Do tej pory śmierć w The Walking Dead zazwyczaj przychodziła szybko i z mocnym emocjonalnym uderzeniem. Nigdy twórcy nie bawili się w przesadne moralizatorstwo czy niepotrzebne przeciąganie. Śmierć Carla jest inna i nie zdziwię się, jeśli zbierze negatywne opinie. Twórcy postawili na rzecz dość sentymentalną, wręcz ckliwą, która jest rozciągnięta na cały odcinek. Dostajemy wszystko to, czego możemy oczekiwać od schematów: poczucie winy bohaterów, górnolotne przesłanie i łzawe pożegnanie. Trudno mi do końca zaakceptować śmierć Carla pokazaną w taki sposób. On był wojownikiem, twardszym niż większość postaci tego serialu. A tutaj twórcy dają mu do mówienia rzeczy wręcz absurdalne. Rick ma zawrzeć pokój ze Zbawcami? Chyba wszyscy widzieliśmy, że Negan na tym etapie serialu nie jest postacią, z którą można polubownie się dogadać. A zmuszanie ojca do takiego kierunku rozwoju to życzenie mu śmierci. Wojna jest w pełni i wydaje się, że może zakończyć się tylko śmiercią Ricka albo Negana. Wygraną jednej ze stron. Pokój może nadejść potem. Niby jest to dobry cel, do którego bohaterowie mogą dążyć, by uhonorować Carla, ale czy to jest potrzebne temu serialowi? Nie kupuję tego, co twórcy starają się wprowadzić i jaki wpływ chcą wywołać na Ricka. To jest coś sprzecznego z prawami tego świata. To nie jest miejsce na pacyfizm, czy iluzję idealnej kolonii. Carl w tym momencie sugeruje rzecz dość powierzchowną, bajkową i nierealistyczną. A do tego wydaje mi się, że sprzeczną z jego charakterem. W tym był potencjał na głębsze nakreślenie celu, jakim powinno być zachowanie człowieczeństwa, ale gdzieś w łzawości śmierci Carla to się gubi. Dobrze, że przynajmniej na sam koniec bohater zachował jakąś cząstkę siebie i sam odebrał sobie życie. Szkoda Carla, bo jest to bohater, który zasługiwał na więcej niż bycie tylko kiepskim środkiem rozwoju bohaterów i fabuły. Pacyfistyczne przesłanie tego odcinka wydaje się nie na miejscu. Utopijna wizja Carla, którą widzieliśmy też na początku sezonu, jedynie potwierdza, że to coś, co nigdy nie może stać się rzeczywistością. Negan pracujący w ogrodzie Ricka? Przegięcie tej utopii jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że Carla umarł na darmo. Przecież jak zginą Zbawcy, pojawi się inny wróg i tak dalej. W DNA tego świata jest przetrwanie, a nie utopia, więc po co w ogóle wprowadzać takie puste dywagacje? Te wizje są za bardzo przesłodzone i nie pasujące do całej historii. Twórcy chcieliby, aby miały znaczenie, ale ja go nie czuję i nie dostrzegam. Na tę chwilę są nijakie i niepotrzebne.
fot: Gene Page/AMC
+6 więcej
Dobrze wygląda kwestia Morgana i Carol, którzy idą na ratunek Ezekielowi. Stoi on trochę na drugim spektrum odcinka, bo wątek jest brutalny, nie brak w nim akcji, a wspomniane już pacyficzne przesłanie jest zaledwie zarysowane. Ma on dobre tempo, nie brak w nim emocji oraz Morgana w formie. Jest to postać, która podczas całego serialu przeszła ciekawą ewolucję. Jest on na etapie zatracania człowieczeństwa, który wart jest rozwoju. Jego bezwzględna zemsta za śmierć młodego ucznia jest satysfakcjonująca, bo w obliczu okrucieństwa Zbawców, stanowi doskonały kontrapunkt. To wszystko jest zarazem jego walką o człowieczeństwo, czyli pada pytanie, gdzie powinna być granica w tej wojnie? Czy wszyscy muszą umrzeć? Dobrze się to komponuje z utopijnością przesłania Carla i ma sens. Tylko w odróżnieniu od wątku śmierci młodzieńca, tutaj dzięki Morganowi to ma emocje, napięcie i wiarygodność. Jest tutaj jedna cudnie przegięta scena podczas walki ze Zbawcą, która pokazuje, czym się stał Morgan. Ten moment, gdy wkłada rękę do brzucha przeciwnika i wyjmuje jego flaki jest przesadzony do granic możliwości. Jednak ma to jakiś sens, gdy widzimy reakcję ostatniego Zbawcy. Morgan stał się kimś, kto może być dla nich koszmarem. Kto może wzbudzić w nim większy strach, niż Negan w bohaterach. Ciekawe i warte rozwoju. Koniec końców trudno jednoznacznie ocenić ten odcinek. Z jednej strony ckliwy, sentymentalny i trochę irytujący przez mało przekonujące przesłanie płynące z ust Carla. Z drugiej strony dobry wątek Morgana i Carol ma akcję, emocje i napięcie. Z uwagi na to, że Carl zasługiwał na więcej, oceniłbym całość przeciętnie, ale Andrew Lincoln w scenach z Carlem znów pokazał, że jest aktorem wyjątkowym. To jego emocje tutaj przekonywały, to one oddziaływały i przykuwały do ekranu. I głównie dzięki niemu ocena jest pozytywna. Końcowa scena z Rickiem niby na łożu śmierci w obliczu zabawy z czasem i wizjami nie wzbudza jednak emocji i nie ma wpływu na całokształt.
.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj