The Tax Collector to najnowszy thriller w reżyserii Davida Ayera, którego gwiazdami są Shia LaBeouf i Bobby Soto. Twórca Legionu samobójców powraca do sprawdzonych przez siebie rejonów ulicznych gangów, w których dotychczas czuł się najpewniej. Czy jest to udany powrót?
Tytułowy „Tax Collector” to David (
Bobby Soto), gangster zajmujący się zbieraniem podatków z nielegalnego handlu narkotykami, bronią i wszelkiej przestępczej działalności gangów ulicznych Los Angeles, powiązanych ze społecznością latynoską. David pracuje dla Wizarda, osadzonego w więzieniu bossa, który terrorem i przemocą trzyma każdy z 43 gangów L.A. w szeregu. Nieważne, jak bezwzględni są przestępcy - gdy odwiedza ich David, by odebrać swój procent, na twarzy każdego z nich maluje się strach i posłuszeństwo. Niepokornych, niechcących współpracować lub zalegających z zapłatą, do pionu ustawia Creeper, nieobliczalny partner Davida, brawurowo zagrany przez
Shię LaBeoufa. Creeper lubi przechwalać się podbojami seksualnymi i rozmawiać ze swoim kumplem o filozofii i diecie, ale wystarczy mu iskra, by zapalił się żywym ogniem, i byle jaki pretekst, aby wyciągnął broń. Dla tego duetu nie ma żadnych wymówek; jeżeli nie płacisz, znikasz w beczce kwasu, zostajesz pocięty na kawałki lub obdarty ze skóry. Ich życie toczy się swoim brutalnym rytmem, dopóki na scenę nie wkracza Conejo, tajemniczy gangster z Meksyku, który jako jedyny sprzeciwia się zaprowadzonemu przez Wizarda porządkowi, i niczym diabeł kusi Davida, by ten zdradził swoją rodzinę i przyłączył się do jego organizacji. Czy lojalność, miłość i uliczne koneksje okażą się silniejsze od perspektywy gwałtownego awansu w gangsterskiej hierarchii?
Fani twórczości
Davida Ayera dostrzegą w tym krótkim opisie fabularnym liczne podobieństwa do innych jego obrazów i scenariuszy, takich jak
Dzień próby,
Ciężkie czasy,
Bogowie ulicy czy
Bright. To strefa komfortu reżysera, w której dotychczas poruszał się sprawnie i ze swobodą, tym razem jednak powtarzalność miesza się u niego z banałem i amatorskimi błędami. Pierwsze, co uderza, to brak celowości scenariusza. David i Creeper jeżdżą od punktu A do punktu B, C, D, E i X w identycznych scenach zbierania podatków i zastraszania; pomiędzy nimi dyskutują w samochodzie o wszystkim i o niczym, słowem - o życiu i całej reszcie. Problem w tym, że owych scen jest zdecydowanie za dużo, i prowadzą one donikąd. Nie poznajemy dzięki nim głębszego rysu psychologicznego bohaterów, a z losowych rozmów wyłania się jedynie osobowość Creepera, głównie dzięki umiejętnościom aktorskim LaBeoufa. Tego samego niestety nie można powiedzieć o Davidzie granym przez Soto; aktor wypada co najwyżej poprawnie tylko w scenach ze swoim ekranowym partnerem, będąc niesamowicie drewnianym we wszystkich pozostałych. A jest on zaznaczmy, głównym bohaterem filmu, tytułowym zbieraczem podatków, który na swoich barkach musi uciągnąć wszystkie fabularne wątki. Najsilniej widać jego braki, gdy musi wykrzesać z siebie emocje, grając razem z
Cinthyą Carmoną, swoją ekranową żoną Alexis; oboje przypominają wtedy parę rodem z brazylijskiej telenoweli, sztuczną, nieprzekonującą i drętwą. W zasadzie lwia część latynoskiej obsady filmu operuje na podobnym poziomie talentu, tworząc lekko niestrawny miks naturszczyków i aktorstwa jak z taniego serialu. Wyjątkiem jest debiutujący na ekranie raper
Conejo i jego psychopatyczna pomocniczka Gata, portretowana przez
Cheyenne Rae Hernandez, która obok LaBeoufa jest jednym z najjaśniejszych punktów filmu.
Drugim poważnym problemem
Windykator jest jego tempo i montaż. Zanim dojdziemy do tzw. "mięsa" i scen akcji, których jest tu jak na lekarstwo, musimy przetrwać masę zwyczajnie nudnych i niepotrzebnych scen, które nie wnoszą kompletnie nic do fabuły. Scenariuszowa pustka poprzeplatana jest z eksplodującymi wręcz znikąd scenami przemocy – to jeden z niewielu działających dobrze w obrazie Ayera elementów. Zimne, surowe i chwilami arcybrutalne sceny, naprawdę szokują i wywołują dyskomfort, niestety gryzą się z kiczowatymi retrospekcjami i wątpliwymi decyzjami montażowymi; film potrafi w sekundę przejść z ulicznego, naturalistycznego wręcz stylu kręcenia, do pasujących tu jak pięść do nosa teledyskowych ujęć i wciśniętego na siłę slow motion, które Ayer zapożyczył od kolegi po fachu,
Zacka Snydera. Całość tworzy mieszankę przypominającą niemal „dzieła”
Patryka Vegi, tandetną, źle sklejoną układankę, powstałą z niepasujących do siebie puzzli. Pod koniec tej dziwacznej przejażdżki widz zastanawia się, co chce mu powiedzieć autor i dokąd go prowadzi? Czy tematem filmu jest dwoistość świata ulicznych gangów, jego brutalne zasady, rodzina, nepotyzm czy też klasyczny motyw zemsty? Ayer nie może się zdecydować co jest motywem przewodnim
The Tax Collector, a jego brak formy widać na każdym kroku. Nawet wybory muzyczne są trafione w 50 procentach, balansując pomiędzy odpowiednim dla tematyki, nowoczesnym trapowym brzmieniem, pasującym do surowości filmu, a zmontowanymi jak popowy teledysk fragmentami, podczas których oczy same wywracają się do góry.
Patrząc na
The Tax Collector przez pryzmat samej tematyki, nie można bezsprzecznie stwierdzić, że film nie miał prawa się udać; wręcz przeciwnie, w samej koncepcji, ukazanie w sposób naturalny środowiska latynoskich gangów z Los Angeles, mogło być zabiegiem udanym, podobnie jak włoski serial
Gomorra, który w równie nie upiększony i bezwzględny sposób przedstawia neapolitańską Camorrę. Różnica polega na tym, że Ayer zmarnował potencjał swojej własnej historii, skupiając się na rzeczach nieangażujących widza emocjonalnie, zamiast uderzyć go całą surowością, brutalnością i chłodem, jaki drzemał w tym materiale. Widać to choćby po tym, jak po macoszemu potraktował motyw okultyzmu w meksykańskich gangach. Coś, co mogło być intrygującym, oryginalnym i ciekawym motorem napędowym filmu, zostało sprowadzone do krótkiej, pretekstowej scenki, zostawiającej jedynie niedosyt. Ayer nie udźwignął tematyki, w której powinien czuć się jak ryba w wodzie. Jego najnowszy obraz to produkcja klasy B, którą próbuje jak może ratować swoim talentem i charyzmą Shia LaBeouf; aktor podobno nawet wytatuował sobie klatkę piersiową specjalnie do roli w
The Tax Collector. Po obejrzeniu tego, co zmontował Ayer, kto wie, czy nie żałuje tej decyzji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h