyglądają lepiej od samej gry. W grze mamy odwrotną sytuację.

Kolejnym i osobiście najbardziej irytującym błędem gry, jest lip-synch. Nie wiem, czy tak trudno zsynchronizować ruch warg z tym, co wypowiadają postacie. W Call of Cthulhu wygląda to tragicznie. Pozostaje nadzieja, że w kolejnych łatkach ten problem zostanie wyeliminowany w całości, albo w znacznym stopniu mocno ograniczony, bo kuje w oczy.

Grafika

6 /10

Podsumowując, Cyanide Studio udało się oddać klimat Lovercrafta. Ta intryga, to budowanie napięcia i straszenie nim, a nie tanimi sztuczkami, to coś, czego wielu podobnym gatunkowo produkcjom brakuje. Dlatego tym bardziej należy się pochwała za wykonanie, bo budżet na grę nie był jakiś kolosalny. Call of Cthulhu to zaskakująco udana produkcja.

PLUSY: + fenomenalny klimat, + wątek fabularny, + odczuwalny rozwój postaci, + detektywistyczne zacięcie

MINUSY: - umiarkowana oprawa graficzna, - brak synchronizacji ruchu ust, - poziomy skradankowe.
Przedwieczny horror już na Twoim monitorze
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj