Finałowy odcinek Yellowstone nie forsował wysokiego tempa, ale był pełen napięcia i zaskoczył szokującymi wydarzeniami oraz potężnym cliffhangerem. Po takiej końcówce będziemy niecierpliwie czekać na kolejny sezon! Oceniam.
Yellowstone zakończył trzeci sezon naprawdę wybuchowo. Ale trzeba przyznać, że przez cały odcinek zanosiło się na to, że obejrzymy ważne lub szokujące wydarzenia. Pierwsze dwadzieścia minut epizodu można określić jako ciszę przed burzą, która przygotowywała widzów do decydującego starcia. Czuć było napięcie i podenerwowanie. Twórcy z wyczuciem nakręcili tę pierwszą część odcinka.
Jednak spotkanie „na szczycie” nie przyniosło żadnej burzliwej debaty. Każda ze stron była opanowana i pewna swoich racji. Ale za to panowała gęsta, pełna napięcia atmosfera. Koniec końców to spotkanie przerodziło się w rodzinną konfrontację między Johnem a Jamiem, który wcale nie dał się stłamsić, a także zaskakiwała jego oziębłość. Więc nawet, jeśli te negocjacje między Duttonami, Rainwaterem i inwestorami trochę rozczarowywały to, egoistyczne słowa Jamiego budziły niepokój, nie zwiastując niczego dobrego.
I rzeczywiście dopiero w końcówce odcinka okazało się, na jakie wydarzenia tak naprawdę w nim czekamy. Zamachy na Duttonów szokowały, a do tego twórcy zastosowali ogromny cliffhanger. Z jednej strony te strzelaniny i wybuchy dostarczyły wiele emocji, tak jak na końcówkę sezonu przystało. Z drugiej taki masywny cliffhanger, w którym nie ujawnia się losu aż trzech głównych postaci (a nawet czterech) i skazuje się widzów na wielomiesięczne oczekiwanie na ciąg dalszy nie jest najlepszym pomysłem. Przekonał się już o tym
The Walking Dead parę lat temu dostając za to po nosie. Po prostu tych osób w kłopotach jest za dużo, a co więcej, twórcy nie silili się na przesadne zasugerowanie ich śmierci. W takim wypadku emocje nieco opadają, a rozum podpowiada, że nie ma się czym martwić. Takie zagrywki to norma we współczesnej telewizji, aby zwabić widzów na premierę czwartego sezonu.
W tej sytuacji, co ciekawe, bardziej interesuje, kto stał za poszczególnymi zamachami. Więc jeśli komuś nie przypadł do gustu cliffhanger, to przynajmniej może skierować myśli w innym kierunku, bo kandydatów mamy wielu. Pierwszym z nich jest Jamie, który poróżnił się z Johnem i ma masę powodów do zaatakowania rodziny. Warto wspomnieć o rozmowie z jego biologicznym ojcem, który zasiał w nim chęć zemsty. Sama scena może nie emanowała emocjami, ale dialog między nimi pochłaniał całkowicie uwagę. To zasługa
Willa Pattona, który sprawia, że chce się słuchać, co jego bohater ma do powiedzenia. Doskonały casting na ojca Jamiego. Aktor fantastycznie wzbogaca fabułę, dzięki czemu dość ograny w serialach motyw pojawienia się biologicznego ojca broni się znakomicie. A poza tym role złoczyńców w czwartym sezonie świetnie pasowałyby obu bohaterom, co byłoby fantastycznym zwrotem akcji w całym serialu.
fot. materiały prasowe/Paramount Network
Na drugim miejscu spośród podejrzanych są rdzenni Amerykanie broniący swojej ziemi, wykorzystując szkodliwość budowy lotniska na park narodowy. I choć Rainwater nie zaatakowałby Duttonów, to Angela byłaby do tego zdolna. W trzecim sezonie mało oglądaliśmy na ekranie tę bohaterkę i okazuje się, że niesłusznie. Jej stanowczość i skłonność do ekstremizmu sprawia, że przy niej Beth nie wydaje się taka bezwzględna.
Q'orianka Kilcher zagrała przekonująco i dziwi, że dopiero w ostatnim odcinku mogła pokazać, na co ją stać. Przyćmiła nawet
Gila Birminghama, który gra Rainwatera.
Trzecimi podejrzanymi są Willa i Roarke. Niestety potencjał tych postaci nie został w pełni wykorzystany. Aktorzy zagrali interesująco i poprawnie, ale to inni zasługują na większe uznanie i wyróżnienie. Natomiast Duttonowie zaszli im porządnie za skórę, więc nie można ich wykluczać. Do listy powinniśmy jeszcze dopisać przewodniczących stowarzyszenia hodowców, którzy odwiedzili Kaycego w jego biurze, proponując mu kandydaturę na stołek gubernatora. Przy takim natłoku wydarzeń i deklaracji „wojny” nie można zignorować ich pojawienia się, co może być związane z nagłą strzelaniną. Ważne, że twórcy już pomyśleli o dalszym rozwoju fabuły w czwartym sezonie, a to może być jednym z ciekawszych jej elementów.
Oprócz Duttonów nieznany jest też los Jimmy’ego, który spadł z konia. To trochę taka powtórka z rozrywki, bo kilka odcinków temu oglądaliśmy podobne obrazki. Natomiast tym razem twórcy postarali się, aby Mia swoją motywacyjną przemową wzbudziła w końcu sympatię. Lepiej późno niż wcale, a wystarczyło poświęcić tylko więcej uwagi tej bohaterce, która nie okazała się kulą u nogi serialu.
Nie możemy także zapomnieć o Ripie, który dla odmiany nie stał się celem zamachowców. Za to odwiedził cmentarz, aby wyciągnąć z trumny matki pierścionek. Gdyby trup nie wyglądał tak groteskowo, to wzruszenie bohatera mogłoby się udzielić widzom, ponieważ była to poruszająca scena. Ale widok jednak popsuł tę intymną atmosferę. Jednak bardziej intrygująca była scena dobijania konia. Trudno powiedzieć, czy ma ona charakter symboliczny czy nie, ale warto sobie przypomnieć, że serial rozpoczął się bardzo podobnie. To może zwiastować duże zmiany w
Yellowstone, tak jak to się stało po śmierci Lee.
Ostatni odcinek
Yellowstone można określić, jako godny finał sezonu. Najbardziej zapamiętamy z niego tę morderczą końcówkę, gdzie emocje sięgnęły zenitu. Nawet można porównać ją do pierwszego gigantycznego cliffhangera w historii telewizji, który zastosowano w serialu
Dallas. Tylko tym razem będziemy się zastanawiać, kto strzelił do JD, parafrazując słynny slogan, którym żyła cała Ameryka w latach 80. Choć trzecia seria nie była porywająca, to w ostatnich odcinkach serial wzniósł się na wyżyny swoich możliwości. Szkoda tylko, że będziemy się musieli uzbroić w cierpliwość na nowy sezon, który miejmy nadzieję, powstanie bez przeszkód mimo pandemii… a jest na co czekać!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h