Gniew matki to nowy thriller z Hilary Swank w roli głównej. Czego można spodziewać się po produkcji? Sprawdzam.
Gniew matki to film, który rzekomo był w produkcji przez sześć lat. Promowany nazwiskiem dwukrotnej zdobywczyni Oscara,
Hilary Swank, oraz kilkoma innymi gwiazdami w obsadzie (
Olivia Cooke,
Jack Reynor), zapowiadał się jako trzymający w napięciu thriller, w którym przeżywająca żałobę matka chce pomścić śmierć syna. Finalnie jednak otrzymujemy coś zgoła innego – seans nudny, męczący, niewzbudzający praktycznie żadnych emocji.
Główną bohaterką produkcji jest Marissa Bennings (Swank), wypalona zawodowo dziennikarka, a prywatnie samotna kobieta po przejściach, która ma dwóch dorosłych synów – Toby (Reynor) jest policjantem, a Michael, dla kontrastu, wiedzie życie na marginesie społecznym i nie stroni od narkotyków. Historia rozpoczyna się w momencie, w którym Marissa dowiaduje się o tajemniczej śmierci drugiego syna. Jeszcze później okazuje się, że jego dziewczyna Paige (Cooke) jest w ciąży. Przytłoczona kolejnym ciosem kobieta postanawia naprawić relację z osamotnioną Paige, a gdy sytuacja powoli wraca do normalności, obie decydują się rozwikłać zagadkę zabójstwa Michaela. Nie wiedzą jeszcze, że narażają się tym na niebezpieczeństwo, a konsekwencje ich działań mogą być dramatyczne.
Jak na amerykański kryminał przystało, film utrzymany jest w bardzo ponurych, depresyjnych wręcz barwach – na tej płaszczyźnie nie można zatem mówić o większej oryginalności. Zło panoszy się tu na każdym kroku, a świat przedstawiony jest jako pełen szarości, przemocy, korupcji i wszelkiego rodzaju patologii. Ten obrazek uzupełnia Marissa, która zmaga się z problemem alkoholowym – dosłownie nie ma tu miejsca na choćby krztynę czegoś pozytywnego. Pasuje to do fabuły, ale z czasem wszechobecny mrok zaczyna męczyć widza – do tego stopnia, że traci się ochotę na seans. Nie ma chyba żadnej sceny, która wywołałaby szok, zaskoczenie czy jakikolwiek skok napięcia. Wraz z bohaterami kisimy się w tej gęstej, jednostajnej, ciemnej atmosferze.
O ile rys fabularny zdaje się mieć ręce i nogi, o tyle efekt końcowy rozczarowuje – opowieść nie ma odpowiedniego tempa, przez co wydarzenia na ekranie nie angażują. Stoi za tym przede wszystkim kiepski scenariusz, który napisano kompletnie bez pomysłu – wydarzenia śledzimy linearnie, jedno po drugim, co przywodzi na myśl odhaczanie wątków z checklisty, a nie budowanie jakiegokolwiek napięcia. Co prawda twórcy pokusili się o zwrot akcji, który trochę polepsza sprawę, ale nadal pozostawia wiele do życzenia. Rozwiązanie intrygi prawdopodobnie miało wzbudzić skrajne emocje, jednak w praktyce widzowi towarzyszy jedynie ulga, że ta opowieść dobiega wreszcie końca.
Hilary Swank wciela się w bohaterkę maksymalnie udręczoną życiem. Aktorka, poza zobrazowaniem cierpień i przemęczenia, nie ma tu do zagrania nic wyrazistego czy odważnego. Podobnie jest z pozostałymi bohaterami. Filmowa rodzina Bennings jest specyficzna pod wieloma względami, a relacje między jej członkami nie są do końca czytelne. Zostajemy wrzuceni w sytuację zastaną i nie wiemy, jak do niej doszło – a przez to trudno tak naprawdę się w to zaangażować. Widz wielu rzeczy musi się sam domyślać, co jest zniechęcające, ponieważ film nie rewanżuje tego żadną satysfakcją poznawczą – jest to historia zbyt oczywista, by kryło się w niej coś więcej do samodzielnego odkrycia. Cierpią na tym również bohaterowie, którzy stają się anonimowi – nie interesują nas ich wzajemne relacje, więc trudno, by interesowały nas ich losy czy to, czego doświadczają. Na plus mogę ocenić Olivię Cooke, która ma do zagrania kilka kluczowych scen w produkcji i radzi sobie z tym dobrze. Aktorka okazuje żywe i dynamiczne emocje, co w przypadku tego filmu jest rzadkością.
Gniew matki to źle skonstruowana, wlokąca się w nieskończoność opowieść o świecie, z którym nie chcielibyśmy mieć nic wspólnego. Stopień nasycenia tej historii elementem patologicznym jest wręcz ciężkostrawny, tym bardziej że produkcja nie niesie za sobą żadnej jakości, która jakkolwiek by to równoważyła. Nie prowokuje też do przemyśleń czy głębszych refleksji. Seans trwa ledwie 90 minut, a zdąży w tym czasie zmęczyć jak niejeden trzygodzinny film – strata czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h