Na samym początku epizodu numer dwa przypomniano nam, przy pomocy specjalnej planszy, że wszystkie odcinki można oglądać w losowej kolejności. Warto wspomnieć, że przed pilotem taka plansza nie została wyświetlona, wobec czego można uznać, że zamysłem twórców serialu jest objęcie go stałą klamrą – pilot i finał muszą być na swoich miejscach, zaś wszystko to, co pomiędzy, można oglądać tak, jak się nam podoba. Jest w tym coś intrygującego, jednak twórcom nie do końca wykorzystują potencjał historii. Zamiast stopniowo budować napięcie, rozwlekają to, co się dzieje - tak, że w pewnym momencie zwyczajnie można się w tym pogubić i po kolejne odcinki zwyczajnie przestaje chcieć się sięgnąć. Akcja 2. odcinka startuje 20 lat po wydarzeniach z epizodu pilotowego, czyli w zasadzie pod sam koniec prowadzonego latami śledztwa. Eric Fisher w dalszym ciągu odsiaduje wyrok w więzieniu, jednak nie daje za wygraną i zbiera materiał mający dowieść jego niewinności. Tym razem jego sprawą zajmuje się nowy detektyw, Ian Lynch (Vincent D'Onofrio), który podchodzi do tego wszystkiego z nieco świeższym, może bardziej obiektywnym spojrzeniem. Bohater wyraźnie został postawiony w roli obserwatora - o nim samym w zasadzie nic nie wiemy, nawet mimo kilku scen z życia codziennego. Postać detektywa Russella (Peter Sarsgaard) została natomiast odsunięta trochę na bok, jednak jego rola bynajmniej nie zmalała – w nowym odcinku mamy szansę obserwować jego poczynania z zupełnie nowej perspektywy i tak naprawdę tym razem to on staje się głównym podejrzanym o wprowadzanie zamętu w całe to śledztwo. Historia, początkowo zasygnalizowana nam jako jednowątkowa, zaczyna się mocno rozgałęziać, ale niestety na razie nie jestem przekonana, czy twórcom udaje się nad tym panować. Tempo akcji jest raczej stonowane. W fabule bieżącej nie dzieje się zbyt wiele i gdyby nie kilka retrospekcji i przybliżenie ekscentrycznego bohatera, Chrisa (Kodi Smit-McPhee), całość wybrzmiewałaby po prostu nudno. Rozmowy z podejrzanym w sali przesłuchań w dalszym ciągu ogląda się dobrze, jednak twórcy chyba nie czują, że to najmocniejsza strona tego serialu – zamiast skupić się na tej płaszczyźnie, sięgają do życiorysów drugo- i trzecioplanowych postaci. Trudno w tym wyczuć większy cel i momentami miałam wrażenie, że wszystko to dzieje się po to, by wypełnić czas ekranowy. Oczywiście przyjmuję to, że my jako widzowie musimy się tutaj zabawić w detektywów i dostrzegać poszlaki nawet w takich codziennych zachowaniach różnych postaci, jednak serial na tym etapie nie ma w sobie na tyle ikry, by w ogóle nas do tego motywować. Ja czułam się raczej biernym obserwatorem tego, co się dzieje na ekranie – fabuła nie jest wyrazista, bohaterowie nie emanują w tym epizodzie większą energią i po prostu wypada to monotonnie.
fot. materiały prasowe
Jako, że akcja skoczyła do przodu o całe 20 lat, pewnego rodzaju ewolucji doświadczył także sam Eric Fisher. Bohater nie jest już zahukanym i przerażonym chłopakiem, przeciwnie – ma pewną pozycję wśród więźniów, nie boi się egzekwować praw wśród nowych lokatorów z użyciem przemocy. Jest po prostu pewniejszym siebie, zahartowanym twardzielem i rzeczywiście można to kupić (Kyle Gallner w dalszym ciągu wkłada w swoją rolę całe serce – to najjaśniejszy element tego serialu). Dla kontrastu, przedstawiony nam ostatnio detektyw Russell nie jest już oazą spokoju, a raczej szemranym, dziwnie rozweselonym detektywem, który nie podchodzi do swojej pracy na poważnie. Bohaterowie, którzy przecież tydzień temu byli nam zaprezentowani jako główni, są już zupełnie inni, w zasadzie o 180 stopni. Nie można więc uznać, że serial stoi w miejscu - przeciwnie, bohaterowie się zmieniają, co wprowadza pewną dynamikę do wydarzeń i jest naturalną koleją rzeczy. Z jednej strony można to odebrać jako ciekawe i potrzebne, jednak ja czułam się trochę zdezorientowana - w takim tempie przemian trudno nadążyć za tym, co tak naprawdę przyczyniło się do ich ewolucji. Na tym etapie śmiało można założyć, że przez cały czas trwania serialu będziemy skakać w czasie – to w przeszłość, to w jeszcze dalszą przyszłość – by tam szukać wskazówek mających doprowadzić nas do sedna sprawy. Wszystkiemu temu brakuje jednak jakiejś głębi i myśli przewodniej – sam akt morderstwa nie wystarczy, by utrzymać widza w pełnej uwadze, bo po jakimś czasie przestaje to już robić wrażenie, zwłaszcza, że zamiast cofać się do niego w retrospekcjach, na sucho się o nim rozmawia. Całą historię 2. odcinka śledzi się zatem niczym mozaikę, w której nie do końca umiejętnie posklejano ze sobą kawałki. Na razie nie wywołuje to we mnie większych emocji. Interrogation zapowiadał się naprawdę ciekawie, jednak głównie na papierze. Kolejne odcinki udowadniają, że twórcy położyli trochę za dużą wiarę w samą konwencję serialu – rozumiem, że niedopowiedzenia są okej, jednak te tutaj nie potrafią się obronić. Produkcji wyraźnie brakuje werwy i iskry, która faktycznie sprawiłaby, że widz zaangażuje się w sprawę. Tym razem trochę się wynudziłam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj