Najnowsza recenzja redakcji
Yoshiyuki Tomino w 1979 roku po raz pierwszy pokazał światu Gundama. Od tamtego czasu seria zyskiwała na popularności, aż zdobyła status kultowej. Powstały seriale, filmy animowane, gry komputerowe. A jednak do tej pory nie miałem styczności z tymi kombinezonami bojowymi. Prawdopodobnie wynikało to z mojej niechęci do gatunku anime. Postanowiłem zasmakować ołowiu przy okazji premiery netflixowego serialu zatytułowanego Gundam: Requiem for Vengeance. Jestem fanem wielkich mechów i lubię ładnie nakręcone sceny rozwałki. Czy nowy serial Netflixa mi tego dostarczył?
Tak. Aż w nadmiarze – a to, w zależności od dnia, humoru i oczekiwań, może być zaletą lub wadą. Prawda jest taka, że Gundam: Requiem for Vengeance to nieustanna rozwałka. Zdarzają się tylko krótkie chwile przestoju, które są przerywane "nieoczekiwanymi" atakami. Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale mam pewne wątpliwości, o których opowiem później. Akcja w nowym Gundamie jest nakręcona wprost wyśmienicie. Stylistyka anime to coś, co mnie odrzuca, dlatego podobało mi się bardziej realistyczne podejście do tej kwestii.
To produkcja dla zachodniego odbiorcy, co widać gołym okiem. Silnik Unreal Engine 5 robi istne cuda na ekranie. Wiele ujęć nadaje się na tapetę telefonu. Nie oznacza to jednak, że jest idealnie. O ile środowisko, tło, efekty cząsteczkowe i inne tego typu rzeczy wyglądają znakomicie, to przy twarzach bohaterów występuje efekt "uncanny valley". To nie jest naturalne. Twórcy siłowali się na realizm, ale go nie osiągnęli, przez co postaci gryzą się z otoczeniem i wybijają z immersji. Nie pomaga to, że ekspresja jest bardzo ograniczona, a dostosowanie ruchu warg do dialogowych nie zawsze wypada dobrze. Projekty postaci są ciekawe i charakterystyczne. Nie da się ich pomylić nawet w momentach największej rozwałki, ale efekt psują zbliżenia na twarze.
Akcji w Gundam: Requiem for Vengeance jest więcej niż nabojów w magazynkach wielkich karabinów zaku. To nie przeszkadza, bo akcja jest świetnie nakręcona, klarowna. Dobrze się to ogląda dzięki warstwie wizualnej. Jest całe mnóstwo detali. Wszystko jest dynamiczne i nie pozwala na nudę. Problem w tym, że dzieje się to kosztem postaci, które rzadko dostają możliwości rozwoju. Właściwie nie przechodzą niczego takiego (poza główną bohaterką). To wielka szkoda, ponieważ produkcja przemyca w zgrabny sposób – gdy tylko tego chce – pewną wiadomość. Pokazuje okropieństwo i bezcelowość prowadzonych wojen. Prezentuje ofiary, które stają się oprawcami i na odwrót. To wszystko jest świetne do oglądania, ale niestety przygniecione pod wielkimi robotami, które tłuką się na ekranie. Nieustanna akcja staje się też przewidywalna. W każdym odcinku dochodzi do mniejszych lub większych starć. Po dwóch epizodach nie ma już żadnego zaskoczenia, gdy nagle dochodzi do wybuchów. Problem pojawia się też w nieudolnym budowaniu napięcia. Nie zliczę, ile to razy pojawiała się scena, w której ktoś lada moment miał pożegnać się z życiem, ale w ostatnim momencie przyszedł ratunek. W połowie serialu zaczęło mnie to już bawić. Niestety.
Cały serial pozbawiony jest stawki. Jak na produkcję, która stara się pokazywać okropieństwo wojny, to bardzo łaskawie podchodzi do swoich bohaterów. Może to i lepiej, ponieważ z powodu nieustannej akcji trudno jest się do nich przywiązać. W większości są to proste archetypy, które mają do spełnienia określoną funkcję. Poza główną bohaterką nikt się nie rozwija. Ewentualnie ginie, ale to też jest pozbawione wydźwięku. Na początku serialu poznajemy kilka postaci, które są znacznie ciekawszą zgrają od późniejszej drużyny. Szkoda, bo był w tym spory potencjał.
Nie porwała mnie też obsada głosowa. W tym roku recenzowałem serial Zmierzch bogów – i również narzekałem na główną bohaterkę pod tym względem. Miałem wrażenie, że ta sama osoba dawała głos protagonistce w Gundam. Okazało się, że byłem w błędzie, ale to i tak wiele mówi. Obie bohaterki są twardymi, niedającymi sobie w kaszę dmuchać kobietami, które gdzieś głęboko skrywają wrażliwość. Jednak Zmierzch bogów oferował ciekawe głosy i dobre występy w tle, a Gundam: Requiem for Vengeance tego nie robi. Obsada poboczna jest jeszcze gorsza. Kwestie są pozbawione emocji, napięcia. Wszystko jest bardzo statyczne, po prostu nudne.
Gundam: Requiem for Vengeance to produkcja, która miała potencjał na ciekawą historię. Niestety okazała się tylko efektowną rozwałką, która praktycznie się nie kończy. Jeśli lubicie oglądać naparzankę wielkich robotów, które wyglądają wprost wspaniale (i nie będą Wam przeszkadzać nieco gorzej wyglądający piloci) – to jest to produkcja dla Was. Serial ma tylko sześć odcinków (każdy trwa trochę ponad dwadzieścia minut), więc jest to idealna pozycja na wieczór pod patronatem odmóżdżenia.