Nauczycielka przy użyciu miarki upewnia się, że spódniczki dziewcząt nie kończą się zbyt wysoko nad kolanem, ksiądz-nauczyciel wykłada, że stosunek seksualny powinien służyć wyłącznie prokreacji (inaczej jest przecież ohydny Bogu) i przestrzega przed samogwałtem, a zastraszone wizją nieskończonej piekielnej męki dzieciaki we wszystkim dopatrują się czynów niemoralnych – przepełnione wstydem i zamknięte w sobie. Oto świat Alice (Natalia Dyer), głównej bohaterki filmu Seks to nie grzech. Alice jest uczennicą ultrakatolickiej szkoły w małym miasteczku w USA. Jest rok 2001: bohaterka gra w Snake'a na Nokii z klawiaturą i konwersuje z nieznajomymi na czacie, wpatrując się w kineskopowy monitor. Jedna z sieciowych rozmów przekształca się w cyberseks, za którego sprawą Alice odkrywa uroki masturbacji. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności staje się też główną bohaterką pikantnej (i wyssanej z palca) plotki w szkole; przerażona faktem, że uczniowie i nauczyciele przestaną postrzegać ją jako osobę pobożną i skromną, decyduje się wziąć udział w kilkudniowym obozie rekolekcyjnym, który ma zbliżyć uczniów do Jezusa, uwolnić od grzesznych pokus i w ogóle zmienić życie na lepsze (to znaczy: czystsze). Rzecz jasna, ostatecznie wyjazd wcale nie uwalnia Alice od ludzkich pragnień, ale zdecydowanie poszerza jej perspektywę. Seks to nie grzech nie jest skoncentrowany na warstwie komediowej: to film obyczajowy podszyty delikatnym humorem, który wbrew pozorom nie należy też do tych „pikantnych”, choć tytuł i zapowiedzi mogą sugerować co innego. Karen Maine kieruje swoją niedługą opowieść raczej w stronę widowni w wieku zbliżonym do filmowej Alice, choć ci starsi powinni docenić narrację i styl, w jakim autorka bezbłędnie punktuje podwójne standardy, hipokryzję czy ułomność tabuizacji tematów okołoseksualnych (a więc i brak seksualnej edukacji). Bohaterka jest baczną i wrażliwą obserwatorką – szybko się uczy i dostrzega, że wszyscy wokół, bez wyjątku, szukają erotycznego spełnienia, albo – tak po prostu – przyjemności. Zaznaczmy, że Maine nie wytacza antyreligijnych dział, ale rozlicza się z poważnym problemem: szkodliwością poszczególnych patriarchalnych i ortodoksyjnych założeń, wymogów i praktyk. Opowiada o potrzebie akceptacji siebie, swojego ciała i pragnień; wyzbycia się niezdrowego i niepotrzebnego wstydu. Przypomina o konieczności oswajania się z seksualnością – i robi to z gracją. Fajne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj