W tym tygodniu ukaże się nowa powieść Juana Gabriela Vásqueza. Przeczytajcie fragment książki A gdy obejrzysz się za siebie.
Teraz, po wyjściu z ogrodów, idąc razem z Sylvią między klasztorem Hieronimitów a wodami Tagu i śledząc uważnie Amalię, która z przodu walczyła z kierownicą rowerka, Sergio zastanawiał się, czy nie mógł odwiedzać go częściej w ostatnich dniach. Nie byłoby to jednak łatwe, gdyż w jego własnym życiu wydarzyły się dwie rzeczy pochłaniające czas i uwagę, i nie pozostawiały miejsca na inne zmartwienia. Z jednej strony serial telewizyjny, z drugiej próba ratowania małżeństwa. Serial opowiadał o życiu Jaimego Garzóna, przyjaciela i kolegi z pracy, którego błyskotliwa kariera satyryka politycznego zakończyła się w 1999 roku, kiedy zginął podziurawiony kulami skrajnie prawicowych
sicarios, czekając w swojej furgonetce na zielone światło. Małżeństwo natomiast wykolejało się z przyczyn niejasnych tak dla Sergia, jak dla jego żony. Silvia była Portugalką dwadzieścia sześć lat od niego młodszą. Poznali się w 2007 roku w Madrycie i przez wiele lat żyli szczęśliwie w Bogocie, aż do czasu, gdy coś przestało działać tak, jak powinno. Ale co to było? Chociaż nie udało im się poznać przyczyny, separacja wydała się najlepszym rozwiązaniem, a może najmniej bolesnym, i Silvia wyjechała do Lizbony, ale nie tak, jakby wracała do swojego kraju i języka, tylko jakby przyjechała z wizytą, uciekając przed burzą.
Sergio starał się znosić nieobecność jej i córki, ale miał pewność, że ta separacja sprawiała mu większy ból, niż był skłonny przyznać. Wówczas pojawiła się okazja, na którą czekał, sam o tym nie wiedząc: Filmoteka Katalońska zorganizowała retrospektywę jego filmów, a organizatorzy wydarzenia zaprosili go na długi weekend od czwartku, 13 października, do niedzieli. Najpierw miało się odbyć uroczyste otwarcie, jedna z tych ceremonii z kieliszkiem cavy i muzyką na żywo, pełna uścisków dłoni i szczodrych pochwał, tak niepasujących do jego wrodzonej nieśmiałości.Sergio nigdy nie odrzucał jednak zaproszeń na podobne imprezy, bo uważał, że nawet wielka nieśmiałość nie upoważnia do bycia niewdzięcznym. A potem przez trzy dni Sergio miał uczestniczyć w pokazach swoich filmów i rozmawiać o nich z zainteresowaną i obeznaną z kinem publicznością. Okazja była doskonała. Zdecydował natychmiast, że skorzysta z zaproszenia do Barcelony, żeby spędzić też kilka dni w Lizbonie, w towarzystwie żony i córki, i spróbować scalić rodzinę, która się rozpadła, albo przynajmniej zrozumieć przyczyny tego rozpadu. Filmoteka kupiła mu bilety tak, by mógł zrealizować swój plan.
Kiedy więc Sergio przyjechał na lotnisko w Bogocie 6 października, miał już zarezerwowane połączenie do Lizbony na następny dzień. Z poczekalni zadzwonił do ojca, nigdy w życiu nie wyjechał z kraju, nie pożegnawszy się z nim przez telefon. „Kiedy wracasz?”, zapytał Fausto. „Za piętnaście dni, tato”, odrzekł Sergio. „No dobrze”, powiedział Fausto. „Zobaczymy się, jak wrócisz”. „Tak, do zobaczenia po powrocie”, odparł Sergio, myśląc, że powtarzają te same zdania, które mówili sobie tysiące razy, i że te proste słowa nie były już tym, czym były kiedyś: straciły wartość, jak monety wycofane z obiegu. Na lotnisku Prat czekał na niego jeden z organizatorów retrospektywy, Sergio zgodził się bowiem przywieźć w bagażu podręcznym wszystkie potrzebne materiały: twarde dyski, na których zachowano oczywiście filmy, ale także fotosy z planu, a nawet oryginalne scenariusze, które Filmoteka miała wystawić w swoich witrynach. Organizator był szczupłym brodaczem w okularach w grubych oprawkach z czarnego plastiku i w koszuli więźnia z karykatury, wziął od niego walizkę i z wyrazem niezmąconego spokoju i zapytał Sergia o osobę towarzyszącą. „Żeby zarezerwować pokój dwuosobowy”, wyjaśnił. „Jeśli to potrzebne”.
„Przyjedzie mój syn”, odparł Sergio. „Ma na imię Raúl. Ale w Filmotece już o tym wiedzą”.
Sergio podjął decyzję kilka dni temu. Silvia nie mogłaby mu towarzyszyć, nawet gdyby wszystko się między nimi układało, i to nie tylko z powodu swojej pracy, z której nie mogła się zwolnić, ale także dlatego, że Amalia miała właśnie pójść do nowej szkoły. Najnaturalniejszą rzeczą na świecie wydało się więc Sergiowi zaproszenie Raúla, jedynego syna z poprzedniego małżeństwa, który zaczął ostatnią klasę szkoły średniej i w każdym mejlu pytał, kiedy się znowu zobaczą. Nie widzieli się od dwóch lat, bo Raúl mieszkał z matką w Marbelli, a Sergiowi nie było to po drodze. Syn miał wsiąść w samolot o czwartej po południu, kiedy skończy lekcje, i przylecieć do Barcelony, tak żeby zdążyć na ceremonię inauguracji i spędzić prawie trzy dni z ojcem, oglądając filmy, których jeszcze nie widział, i przypominając sobie te znane, ale tym razem na dużym ekranie. Jakby powodów było mało, Raúl nigdy dotąd nie był w Barcelonie i Sergiowi wydała się kusząca myśl, że pokaże synowi miasto i jednocześnie swoje filmy. O tym myślał Sergio, gdy lądował w Lizbonie przed dziewiątą wieczór, a kiedy przy wyjściu zobaczył twarz Silvii i jej promienny uśmiech, ogarnęło go złudzenie, że nie przyjechał z wizytą, tylko wrócił do domu. Wtedy zauważył, że Amalia też wyszła mu na powitanie, i chociaż dla niej było już późno, miała dość siły, żeby rozłożyć ramiona i uwiesić mu się na szyi, a Sergio zrozumiał, że warto było tu przyjechać.
Spotkanie było tak piękne, że nawet nie przejęli się zagubieniem walizki przez linie lotnicze. Z trzech, które Sergio oddał na bagaż w Bogocie, tylko jedna dotarła nieuszkodzona do celu, a kobieta za żółtą ladą powiedziała, że muszą wrócić na lotnisko w poniedziałek rano. Ale żaden problem ani niedogodność nie mogły zmącić Sergiowi szczęścia z powodu wizyty u rodziny. W sobotę, o wiele wcześniej niż sugerowałaby to różnica czasu, pozwolił, by Amalia wzięła go za rękę i pokazała mu dzielnicę Benfica, która ograniczała się dla niej do ulicy Manuela Ferreiry de Andrade i jej najważniejszego lokalu: cukierni Califa. Kupił jej ulubione ciastka, zaprowadził na urodziny przyjaciółki, wysłuchał, jak śpiewa portugalskie piosenki, i próbował śpiewać razem z nią; potem spędził niedzielę z córką i z Silvią. W nocy powiedział Silvii: „Jestem bardzo zadowolony, że przyjechałem”. I była to najszczersza prawda.
Po telefonie od przyrodniej siostry Liny poczuł się tak, jakby oberwał w twarz od bezczelnej rzeczywistości. Tego ranka odebrali z Silvią z lotniska zagubione walizki, a wracając, kupili Amalii zbyt różowy rower, ze światełkiem na baterie na kierownicy i fotelikiem dla lalki z tyłu, i jeszcze kask pod kolor roweru; a potem poszli do ogrodu na Praça do Império naprzeciwko klasztoru Hieronimitów, by go wypróbować, i tam właśnie zastała ich wiadomość. Tego dnia niebo było przejrzyste, wody Tagu połyskiwały bielą, a kamienny bruk lśnił tak bardzo, że Sergia rozbolały oczy i musiał włożyć ciemne okulary, żeby dojść tam, gdzie zaparkowali samochód Silvii.
Była siódma wieczorem, gdy dotarli na ulicę Manuela Ferreiry de Andrade. Pod numerem dziewiętnastym Sergio wyjął z bagażnika dwie ciężkie walizki i pociągnął je do korytarza, a Silvia szukała miejsca do zaparkowania. I wtedy znów zawibrował jego telefon w kieszeni, a na ekranie ukazał się ten sam numer co wcześniej. Odbierając, Sergio wiedział już, co powie mu głos Liny, domyślił się wszystkich słów, bo nie ma ich zbyt wielu, by wyrazić to, co miała powiedzieć. Kiedy dołączyły do niego żona i córka, wciąż stał w korytarzu na marmurowej posadzce, pomiędzy kolumnami wyłożonymi zielonymi płytkami, zastygły w bezruchu, chociaż przeciąg smagał go po twarzy, ze smutnymi walizkami czekającymi obok jak kanapowe pieski; czuł jednak, że mimo wszystko los okazał się łaskawy, bo nie chciałby usłyszeć tej wiadomości w żadnym innym miejscu na świecie, w żadnym innym towarzystwie. Wziął Silvię za rękę, patrząc, jak Amalia odjeżdża na rowerze, i powiedział:
„Przed chwilą umarł”.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h