Ant-Man i Osa - Paula Rudd razy dwa i najbardziej niepotrzebny film MCU
Ant-Man i Osa jest filmem MCU wrzuconym pomiędzy dwa ogromne filmy interesujące wszystkich widzów - Avengers: Wojna bez granic i Avengers: Koniec gry. Ale nawet nie dlatego film Peytona Reeda zawodzi, choć dostarcza nieskrępowanej rozrywki.
Ant-Man i Osa miało być filmem dla Kinowego Uniwersum Marvela ważnym i pełniącym rolę swoistego wprowadzenia widzów w Wymiar Kwantowy, co miało też zapowiadać nadchodzące rozwiązania w Avengers: Koniec gry. Ostatecznie choć mamy do czynienia z produkcją z tzw. drugiego rzutu, to jednak formą i kondycją przypomina bardziej Thor: Mroczny świat, aniżeli wysyp udanych filmów z kolejnych faz MCU. Nie oznacza to oczywiście, że Ant-Man i Osa jest filmem złym i Peyton Reed zawalił sprawę. Druga odsłona przygód Scotta Langa i Hope Van Dyne pozwala miło spędzić czas, ale jest zwyczajnie nudna i wspomnienia o niej ulatują z widza zaraz po wyjściu z seansu.
Reżyser zaproponował widzom w 2018 roku nieco zmienioną względem pierwszej odsłony konwencję, w której zamiast kina szpiegowskiego mamy komedię akcji pełną gębą. To nie byłby sam w sobie zły pomysł, w końcu warto wykorzystać Paula Rudda i jego niesamowite zdolności komediowe w większym wymiarze czasowym. Sam aktor zresztą aktywnie uczestniczył w procesie powstawania scenariusza i możemy mieć pewność, że wiele zabawnych scen jest jego autorstwa. Ponieważ wciąż jest to też kino akcji, twórcy postanowili w większym wymiarze czasowym powiększać się i zmniejszać, co na pewno wpływa na atrakcyjność filmu, ale prowadzi też do znużenia materiałem. Ostatecznie widzowie otrzymali film do zapomnienia, kompletnie zbędny w ramach Kinowego Uniwersum Marvela.
Było to tym bardziej zaskakujące, bo film debiutował na ekranach w momencie, kiedy byliśmy świeżo z porażką herosów w Avengers: Wojna bez granic. Nowy rozdział w MCU w postaci sequela Ant-Mana miał zatem zarysować nutkę nadziei na powstrzymanie Thanosa oraz przywrócenie wymazanej połowy wszechświata przez Rękawicę Nieskończoności. Pod tym względem film nie zdaje egzaminu i tak naprawdę kluczowych dla uniwersum sytuacji oraz wątków jest raptem kilka.
Dlatego Ant-Man i Osa wypada o wiele lepiej przy rozpatrywaniu tego filmu w oderwaniu od MCU. Jest to kontynuacja nieco słabsza od pierwszej części, ale to wciąż wysoki poziom humoru i nieskrępowanej rozrywki. Twórcy dostarczają też naprawdę wiele pomysłowych scen akcji wykorzystujących pomniejszanie się bohaterów. Do tego Ant-Man dalej jawi się jako postać, którą zwyczajnie widzowie potrzebowali w tym świecie superżołnierzy, bogów i uzbrojonych filantropów. Scott Lang jest kolesiem zafascynowanym pomaganiem Kapitanowi Ameryce, ale też zmaga się z problemami codzienności z utrzymywaniem relacji ze swoją córeczką na czele. To wreszcie gość, który po prostu chce dobrze, żeby wszyscy byli zadowoleni. A dobrze wiemy, że nie zawsze da się ten cel osiągnąć.
Dodatkowo podkręcono w sequelu wszystkie sprawdzone elementy z jedynki (wciąż świetny Michael Peña) i więcej dano miejsca Wasp. Dalej stanowi ona niestety dodatek do fabuły, chociaż tym razem może zaprezentować swoje kompetencje w walce. Niestety nie udało się zrobić więcej w kierunku tego, aby Hope miała ciekawsze motywacje i jej rola w tym widowisku nie sprowadzała się jedynie do poszukiwań matki. Inaczej jest w przypadku jej ojca, gdzie Hank Pym wreszcie ma okazję antmanować i zdecydowanie rola Michaela Douglasa zyskuje w takim wydaniu.
Ant-Man i Osa po dwóch latach od premiery uderza szczególnie powielaniem schematów i brakiem stylu reżysera. Lekki i zabawny przerywnik przed monumentalnymi wydarzeniami w MCU, mógłby sprawdzić się w przypadku, gdyby reżyser zaproponował nieco więcej siebie. Dziwi mnie zatem, że Peyton Reed dostanie kolejną szansę w zapowiedzianej już trzeciej odsłonie przygód Ant-Mana i Wasp. Całkowicie nie udała mu się próba połączenia kina familijnego z gatunkiem superhero. Co ciekawe, udało się to chociażby w Shazam! w reżyserii Davida F. Sadnberga. Tam filmowiec połączył bardzo udanie kino familijne, horror i nie zapomniał, że ma do czynienia z kinem superbohaterskim. Żadna z tych konwencji nie utraciła swoich walorów, a do tego jeszcze zyskały na wspólnym połączeniu.
Wcześniej zapowiadano nam, że Ant-Man i Osa będzie nie tylko komedią akcji, ale też komedią romantyczną. Tego szczególnie nie było widać i po premierze został tylko niesmak w postaci górnolotnych obietnic. Z pewnością jednak do filmu wraca się dobrze dzięki Paulowi Ruddowi i świetnym choreografiom starć w pomniejszeniu i lekkiemu klimatowi z wcale nieodrzucającą intrygą z antagonistką Ghost. Posiada ciekawe moce i motywacje, chociaż nie będzie zdecydowanie przeciwniczką, którą fani będą wspominać po latach w różnych rankingach.
Ostatecznie rozwiązanie fabuły też nie było zbyt pomysłowe i ściganie się o przedmioty i rzeczy w końcówce raczej powoduje ziewanie, aniżeli pozycję siedzącą na skraju fotela. Reed czuje swoich bohaterów, ma świadomość prezentowania historii mniejszej w ogromnym świecie wielkich bohaterów. Do tego jest zabawnie i przyjemnie, ale zwyczajnie brakuje mocnego stempla indywidualności. Może trzecia część okaże się dla Ant-Mana i Reeda tym, czym okazał się Thor: Ragnarok dla Thora? Chcę w to wierzyć.