A podobno dzieje się wcale nie mało. Przede wszystkim postanowiono kontynuować wydarzenia miłosnego trójkąta Grey-Riggs-Pierce. Przy czym dr Pierce jest sobą cały czas, co oznacza serię obrażonych min, złamanego zaufania i przesadzonego użalania się nad sobą. Jeszcze parę lat temu zamiast ciepłych, rodzinnych kluchów ten trójkąt walczyłby o siebie z pazurami i dowcipami. Podkładaliby sobie szpitalne świnie, by uzyskać przewagę! Teraz jednak dostaliśmy otoczony łzami dramat, w którym żadna z bohaterek nie czuje się ani komfortowo, ani za specjalnie zwycięsko. Ostatecznie jednak rozwiązano ten wątek, który ciągnął się z małymi przerwami przez cały sezon. Dr Grey oraz dr Riggs zdecydowali się być oficjalnie razem, a dr Pierce dała za wygraną i wspiera swoją siostrę. A ewidentnie takie wsparcia potrzebuje, bo dr Grey pozbyła się w końcu ostatnich resztek po byłym mężu: rysunku w teorii nieoperowalnego, złośliwego guza, który wisiał nad łóżkiem, a także przysięgi małżeńskiej spisanej na karteczce samoprzylepnej. Te dwa ostatnie artefakty po jej mężu były widocznym znakiem jej żałoby. Teraz natomiast dr Grey w końcu zdecydowała ruszyć na przód. Reszta wątków lekarzy była dosłownie zasygnalizowana, niż faktycznie poświęcono im szczególną uwagę. Gdzieś pomiędzy scenami przewijał się konflikt dr. Webbera i jego żony, dr Avery. Małżeństwo, od momentu pojawienia się w serialu dr Minnick, przechodziło ciężkie chwile i nic w tym dziwnego, bo obydwoje są dumni, uparci i doskonale znają swoje umiejętności. Tutaj również scenarzyści okazali miłosierdzie swoim bohaterom. W dużej mierze za sprawą dr Bailey dano im możliwość naprawienia błędów i zrobienia kilku kroków w swoją stronę. Zabieg ten zadziałał na tyle, że lekarze zaczęli ponownie ze sobą rozmawiać, nawet jeśli dotyczy to tylko konkretnego przypadku pacjenta. Przyznam szczerze, że z sympatią obserwuję wątek dr Webbera i dr Avery. Wnosi on zawsze odrobinę humoru do serialu, pokazując jednocześnie inny wymiar dojrzałego życia. Wielokrotnie ich problemy i konflikty opierają się o kryterium wieku, w jakim się znajdują. Przemawia przez nich mądrość pokoleń i doświadczenie zawodowe, co w kontekście całego serialu jest interesujące i wyważone. Miła równoważnia dla czasem gwałtownych i płytkich problemów młodszych stażem lekarzy. Pewien niedosyt pozostawia w dalszym ciągu relacja dr Owena i dr Shepherd. Ich wspólne sceny zostały ograniczone do minimum, pozostawiając jedną lub dwie, w których właściwie widać jakiekolwiek interakcje między bohaterami. Póki co, sprawdza się to dość dobrze, bo ta chwilowa zabawa w odpychanie i przyciąganie wydaje się być adekwatna do typowych zachowań bohaterów. Biorąc pod uwagę przeszłość dr Shepherd i mocne słowa, jakie padły w poprzednich odcinkach pomiędzy tą dwójką, powrót do subtelności i cichego wsparcia wygląda o wiele lepiej niż kolejna, otwarta kłótnia. Jako widz bez większego problemu daję się oszukać, że ta para ma szansę jeszcze być ze sobą i wyjść z tego kryzysu obronną ręką. A może nawet czegoś się nauczą na własnych błędach. Jak wspominałam wcześniej, ostatnie dwa odcinki skupiają się bardziej na pacjentach. I szczerze mówiąc, dzięki temu serial miał trochę więcej wigoru. Co prawda praktycznie każdy z pacjentów przyjeżdża teraz z guzem umiejscowionym w coraz to ciekawszych miejscach, niemniej jednak cała otoczka temu towarzysząca jest zarówno emocjonalna i zabawna. Dzięki temu poznaliśmy małego chłopca, który sam zgłosił się do szpitala po pomoc, bo jego rodzice zamiast go leczyć, ukrywają się za swoją wiarą i wolą Boga. Ugruntowanie ich zachowania praktykami religijnymi działa niczym iskra zapalna. Zarówno dr Karev jak i dr Edwards nie spoczęli, póki nie zagwarantowali dziecku leczenia. Niestety dr Edwards spotkała się z konsekwencjami swoich działań, które mogą zakończyć jej karierę. Godnym uwagi przypadkiem medycznym była też kobieta, która zgłosiła się z silnymi bólami brzucha. Ona i jej świeżo zakochany partner słodzili sobie do granic tolerancji, wzbudzając grymasy obrzydzenia, głównie wśród świadków ich rozmów. Jak można było się spodziewać, dla całkowitego kontrastu zdiagnozowano u niej siedlisko ludzkich glist, które mogły osiągać nawet do pół metra długości. Takie przechodzenie ze skrajności w skrajność okazało się być dobrą odtrutką na nudnawe momenty w serialu. Nie obyło się również bez ckliwej śmierci pacjentki, która będąc w ciąży, zdecydowała się na donoszenie dziecka, a nie na leczenie, które mogłoby mu zagrozić. Z kolei za sprawą innej pacjentki, której serce otoczone było złośliwym nowotworem, uczono lekarzy, jak przyzwyczaić się do tego, co się ma, i korzystać z życia, a nie czekać na coś, co może nigdy nie nadejść. Ten zachwiany balans pomiędzy światem lekarzy a dobrem pacjentów był nad wyraz widoczny w tych dwóch odcinkach. Nie było one za specjalne nudne, nie wybiły się też ponad poziom. Ratowały się drugoplanowymi wątkami niż właściwą fabułą. Odczuwa się też brak bardziej skomplikowanych przypadków medycznych. Historii, które mogłyby przyciągnąć uwagę widza na dłużej i trwać przez kilka odcinków. Trzynasty sezon zbliża się do końca i mimo że dostajemy rozwiązania wątków, to wcale nie są one za specjalnie satysfakcjonujące. Są prawidłowe, ale nic ponad to. Pozostaje trzymać kciuki, że to cisza przed fabularną burzą, jaką się nam szykuje na finał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj