Nie cudzołóż i nie kradnij to nowa polska komedia z nutką zbrodni zamiast romantyzmu. Jest kontrowersyjnie, ale czy dobrze?
Nie cudzołóż i nie kradnij to film Mariusza Kuczewskiego, który pracował między innymi przy
Listach do M. 2 i kolejnych częściach świątecznej serii, a także współtworzył scenariusz do produkcji
Karol, który został świętym. Choć w jego portfolio można znaleźć wiele komedii romantycznych, to tym razem obrał trochę inny kierunek, dodając do fabuły szczyptę morderstw, sutenerstwa i garść cytatów z Biblii poprzedzających każdy akt. Jego debiut reżyserski na dużym ekranie okazał się bardzo ambitnym projektem, któremu niestety do końca nie podołał.
Nie cudzołóż i nie kradnij skupia się na Patryku, w którego wciela się
Mateusz Banasiuk. Bohater postanawia podczas nieobecności żony zamówić sobie prostytutkę i trochę się zabawić, co staje się punktem wyjściowym filmu. Podczas seansu poznamy też parę nierozgarniętych gangsterów,
Cezarego Pazurę w roli alfonsa,
Julię Wieniawę jako jego podwładną w stroju anioła, a także
Mariusza Drężka jako księdza, który będzie żałować, że obowiązuje go tajemnica spowiedzi. A to nie wszyscy, ponieważ w obsadzie są też
Michał Żurawski czy
Aleksandra Popławska.
I jeśli jest coś, co temu filmowi się udało, to jest to zaangażowanie odpowiednich aktorów. Nawet postacie pojawiające się dosłownie na chwilę (np. córka szefa oprychów) były odegrane genialnie. To bardzo charakterystyczne, ciekawe kreacje.
Moje serce podbił Mariusz Drężek – scena z konfesjonałem bardzo mnie rozbawiła. Mimika aktora i to, jak naturalnie grał, sprawiły, że oglądało się go z prawdziwą przyjemnością. Jednak gratulacje należą się wszystkim aktorom.
Problemy
Nie cudzołóż i nie kradnij zaczynają się gdzie indziej. Po pierwsze,
jest tu wiele niepotrzebnych scen – jak ta zaraz po postrzale Julii Wieniawy – które przeciągają seans. Biorąc pod uwagę fakt, że przez większość czasu produkcja dość szybko przeskakuje pomiędzy różnymi wątkami, te nic niewnoszące przejścia wytrącają widza z rytmu.
W dodatku gdzieś pomiędzy jednym trupem a drugim zdajemy sobie sprawę, że powoli przestają nas one obchodzić. Bo albo nie lubimy uśmierconych postaci, albo zdążyliśmy się pogodzić z tym, że ta forma zostanie utrzymana do końca, więc nic już nas nie zaskakuje. Choć wiem, że fabuła właściwie zaczęła się od uśmiercenia Sandry, granej przez Julię Wieniawę, to naprawdę żałuję, że to właśnie ona nie była w centrum tej historii. Młoda prostytutka, zakochana w swoim alfonsie, która mimo wykonywanego zawodu wciąż ma w sobie niewinność i marzy o wyjeździe do Grecji, to ktoś, komu moglibyśmy kibicować i współczuć. Może gdyby to ona była wciągnięta w tę szaloną i krwawą komedię omyłek, to naprawdę odczuwalibyśmy napięcie.
Muszę tu zresztą pochwalić samą Julię Wieniawę, która mimo dość krótkiego czasu ekranowego i wielu dużych nazwisk obok naprawdę sprzedała ten pomysł.
Mam mieszane uczucia co do elementu komediowego. Jest tu wiele dobrych scen – chociażby ta w konfesjonale, o której napisałam powyżej, czy alfons jedzący spokojnie pierogi w knajpie, gdy rozmawiająca z nim przez telefon Sandra wariuje ze stresu. Jednak niektóre żarty były po prostu za często powtarzane, przez co zaczęły męczyć, a nie bawić. W trakcie seansu można zagrać w drinking game z odchylaniem kieliszka za każdym razem, gdy Bartłomiej Firlet jako Krupnik mówi słowo "bezbożnik". I nie jest to przytyk w stronę aktora, który zagrał naprawdę dobrze, ale samych dialogów. Tak samo jest z dowcipem o preferencjach księży.
Widać, że to ambitny projekt. Świadczą o tym: podzielenie filmu na akty, nieoczywista linia czasowa (co jakiś czas cofamy się w czasie, by zrozumieć, co się właściwie stało) czy cytaty z Biblii.
Problem w tym, że sama fabuła nie jest na tyle zaskakująca czy błyskotliwa, by mogła to udźwignąć. Produkcja momentami miała szokować, ale udawało się to tylko kilka razy. Można by też wyciąć wszystkie wypełniacze, które pewnie miały ją upiększyć, a może intrygować, a ostatecznie niczemu nie posłużyły.
Nie cudzołóż i nie kradnij to nie jest zły film, ale miał potencjał, by być o wiele lepszy. Brakuje czegoś szczególnie w finale, który pozostawia niedosyt, ale nie w tym dobrym znaczeniu. Widać tu jednak wizję, więc jestem ciekawa, jaki będzie następny projekt Mariusza Kuczewskiego. Mimo wszystko to próba zrobienia czegoś nowego w polskim kinie, które stało się dość monotematyczne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h