Pokusa - Helena Englert o przekraczaniu granic. "Każdy potrafi się rozebrać" [WYWIAD]
Helena Englert zagrała w nowym thrillerze erotycznym Marii Sadowskiej. Opowiedziała mi, dlaczego to sceny komediowe w Pokusie sprawiły jej największą trudność. Porozmawiałyśmy także o jej inspiracjach i granicy emocjonalnej, którą najtrudniej jest przekroczyć w tym zawodzie.
Choć Helena Englert wcześniej zagrała w takich serialach jak Barwy Szczęścia czy Znaki, to w filmie Pokusa po raz pierwszy mogliśmy ją zobaczyć w głównej roli. Co ciekawe, młoda aktorka, na swój pierwszoplanowy debiut wybrała sobie odważne i kontrowersyjne widowisko. Nowy thriller erotyczny Marii Sadowskiej, która wyreżyserowała głośne Dziewczyny z Dubaju, został jeszcze przed premierą okrzyknięty następcą 365 dni.
Porozmawiałyśmy o Pokusie, roli koordynatora do scen intymnych, który zdaniem aktorki powinien być obowiązkowy na wszystkich planach filmowych, a także o tym, dlaczego miała większy problem ze scenami komediowymi, niż erotycznymi. Nie zabrakło Lady Gagi, Leonarda DiCaprio, Margaret Atwood, Susan Sontag, Tomasza Stawiszyńskiego i wielu innych ważnych nazwisk, które są dla niej inspiracją. Helena Englert wyjaśniła także, dlaczego przekroczenie granicy emocjonalnej jest o wiele trudniejsze, niż cielesnej.
Helena Englert o Pokusie [WYWIAD]
Paulina Guz: Porozmawiajmy o filmie Pokusa. Dlaczego postanowiłaś pójść na ten casting? Czy ta rola przyciągnęła twoją uwagę, czy zrobiłaś to dla zabawy, jak przyznałaś w innym wywiadzie?
Helena Englert: Tak, to naprawdę było w ramach zabawy, próby, sprawdzenia siebie chyba po prostu, bo nie sądziłam, że coś z tego będzie. Chodzi się, a przynajmniej ja tak próbuje, na wszystkie castingi, ponieważ praca w tym zawodzie jest przywilejem. Jeśli dostajesz szansę pójścia na rozmowę o pracę – bo właśnie za to uważam casting – to należy z niej skorzystać. Jak widać na załączonym obrazku, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co z tego wyjdzie.
Trochę wyprzedziłaś moje następne pytanie [śmiech]. Maria Sadowska, reżyserka Pokusy, szukała kogoś zupełnie innego do roli Inez, prawda? Długowłosej blondynki. Ostatecznie zdecydowała się jednak na ciebie. Zaczęło mnie więc zastanawiać, czy w ogóle przejmować się kryteriami. Czy nawet jeśli nie spełnia się określonych wymogów, warto chodzić na wszystkie castingi?
To też jest tak, że trzeba być najpierw na nie zaproszonym. Ten casting nie opierał się na self-tape. Odbywał się stacjonarnie. Po pandemii to rzadkość. Obecnie przesłuchania na żywo są dopiero jednym z późniejszych etapów. Dlatego też zdecydowałam się wybrać na casting do Pokusy. Pomyślałam, że będzie fajnie, bo przynajmniej przypomnę sobie, jak to jest być w studiu i będę troszeczkę bardziej obyta z taką formułą.
Odpowiadając na twoje pytanie, jeśli jesteś zaproszona na casting, to oczywiście na niego idziesz. Myślę, że zawsze warto próbować. Ale to, że zostałam wybrana do zagrania Inez, być może wbrew moim “warunkom”, to raczej wyjątek potwierdzający regułę, a nie zasada.
Pamiętam, jak Zendaya mówiła o tym, że chodzi na castingi do ról napisanych pod białe kobiety. Nawet jeśli w kwestii wyglądu nie spełnia wszystkich kryteriów, to i tak próbuje swoich sił.
Myślę, że w Polsce działa to trochę inaczej niż w Stanach Zjednoczonych. To nie jest tak, że dostajesz długą listę wymogów, które musisz spełnić. Dostajesz maila w sprawie castingu i na niego idziesz. Co więcej, w przypadku Zendayi, pozwolę sobie założyć, że chodzi też o walkę o równość rasową, o “equal opportunity”, a to już zupełnie inna rozmowa.
Przyjmijmy, że możesz dostać maila w sprawie jakiejkolwiek roli – na jaki casting chciałabyś pójść? Znów coś w stylu Pokusy? A może liczysz nowe wyzwanie i zupełnie inny gatunek filmowy?
Tego już spróbowałam, więc czas na coś innego. Pragnę zdobyć jak najbardziej różnorodne doświadczenie w tym zawodzie. Mam nadzieję, że będzie mi to dane.
A masz jakąś swoją wymarzoną rolę?
Tak, ale chyba nie chciałabym o tym mówić, bo wierzę, że to marzenie jest bliżej niż mi się wydaje. Wtedy wrócimy do tej rozmowy i obiecuję, że powiem, że właśnie o tę rolę chodziło [śmiech].
Trzymam za słowo. Pamiętaj, że wszystko jest nagrane! [śmiech] Wróćmy jednak do Pokusy. Pokazywanie ciała w kinie i telewizji jest trudne dla kobiet, ponieważ niezależnie od kontekstu i tak zostaną skrytykowane. Nie ma znaczenia, czy to program o chirurgii plastycznej, akt czy właśnie thriller erotyczny. Bałaś się potencjalnego hejtu?
Oczywiście. Ale zgadzając się na tę rolę, wiedziałam, z czym to się wiąże. Przekonałam się o tym, już po premierze Pokusy. Okazało się, że niezależnie od tego, co mam na sobie – czy jestem nago na ekranie jako fikcyjna postać, czy jestem zakryta od stóp do głów na ściance – i tak znajdą się osoby, które mnie skrytykują. I zazwyczaj te osoby, które nie lubią mojego pierwszego wcielenia, będą mieć także problem z tym drugim. Czasem nie chodzi nawet o mnie.
Tak jak powiedziałaś, spotyka to większość kobiet. Pozwolę sobie założyć, że w tym kontekście to właśnie one zwykle są obiektem hejtu. Chyba nie warto czytać tych komentarzy. To po prostu jeden z nieodzownych elementów wykonywania tego zawodu. Jego ciemna strona – odsłanianie się na krytykę z każdej strony. Jest jednak także druga, piękniejsza strona medalu. To niesamowite, że mamy możliwość stworzyć postać, której wcześniej nie było, ale dzięki nam zaczęła istnieć. Mamy okazję zbudować całkiem nowego człowieka. Trochę tak jakbyś miała możliwość zaprogramowania swojego simsa i wejścia w jego ciało. Nie wiem jak inaczej o tym mówić. To jest trudne do nazwania, i chyba jeszcze trudniejsze do zrozumienia, dla kogoś kto nigdy tego nie robił.
Nie wymagam, żeby wszyscy mnie lubili. Traf tak chciał, że do tej pory grałam postaci, które mogą być odbierane jako skrajne, chociaż nie było to nigdy moim celem. Chyba powoli odnajduje grono moich odbiorców i wiem, że nie jestem dla wszystkich. I to też jest okej.
To ciekawe, że wspomniałaś o ściance. Jak przeglądałam Internet, przygotowując się do wywiadu, wszystkie ostatnie wiadomości o Helenie Englert mówiły o tym, jak wyglądałaś na premierze. Miałam wrażenie, że niektóre zostały napisane tak, jakbyś wyszła co najmniej w sławnej mięsnej kreacji Lady Gagi.
Fajnie, że to zauważyłaś bo Lady Gaga była jedną z głównych referencji wizualnych.
Nie dziwię się, bo też ją uwielbiam.
Zabawne jest to, że gdy moi bliscy pytali się, czy jestem pewna tej, no dobrze nazwijmy to pochopnie, “kreacji”, moim czołowym argumentem było: "uspokójcie się, przecież nie idę w sukience z mięsa jak Lady Gaga!". No okazało się, że jednak poszłam! [śmiech]
Czarna szminka to niemal sukienka z mięsa.
Absolutnie. Jedna z moich przyjaciółek napisała do mnie, że właśnie o to chodzi w modzie, żeby ryzykować. Dobrze więc, że zdecydowałam się na taki "look". Bardzo lubię zabawę estetyką. Ma być ciekawie, świeżo, inaczej... Nie wiem, czy mam do zaoferowania modzie coś nowego, ale uwielbiam z nią rozmawiać i chciałabym się z nią bliżej zaprzyjaźnić. Cieszy mnie tak różnorodny odbiór. Są osoby, które nie mogą znieść tego tego, jak wyglądam. I dobrze. Inaczej byłoby nudno.
Jeśli chodzi o twój wizerunek, świetnym posunięciem było ścięcie włosów, prawda? Grałaś między innymi w Barwach Szczęścia – wydaje mi się, że ta zmiana sprawiła, że ludzie trochę inaczej spojrzeli na ciebie jako na aktorkę. Co sądzisz?
Tak, zdecydowanie. Nawet nie chodzi o to, że wyglądam dojrzalej. Kobieta w krótkich włosach w Polsce, nawet w centrum Warszawy, wciąż jest dla niektórych mężczyzn niewidzialna. To bardzo ułatwia komunikację, bo ludzie nie widzą na pierwszym planie długowłosej blondynki, ale osobę, z którą można porozmawiać. Oczywiście wciąż cię w pewien sposób określają: nie widzą w tobie obiektu seksualnego. To smutne, że żyjemy w świecie, w którym wystarczy ściąć włosy, by nagle stać się dla wielu osób kompletnie niezauważalną i niekobiecą. Z drugiej strony, od razu możesz sobie zweryfikować, kto należy do grupy, z którą i tak nie chciałabyś mieć nic wspólnego.
Chcę jednak podkreślić, że nie dlatego ścięłam włosy. Ja nie jestem od manifestów. Po prostu było ciepło i chciałam mieć krótką fryzurę. A że nie byłam chwilowo zobowiązana przez żadną umowę, to mogłam sobie na to pozwolić. Gdybym poczekała trochę dłużej, Inez miałaby platynowe loczki.
To jest ciekawe, co powiedziałaś o seksualizacji kobiet. Bardzo mnie interesuje ten temat, szczególnie w kontekście popkultury. Wiadomo, że Pokusa będzie krytykowana – tak jak 365 dni. Jest jednak coś, za co warto pochwalić ten film: próbuje przemówić do kobiecej widowni. Może spora część męskich widzów nie uzna krótkowłosej Heleny Englert za atrakcyjną. Z drugiej strony towarzyszą ci na ekranie aktorzy, którzy spodobają się większości widzek. Podobnie z nagością. Biust Inez nie jest tak często pokazywany – jak to było w przypadku bohaterki Pięćdziesięciu twarzy Greya. Skupiono się tu bardziej na męskich ciałach.
Dobrze, to teraz będzie tak z serducha. Nie oglądałam tych rozbieranych scen. Już raz to przeżyłam, gdy podglądałam nakręcony materiał na planie. Co innego jest się rozebrać, a co innego patrzeć na swoje ciało na dużym ekranie. Nie chodzi o pruderię, tylko o dbanie o siebie. Czułam, że nie jest mi to potrzebne. Trudno mi się odnieść do tego, jak zostało to wyważone, ale wiem, że taki był zamysł Pokusy od początku: to miało trafić bardziej do kobiet. Oczywiście, to thriller erotyczny, ale nie został stworzony po to, by przyciągnąć mężczyzn do kina kobiecą nagością.
To w ogóle ciekawe, że przyznałaś w jednym z wywiadów, że miałaś większy problem ze scenami komediowymi niż erotycznymi.
Bo każdy potrafi się rozebrać! [śmiech]. Każdy to robi, gdy wchodzi wieczorem pod prysznic czy idzie na plażę. To nie jest najtrudniejsza rzecz, z którą aktor musi się zmierzyć w swojej karierze. Moim zdaniem ta granica cielesna jest jedną z łatwiejszych do przekroczenia. Co innego z tą emocjonalną. Ze wstydem związanym z tym co mamy w serduszku. Trudniej jest przekonać siebie, że czujesz coś, czego tak naprawdę nie czujesz, kochasz kogoś, kogo nie kochasz, zagrać scenę, która leży od ciebie bardzo daleko.
To może banalny przykład, ale pierwszy, jaki przychodzi mi teraz do głowy: Leonardo DiCaprio w Zjawie. To chyba największe przekroczenie granicy wstydu w kinie, jakie widziałam... Jestem w stanie sobie wyobrazić, że to nie było prawdziwe, ale wciąż towarzyszyło temu pewne upokorzenie: z tym czołganiem się, jedzeniem surowych ryb, przypalaniem własnych ran czy wchodzeniem w truchło konia. Przy takiej produkcji – codziennie, każdego dnia w pracy – jesteś na skraju. I to jest dla mnie niezwykle interesujące. To wymaga niewyobrażalnego warsztaty, techniki. Bardzo chciałabym kiedyś dostać taką rolę. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie umiem. Tej postaci zostało odebrane jakiekolwiek człowieczeństwo. Rozebrać się? W pokoju, w którym jest ciepło i gra muzyka? To żadna sztuka.
A sceny komediowe są dla mnie trudne, bo ja nie jestem zabawna! [śmiech] Granie ich było dla mnie bardzo trudne i wiązało się z odczuwaniem dużych pokładów zażenowania. Ale cieszę się, że to zrobiłam. Dzięki temu miałam szansę rozwinąć się aktorsko w dziedzinie, w której do tej pory nie czułam się pewnie. Jest lepiej, a rozwój jest dla mnie najważniejszy.
Po tej wypowiedzi od razu czuć, że interesujesz się psychologią. We wcześniejszych wywiadach podkreślałaś jednak, że nie chcesz się tym chwalić, bo wciąż za mało wiesz na ten temat. Zaimponowało mi to, bo w tych czasach roi się od "specjalistów".
No właśnie. Chciałabym tego uniknąć. To, że napisałam maturę z psychologii, nie ma żadnego znaczenia, bo są ludzie, którzy w przeciwieństwie do mnie poszli na studia albo zrobili specjalizację i pracują jako psycholodzy, czy terapeuci. Po prostu interesuje mnie ten temat. Lubię sobie o tym poczytać.
Pamiętam, że z książek polecałaś też O pisaniu Margaret Atwood. Jako mól książkowy muszę spytać: jakie jeszcze tytuły rekomendujesz?
Daj mi sekundę, tylko podejdę do mojej półki z książkami [śmiech]. Na pewno bardzo lubię feministyczną literaturę. Na wakacje biorę ze sobą Złą feministkę Roxane Gay. Za to w mojej aktualnej topce jest Rebecca Solnit i jej eseje. W ogóle przemawia do mnie taka forma. Lubię współczesne eseistki, szczególnie te amerykańskie, for example Susan Sontag. Fascynuje mnie ich punkt widzenia. Czytałam też ostatnio fantastyczną książkę Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry autorstwa Reni Eddo-Lodge. To taki kurs wstępny dla wszystkich białych osób, które za mało wiedzą o rasizmie i dyskryminacji. Czyli właściwie dla wszystkich białych osób. Idealnie tłumaczy to, co trudno mi było wyjaśnić przyjaciołom z Polski po powrocie ze Stanów Zjednoczonych: dlaczego n-word jest zakazane, czym jest white privilege i rasizm systemowy, jak wygląda historia osób kolorowych, jak określa je autorka.
To byłaby taka krótka lista. Za to z książek, które bardzo chcę przeczytać, ale jeszcze mi się nie udało, jest nowość Tomasza Stawiszyńskiego. Bardzo lubię te jego około filozoficzne "rozkminy" i nabijanie się z takich pozycji jak Potęga podświadomości, którą – swoją drogą – uważam za zło. Czytelnikom Josepha Murphy'ego polecam sięgnąć właśnie po Ucieczkę od bezradności Stawiszyńskiego. Mam też, może kontrowersyjną, książkę Marty Justyny Nowickiej o wychodzeniu z szafy przez Juliusza Słowackiego. Nie mogę się doczekać tej lektury. Jestem pewna, że będę się bawić fantastycznie [śmiech].
Przypomniałaś mi o książce, która mogłaby cię zainteresować. Słyszałaś o I'm Glad My Mom Died, którą napisała Jennette McCurdy, gwiazda iCarly? Opisała w niej tragiczne przeżycia, których doświadczyła jako dziecięca aktorka. Ciekawi mnie, co sądzisz na ten temat. Aktorstwo w bardzo młodym wieku to zagrożenie czy szansa?
Już zapisałam tytuł, na pewno przeczytam. Natomiast trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie mam takich doświadczeń. Poszłam do pracy, mając jakieś piętnaście czy szesnaście lat. Byłam już nastolatką, nie dzieckiem. Plus amerykański rynek znacznie różni się od naszego. Trudno porównać plan Barw Szczęścia do Nickelodeon.
Z drugiej strony – miałam duże szczęście ze względu na rodzinę, z której pochodzę. Jest nade mną pewien parasol ochronny i moje doświadczenia zawsze będą trochę skrzywione i nie do końca wymierne. Mogę jedynie powiedzieć, że ja chyba byłam na tyle oswojona, czy tam dojrzała, żeby odnaleźć się na planie. Przede wszystkim sama bardzo chciałam podjąć pracę. Jednak rozumiem, że może być to niebezpieczne. To tak, jakby kazać dziecku, które marzy o byciu prawnikiem, iść do kancelarii w wieku piętnastu lat, żeby sprawdzić, jak sobie poradzi. Każde środowisko dorosłych dla dziecka czy nastolatka będzie wyzwaniem.
A może opowiesz coś o roli koordynatora scen intymnych na planie Pokusy? Bardzo mnie interesuje ten zawód. Wydaje się niezmiernie ważny, a w Polsce mało się o nim mówi.
To coś bardzo potrzebnego. Moi znajomi w Stanach twierdzą, że taka osoba jest już tam obowiązkowa, nawet przy kręceniu etiud studenckich. Zupełnie inaczej niż u nas. Przy Pokusie zwyczajnie poprosiłam, by koordynator do scen intymnych był obecny. Wiedziałam, że mam do tego prawo. Ale uważam, że to powinien być regulowany prawnie standard.
Koordynator do scen intymnych to ktoś, kto czasem błędnie jest odbierany jako policjant moralności. W rzeczywistości to osoba z zapleczem psychologicznym albo odpowiednimi pokładami empatii i wiedzą na temat seksuologii, która pomaga aktorom i aktorkom przy nagrywaniu scen intymnych. Może na przykład ułożyć choreografię zbliżeń – trochę jak w tańcu. Moim zdaniem wtedy takie sceny wychodzą najlepiej, bo można do nich podejść bardzo technicznie i świadomie. Ważne jest także to, że taki koordynator tworzy bezpieczną przestrzeń dla ciebie i twojego partnera. Upewnia się, że działacie za obopólną zgodą i nie ma żadnej nagłej improwizacji. To naprawdę bardzo ważny zawód. Na planie filmowym często pojawia się adrenalina, pod wpływem której twoje granice leżą trochę gdzie indziej, niż po powrocie do domu. Taka osoba kontroluje. Co jest wykroczeniem, a co nie jest wykroczeniem. Dobrze, że jest wtedy ktoś, kto dba o ciebie, gdy ty nie jesteś do końca w stanie.
Plus daje ci miętówki i pomaga założyć szlafrok [śmiech]. To naprawdę krok w dobrą stronę. Liczę, że więcej reżyserów, aktorów i producentów będzie nalegać na obecność takiej osoby na planie.
Zgadzam się. Dziękuję za rozmowę.
Ja także.