The Last Ship w czwartym sezonie prezentuje się bardzo słabo zarówno pod względem akcji, która zawsze skutecznie dynamizowała wydarzenia, a także fabularnie mocno rozczarowuje. Niestety najnowszy odcinek płaci za słabą i mało porywającą historię tej serii, gdzie tak naprawdę niewiele się dzieje. A próba głębszej analizy psychologicznej naszych czarnych charakterów to nie jest grunt, na którym twórcy czują się pewnie, bo sztampowość aż razi w oczy, co okrutnie irytuje. Po takich odcinkach naprawdę można zatęsknić za Nathanem Jamesem walczącym na pełnym morzu o losy świata. Bardzo kiepsko wypadła kolejna misja załogi na lądzie, która znowu polegała na wykradaniu danych, przez co nastąpiła powtórka z rozrywki. Cała akcja przynudzała i nie odczuwało się żadnego napięcia. Do tego jeszcze widok wojowników Giorgio, którzy pod wpływem narkotyku blokującego agresywne reakcje, nie wywołuje żadnych emocji. I tutaj leży pies pogrzebany całego sezonu. Bez poczucia zagrożenia ze strony tej substancji, która odbiera wolę walki oraz podkreślenia jej okrutności i niehumanitarności, trudno wciągnąć widzów w historię i zachęcić do oglądania dalszego ciągu. Dochodzi do tego jeszcze bardzo zła gra niektórych aktorów, jak Brena Fostera, którego bohater próbował zapanować nad złością, a wyglądało jakby ktoś podstawił mu pod nos coś śmierdzącego. Również choreografia walk wręcz prezentowała się wyjątkowo sztucznie, jakby po raz pierwszy załoga występowała w takich scenach. Każdy ich ruch był wykalkulowany, jak na treningu. Cała ta misja była bez wyrazu, ale jednak niezbędna do posunięcia fabuły naprzód. Nieco ciekawiej działo się na statku Velleka, gdzie Fletcher postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i to w stylu agenta 007. Zabicie Demetriusa za pomocą trucizny umieszczonej w zębie trochę zaskakiwało, ale też nie wykazano się w tym przypadku oryginalnością, tylko sięgnięto po stereotypowy motyw. To samo tyczy się nastawiania Giorgio przeciwko ojcu. Twórcy nie grzeszą finezją w pisaniu dialogów swoim postaciom, od których aż uszy bolą. Jedyne co było godnego uwagi w tych scenach to, czy Giorgio naprawdę daje się tak wodzić za nos, czy jednak odczytał intencje Fletchera i prowadzi z nim grę. Na szczęście ta druga opcja przeważyła, co źle skończyło się dla brytyjskiego agenta. Jego śmierć nie jest powodem do smutku, ponieważ Jonathan Howard nie wykreował barwnej czy solidnej postaci, która była by godna zapamiętania. Jedynym plusem odcinka było wyjawienie prawdy o synu Velleka, który okazał się halucynacją wywołaną przez narkotyk. To ogromne zaskoczenie, którego mało kto się spodziewał, ale nie niemożliwe do wychwycenia. Patrząc wstecz na poprzednie epizody można był połączyć kilka faktów związanych choćby z widzeniami Mike’a albo brak interakcji Christosa z otoczeniem. Mimo to twórcy świetnie zakamuflowali ten element szaleństwa Velleka, a widzowie mogli dać się nabrać. Co prawda ta informacja niczego nie zmienia pod względem fabularnym, ale sprawia, że na rodzeństwo patrzymy trochę przychylniejszym wzrokiem, a Giorgio nawet współczujemy. Dobrze, że serial wciąż potrafi skutecznie zaskakiwać, nawet jeśli wiele innych wątków i motywów zawodzi. Najnowszy odcinek był jednym ze słabszych tego przeciętnego sezonu, ale najgorsze jest to, że wkradła się do niego nuda. Jak na serial akcji jest to niedopuszczalne i rozczarowujące. Dobrze, że została rozwinięta historia Velleka, ponieważ to czyni go bardzo ciekawym czarnym charakterem. Odczuwalny jest też mniejszy udział Toma Chandlera w Ostatnim Okręcie, który już nie odgrywa znaczącej roli, przez co serial stracił głównego bohatera. Miejmy nadzieję, że w dwóch ostatnich odcinkach nasz kapitan wróci do akcji w pełnej krasie, tak jak okręt Nathan James, ponieważ finał sezonu zasługuje na brawurową i pełną emocji końcówkę, aby zmazać złe wrażenie, jakie do tej pory wywiera.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj