Lekcje chemii to serial stworzony dla Apple TV+ na podstawie książki autorstwa Bonnie Garmus o tym samym tytule. Opowiada o Elizabeth Zott, która ma niezwykłego pecha: kocha chemię, ale żyje w latach pięćdziesiątych, w których kobiety były niezbyt mile widziane w laboratoriach. Wobec tego musi nosić kawę wszystkim kolegom po fachu, tłumaczyć, dlaczego nie chce wziąć udziału w pokazie piękności dla pracownic, a także poradzić sobie z problematycznym uczuciem wobec Calvina Evansa, nominowanego do Nagrody Nobla geniusza, który pracuje w tej samej placówce co ona. Muszę przyznać, że jej perypetie naprawdę mnie wciągnęły. 
fot. materiały prasowe
Pierwsze dwa odcinki Lekcji chemii ogląda się niezwykle przyjemnie. Widzimy główną bohaterkę, która prowadzi nas w głąb studia filmowego. Gdy dociera na miejsce, widzowie – zarówno ci na ekranie, jak i ci przed ekranem – mogą zobaczyć fragment jej programu kulinarnego. To coś niezwykłego: oglądające ją kobiety są podekscytowane i wzruszone. Uważnie spijają każde słowo z ust prowadzącej. A potem zostajemy wyrwani z transu i trafiamy prosto do Instytutu Badawczego Hastings, w którym Elizabeth Zott daleko jest jeszcze do gwiazdy telewizyjnej.  Muszę przyznać, że to był bardzo intrygujący i dobry początek, który idealnie wprowadził mnie w klimat serialu i sprawił, że od samego początku byłam zaintrygowana główną bohaterką. Co musiało się stać, że z laboratorium przeszła do studia telewizyjnego? Czy jej nowy wygląd symbolizuje wewnętrzną zmianę, czy zmieniła styl tylko ze względu na kamery? Czy program kulinarny był jej własnym autorskim pomysłem, czy może swego rodzaju kompromisem, ponieważ nie pozwolono jej na coś bardziej naukowego? Tyle pytań po pierwszych kilku minutach seansu uważam za niezaprzeczalny sukces. 
fot. Apple TV+
+7 więcej
W dwóch pierwszych odcinkach Lekcji chemii szczególnie przypadli mi do gustu aktorzy, a dokładniej Brie Larson jako Elizabeth Zott i Lewis Pullman jako Calvin. W serialu, w którym na relacji głównych bohaterów opiera się praktycznie cała fabuła, chemia pomiędzy artystami jest niezwykle ważna. I na szczęście w tym wypadku jej nie zabrakło. Brie Larson i Lewis Pullman stanowią doskonały duet i bardzo łatwo jest uwierzyć w rodzące się na ekranie uczucie. Właściwie jeszcze zanim Elizabeth i Calvin spotkali się na ekranie, można było poczuć, że są dwoma połówkami tego samego jabłka: trochę wycofani, żyjący w swoim świecie i niezrozumiani. Z rosnącym sercem oglądałam, jak bohaterowie powoli zdawali sobie sprawę, że być może nie są sami i jednak jest na tym świecie ktoś, kto myśli podobnie jak oni. Rozwijająca się między nimi relacja jest naprawdę urocza. To, co muszę pochwalić, to fakt, że twórcy rzeczywiście pokazali nam rosnące między nimi uczucie, zamiast wmawiać nam je poprzez dialogi – bohaterowie zaczynają jeść razem posiłki i wspólnie pracować nad przepisami, eksperymentują z muzyką, ponieważ do tej pory słuchali zupełnie innych gatunków, uczą się od siebie nawzajem i inspirują do zmian. Naprawdę łatwo zaangażowałam się w ich związek, ponieważ wydawał mi się prawdziwy i namacalny.  Muszę także pochwalić występ Brie Larson. Na początku obawiałam się, że gra trochę zbyt powściągliwie, jednak moje wątpliwości szybko zostały rozwiane. Okazało się, że zachowanie bohaterki nie tyle wynika z ograniczonych zdolności aktorki, co jest wpisane w scenariusz. I na szczęście Brie Larson dość szybko miała okazję pokazać coś więcej. Elizabeth na początku rzeczywiście wydaje się dość chłodna i wycofana, jednak w retrospekcjach jest energiczną i uśmiechniętą dziewczyną. To znak, że w międzyczasie musiało stać się coś złego, przez co zamknęła się w sobie. A chyba najbardziej satysfakcjonujące z punktu widzenia widzki jest to, jak powoli widzimy przebłyski jej starszej wersji w teraźniejszości, gdy zbliża się do Calvina.  Po ukończeniu dwóch odcinków Lekcji chemii martwię się jedynie o to, że serial może być za mało dynamiczny, jeśli wciąż będziemy mieć do czynienia z taką samą formułą. Jeśli lubicie pościgi i wybuchy, to nie jest tytuł dla Was. Nie chodzi o to, że jest nudny. Fabuła i bohaterowie są interesujący, ale domyślam się, że dla wielu osób to tempo może być trochę zbyt jednostajne. Poza tym biorąc pod uwagę tematykę serialu, który nie tylko opowiada o miłości, ale dotyka także równouprawnienia kobiet i przestępstw na tle seksualnym (czapki z głów dla Apple TV+ za to, że daje ostrzeżenie dla osób, które są wrażliwe na takie tematy), to żałuję trochę, że do tej pory Elizabeth nie nawiązała żadnej bliskiej relacji z inną żeńską postacią. Mam wrażenie, że wciąż brakuje nam ciekawych "siostrzanych" relacji na małym ekranie. A Lekcje chemii byłyby doskonałą okazją, by pokazać przyjaźń pomiędzy dwoma zgoła różnymi bohaterkami, być może jedną żyjącą wbrew normom społeczeństwa, a drugą stereotypowo kobiecą. A w przebłyskach z przyszłości widzimy, ile Elizabeth ma szacunku do matek i tradycyjnych kobiet, bo zdaje sobie sprawę, jak wiele pracy wkładają w dom i wychowywanie dzieci. To jest bardzo miłą odskocznią od "silnej kobiecej bohaterki", która jest silna, bo patrzy z góry na wszystko, co kobiece. Przed nami jeszcze sporo odcinków, więc jest szansa na to, że się tego doczekam.  Jeśli lubicie romanse pomiędzy niezręcznymi nerdami, to polecam Wam ten tytuł z całego serca. Serial Lekcje chemii to może nie majstersztyk, ale jest jak ciepła herbata z miodem w chłodne jesienne wieczory: rozgrzewa i wywołuje uśmiech na ustach. Jest także bardzo solidnie zrealizowany z kilkoma naprawdę pięknymi ujęciami. Należy jednak wziąć pod uwagę fakt, że porusza kilka naprawdę trudnych tematów, takich jak molestowanie seksualne i próbę gwałtu, które mogą odstraszyć część widzów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj