"Hobbit: Pustkowie Smauga" ("Hobbit: The Desolation of Smaug") to druga część serii, która pod koniec 2014 roku doczekała się wersji rozszerzonej. I tutaj uwidacznia się problem całej trylogii, bo w odróżnieniu od "Władcy Pierścieni", w "Hobbicie" nowe sceny są jedynie przyjemnym smaczkiem, który dopełnia historię, ale w żadnym razie nie mają wpływu na postrzeganie całej opowieści. Większość to drobiazgi, które mogą umknąć podczas seansu, ale jedna sekwencja zdecydowanie się wyróżnia. Chodzi o wydarzenia w Dol Guldur, gdzie Gandalf udaje się na poszukiwania i w tej wersji spotyka pewnego jegomościa, przez co naprawdę czuć, że cały wątek Dol Guldur trochę zmienia swój wydźwięk. Niewiele, ale cieszy, aczkolwiek w porównaniu do wersji rozszerzonych "Władcy Pierścieni", które stawały się bogatszymi i po prostu lepszymi filmami, "Pustkowie Smauga" wypada blado. Pod wieloma względami "Hobbit: Pustkowie Smauga" jest filmem lepszym od poprzednika. Nie ma zbyt wielu dłużyzn, dzięki czemu opowiadana historia lepiej płynie, akcji nie brakuje, a nawet znajdzie się nutka przygody. Dobrze wypada cały wątek z pająkami, który pozwala dać w końcu panu Bagginsowi pole do popisu. Peter Jackson znalazł tutaj równowagę pomiędzy trochę infantylnymi gadającymi pająkami, które pamiętam z książki, a krwiożerczymi bestiami zagrażającymi życiu bohaterów. Inna sekwencja znana z pierwowzoru, czyli podróż w beczkach, została w typowy dla Jacksona sposób rozbuchana do granic możliwości. Całość przypomina platformówkę, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Jackson pokazuje, że potrafi kręcić efektowne sceny akcji, które cieszą oko i zapewniają sporo frajdy. Co prawda wolałbym, by swoją wojowniczość pokazywały krasnoludy, ale Legolas jakoś wzbudza tutaj moją sympatię i nie jest aż tak kosmicznie przegięty jak w wielkim finale trylogii. Tutaj jest wyśmienitym wojownikiem, ale nie przekracza pewnej granicy. [video-browser playlist="614060" suggest=""] Tauriela grana przez Evangeline Lilly to postać, która wzbudza mieszane odczucia. Z jednej strony jest kimś, kogo ta historia naprawdę potrzebowała - twardą, świetną wojowniczką, która nie ma sobie równych w boju. W całej sadze brakowało mi właśnie takiej kobiety, która razem z bohaterami będzie ramię w ramię walczyć z siłami zła. I tutaj Lilly sprawdza się wyśmienicie. Problemem staje się jej romans z krasnoludem - bynajmniej nie dlatego, że w ogóle ktoś pomyślał o łączeniu w pary obu gatunków. Po prostu budowanie tej relacji jest okrutnie banalne, sztuczne i nieprzekonujące. Momentalnie nasuwają się porównania do Aragorna i Arweny - to miało ogrom wiarygodności i emocji, a tutaj? Pustka, która razi. Ta część ma jednak jasny punkt bijący wielkim blaskiem - Smauga. WETA Digital pokazała klasę, tworząc perfekcyjnego komputerowego smoka, w którego można uwierzyć i który w żadnej scenie nie razi sztucznością. Ich praca w połączeniu z kreacją Benedicta Cumberbatcha daje fenomenalną postać, którą z czystym sumieniem zaliczam do najlepszych smoków w historii kina. Jego rozmowy z Bilbo, prawie żywcem wyjęte z książki, cieszą, mają w sobie emocje i wyjątkową atmosferę. W takich momentach Peter Jackson pokazuje, że jeszcze siedzi w nim człowiek, który dał nam "Władcę Pierścieni". Nie do końca wychodzi starcie krasnoludów ze Smaugiem - wydaje się na siłę przedłużane i przekombinowane, a przez to też nie wywołuje aż tylu emocji, ile powinno. Peter Jackson ma obsesję na punkcie CGI, której nabawił się już podczas prac nad trylogią "Władcy Pierścieni". Tam jeszcze zachowywał jako taki umiar, ale tutaj poszedł w totalną skrajność. Owocem tego jest brak spójności wizualnej, ponieważ są momenty cieszące oko i zachwycające (jak wszystkie sceny ze Smaugiem), ale są też sceny okrutnie rażące sztucznością i niedopracowaniem. Nie mam tu nic do zarzucenia Wecie - po prostu mają oni w tym filmie tyle CGI, że aby wszystko dopracować, musieliby mieć dodatkowy rok na postprodukcję. To jest największa bolączka "Hobbit: Pustkowie Smauga" i całej trylogii, bo Peter Jackson popełnił ten sam błąd co George Lucas w Nowej Trylogii "Gwiezdnych Wojen". Przez brak korzystania z dobrodziejstw krajobrazów Nowej Zelandii i skupienie się na kręceniu w studiu przy green screenie pozbawił "Hobbita" duszy -  to wszystko jest ładne, ale puste. "Władca Pierścieni" działa po dzień dzisiejszy, bo tam zachowano równowagę pomiędzy CGI, prawdziwymi lokacjami i praktycznymi efektami specjalnymi - tutaj jest popadnięcie w totalną skrajność, przez co też cała trylogia pomimo swojego technicznego dopracowania może szybko się zestarzeć. [video-browser playlist="660135" suggest=""] "Hobbit: Pustkowie Smauga" w wersji rozszerzonej to przede wszystkim wyśmienite wydanie Blu-ray. 9 godzin dodatków pomaga zrozumieć wizję Petera Jacksona i pokazać, dlaczego niektóre decyzje (bez znaczenia, czy słuszne, czy błędne) zostały podjęte. Wyjątkowo wypadły sekrety pracy nad samym Smaugiem, w których sporo rzeczy mnie zaskoczyło. Ciekawe, wciągające, ale zarazem smutne, bo materiały dodatkowe pokazują, jak Peter Jackson zrezygnował z kręcenia w prawdziwych lokacjach, z charakteryzacji i praktycznych efektów specjalnych. CGI nie jest lekarstwem na wszystko, a ten film to doskonale udowadnia (nawet bardziej niż poprzednia część). Czytaj również: Neill Blomkamp bardzo krytycznie o swoim „Elizjum” "Hobbit: Pustkowie Smauga" pomimo wad to nadal dobre i rozrywkowe kino fantasy, do którego można wracać. Wersja rozszerzona pozwala fanom cieszyć się większą dawką materiału, a cała reszta powinna zachwycić się wartościowymi materiałami dodatkowymi, obok których nie powinien przejść obojętnie żaden kinomaniak.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj