Poznajmy się jeszcze raz to uroczy francuski komediodramat, który wejdzie na ekrany polskich kin. Czy warto obejrzeć? Zdecydowanie - przeczytajcie naszą recenzję bez spoilerów.
Żyjemy w świecie ludzi uzależnionych od technologii – wszyscy używamy smartfonów, korzystamy z coraz bardziej nowatorskich aplikacji, toczymy alternatywne życie w mediach społecznościowych, traktując je jako podstawowy kanał komunikacji… To świat niesłychanie wygodny i sprzyjający prowadzeniu życia w nieustannym pędzie; jednocześnie taki, w którym łatwo się zatracić. Co jednak, jeśli należysz do mniejszości, do grona sceptyków, którzy nie mają ochoty na wychodzenie ku nowemu? Co, jeśli jako jedyna osoba w gronie najbliższych nie masz Instagrama, Linkedina czy Twittera? I dlaczego to do Ciebie, a nie do nich, tak łatwo przykleić łatkę outsidera? Te i inne tematy porusza nowy francuski komediodramat
Poznajmy się jeszcze raz, którego tytuł jest pięknym i wymownym apelem – kierowanym zwłaszcza do par funkcjonujących w XXI wieku.
Głównym bohaterem historii jest Victor (
Daniel Auteuil), mężczyzna po 60-tce, któremu trudno jest zaakceptować tempo współczesnego świata. Niczym odludek w zachwycającej się nowinkami technologicznymi rodzinie, stara się pogodzić z tym, jak wyglądają obecnie relacje międzyludzkie, przymykając oko na położone na stole kuchennym smartfony, wirtualne okulary, które żona zakłada przed snem, czy na syna karierowicza, posługującego się niezrozumiałym dla niego językiem. Stale pogorszająca się kondycja jego małżeństwa i coraz większa obojętność, jaką darzy go własna żona, pewnego dnia popychają mężczyznę do skłonienia się ku opcji, którą do tej pory wykpiwał – jest nią voucher na „przeniesienie się w czasie” do wybranej przez siebie epoki i możliwość ponownego przeżycia chwil, które skrycie pragnie przeżyć jeszcze raz. Choć Victor zdaje sobie sprawę, że to kolejna iluzja w tym pełnym pozorów świecie, a w dodatku wyreżyserowana przez zbijającą na tym niezłe kokosy firmę, decyduje się przenieść do przebojowych lat 70., w których jako młody i pełen życia człowiek po raz pierwszy spotkał swoją przyszłą żonę.
Poznajmy się jeszcze raz to produkcja bardzo symboliczna i życiowa – Victor, choć momentami przerysowany, uosabia lęki i niepokoje, które prawdopodobnie mamy w sobie wszyscy. To człowiek, który poddał się fali życia i płynie wraz z nią, czasem bezrefleksyjnie, byleby tylko nie odstawać od tłumu. Postawiony pod ścianą, zaczyna coraz głośniej sprzeciwiać się położeniu, w jakim obecnie się znajduje, co ostatecznie prowokuje go do głębokich przemyśleń nad własnym istnieniem i tym, co dla niego w życiu najważniejsze. Poza nim, główną bohaterką jest także filmowa aktorka wcielająca się w jego żonę – to Margot (
Doria Tillier), dziewczyna w rudej peruce, która w epoce lat 70. czuje się równie swobodnie co Victor i która szybko znajduje z nim nić porozumienia, dając żywy przykład tego, jak ważne są międzyludzkie relacje. Choć tę dwójkę dzieli nie tylko doświadczenie, styl życia czy różnica wieku, iskrzy między nimi od pierwszego spotkania – wyrazy uznania dla aktorów za przedstawienie widzom czegoś tak wiarygodnego; czegoś, czym z miejsca jesteśmy oczarowani.
Na przykładzie postaci widać także siłę scenariusza – prawdopodobnie nie sympatyzowalibyśmy z głównymi bohaterami tak bardzo, gdyby nie to, jak znakomicie rozpisano ich na papierze. Zanim jeszcze na dobre rozpocznie się akcja, zarówno Victor jak i Margot mają czas ekranowy wyłącznie dla siebie, co pozwala nam na oswojenie się z ich sytuacją życiową, światopoglądami czy problemami. Dzięki temu, gdy obydwoje w końcu spotykają się w La Belle Epoque lat 70., nie są dla nas anonimowi – każde z nich wnosi do tego spotkania swoje małe zaplecze doświadczeń, dzięki czemu my, widzowie, możemy przyglądać się ich interakcjom znacznie baczniej i ze znacznie większym zainteresowaniem. Film daje świetną możliwość zabawienia się w psychologa - w momencie, w którym Victor i Margot dopiero zaczynają się poznawać, my wiemy już o nich na tyle dużo, by w mgnieniu oka pojąć, jakie znaczenie może dla nich obojga mieć to, rozpoczynające się dopiero, spotkanie. Choć to film, zupełnie nie czuć tu dystansu między nami a bohaterami – za umiejętność wzbudzania empatii produkcji należy się solidny plus.
Oglądając komediodramat
Nicolasa Bedosa, oglądamy tak naprawdę film w filmie. Akcja rozgrywa się tu na kilku płaszczyznach – w zimnym, pozbawionym czułości i podkreślanym niebieskim światłem świecie rzeczywistym oraz pełnym ciepła, radosnym, brzmiącym muzyką i emanującym jasnymi barwami świecie „wyobrażonym”. Razem z Victorem przenosimy się z jednej rzeczywistości do drugiej, poddając obydwie analizie porównawczej. Historia poprowadzona jest bardzo sprawnie – początkowo podchodzimy do kwestii cofania się w czasie z uśmiechem politowania, wraz z głównym bohaterem lekceważąc „tych naiwnych”, którzy temu teatrzykowi zawierzyli. Z biegiem czasu jednak dostrzegamy w nim coraz więcej pozytywów, zauważając jednocześnie, jak wiele niedociągnięć ma świat rzeczywisty. Twórcy umiejętnie nakreślili te różnice – nie tylko poprzez wspomniane zabiegi światłem czy muzyką, ale także poprzez samo tempo narracji. Podczas gdy w rzeczywistości nikt z członków rodziny nie ma dla siebie czasu i wszyscy nieustannie gdzieś pędzą, w przywołanych latach 70. cała akcja wyczuwalnie zwalnia, tak, że nawet my jako widzowie możemy zaczerpnąć głębokiego oddechu i podskórnie się uspokoić. Wciągający charakter opowieści, wielowątkowość, gra aktorska i sama realizacja budują obrazek, w który wparujemy się kompletnie zauroczeni. Film ogląda się jednym tchem; momentami, mam wrażenie, dokładnie tak, jak życzyłby sobie tego reżyser. To bowiem przykład produkcji, w której może i czasem prowadzi się widza za rączkę (sceny, w których bohaterowie przemierzają kolejne plany zdjęciowe, w nader oczywisty sposób przekazują komunikat o tym, jak powierzchowne i pełne pozorów jest życie) ale przynajmniej jest to spacer, który owocuje rozmaitymi emocjami i refleksjami, także nad własnym stosunkiem do świata i tego, co w nim ważne.
Poznajmy się jeszcze raz to pełen uroczej i pokrzepiającej serca nostalgii film o tym, jak ważne jest niezatracenie siebie w nieustannie zmieniającym się świecie. To mały, acz dopięty na ostatni guzik spektakl o ludziach, który prowadzą nieustanną grę pozorów, dobierając kolejne maski w zależności od sytuacji. Posiłkując się przykładem głównego bohatera, film stawia widza przed ambitnym pytaniem: co tak naprawdę jest tutaj ułudą? I dlaczego to, co oferuje nam XXI wiek, uznajemy za prawdziwe, właściwe i zdrowe? Nawet jeśli nie należycie do fanów kina francuskiego bądź unikacie filmów nostalgicznych, temu konkretnemu tytułowi warto dać szansę – wszyscy, tak jak Victor, powinniśmy choć na chwilę zwolnić, by nie umknęło nam coś, co jest naprawdę ważne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h