Śmierć Chadwicka Bosemana to ogromny cios dla świata. Jego Czarna Pantera zostawia jednak spuściznę - ten heros codzienności ma dla nas ważną lekcję.
Chadwick Boseman nie żyje – ta wiadomość trafiła nas w sobotę niczym grom z jasnego nieba. Boli, boli okrutnie. Młodość poległa w nierównym boju z wyniszczającą ciało chorobą, armia fanów popkultury traci swojego Króla, cały świat opłakuje śmierć 43-letniego aktora, albo pozdrawiając się charakterystycznym gestem ze skrzyżowanymi rękami, albo zatracając w wybrzmiewającym jeszcze głośniej niż dotychczas okrzyku "Wakanda forever!". Wiem, że czujecie się nieswojo. Jestem też pewny, że przynajmniej część z Was nie do końca może poradzić sobie z szokiem wywołanym przez to tragiczne wydarzenie. Wszyscy przecież o coś walczymy: o dobro popkulturowego projektu znanego pod nazwą MCU, o pokonanie trawiącego nasz organizm raka, o zlikwidowanie wszelkich podziałów i nierówności w tkance społecznej czy o to, by w niewątpliwie trudnych czasach raz jeszcze uwierzyć. Patrząc z każdej z tych perspektyw, musimy teraz zmierzyć się z niepowetowaną stratą – filmowa Czarna Pantera odchodzi bowiem bezpowrotnie w formie, która nas ukształtowała. Najistotniejsze stanie się jednak to, czy stracimy z oczu najpiękniejszy dar, jaki nam zostawił. Heroizm codzienności wpisany w jego przypadku w okrutne tango ze śmiercią i jedyny w swoim rodzaju symbol, pozwalający wielu osobom pełniej zrozumieć własną tożsamość.
Lekcja z życia Bosemana nabiera w tych dniach zupełnie nowego kontekstu; okazuje się bowiem, że ekranowy T'Challa najważniejsze starcia prowadził nie wówczas, gdy stawał naprzeciw Killmongera czy armady Thanosa, ale w ukryciu, gdzieś na szpitalnych salach, czyniąc z kolejnych chemioterapii i operacji swój oręż na następnym odcinku walki o jeszcze jeden dzień istnienia. Od 4 lat stał się na tym polu mistrzem kamuflażu, nie dając po sobie poznać, jak ciężkie brzemię musi nieść na swoich barkach. Dopiero dziś możemy z innej perspektywy spojrzeć na jego drastyczną utratę wagi czy zarejestrowany w jednym z wywiadów płacz zaraz po spotkaniu z umierającymi na raka dziećmi. Mój Boże, trudno to w tej chwili odpowiednio pojąć: grając w szachy ze śmiercią, Boseman tworzył na ekranie symbol walki o społeczną sprawiedliwość, by po wyłączeniu kamer, nie szukając poklasku, nieść nadzieję najbardziej potrzebującym. To on stał się przecież twarzą inicjatywy
Black Panther Challenge, w ramach której czarnoskóre dzieci z biednych rodzin otrzymywały bilety na seans filmu
Czarna Pantera – głównym celem tego przedsięwzięcia było danie najmłodszym fanom inspiracji potrzebnej w kwestii myślenia o własnej przyszłości i tożsamości. Dodajmy do tego liczne spotkania z poddawanymi chemioterapii kilkulatkami, zaskakujące, niekiedy uliczne rozmowy z zapatrzonymi w niego miłośnikami czy nawet fakt, że mając zaledwie 20 lat postanowił uciąć sobie godzinną pogawędkę i zakupić komplet książek dla aspirującego reżysera, który marzył o wejściu do świata kina. Ten Król był naprawdę blisko ludzi; gdy jednak wymagała tego sytuacja, mówił wyjątkowo donośnym głosem.
fot. https://www.instagram.com/violadavis
Boseman gwiazdą X Muzy został stosunkowo późno, dopiero po przekroczeniu 35. roku życia – karierę zaczynał od produkcji telewizyjnych, których reżyserzy musieli zmagać się z jego aż do bólu konsekwentnym podejściem do każdego występu. Wiemy, że jako nieopierzony jeszcze młokos stracił jedną z ról po zakwestionowaniu stereotypowego sposobu ekspozycji postaci w scenariuszu. Tej decyzji nigdy jednak nie żałował; w dobie wyścigu szczurów i ekonomii nieustannego spektaklu aktor jak mało kto potrafił stać na straży wartości, w które bezgranicznie wierzył. Prawdopodobnie najpełniej jego życiową filozofię w tej materii oddają słowa, którymi podzielił się w czasie wystąpienia w swojej alma mater, Uniwersytecie Howarda, w maju 2018 roku:
Cel jest fundamentalnym elementem każdego z nas. Istnieje powód, dla którego jesteś na tej planecie w konkretnym momencie historii. Twoje całe istnienie skomponowane jest ze spraw, dla których wypełnienia żyjesz.
Być może dlatego zmarły aktor postanowił zbudować swoje ekranowe emploi z postaci, które miały kolosalne znaczenie dla mniejszości czarnych w USA. Zanim
Czarna Pantera rozpoczęła swój triumfalny marsz w kinach, w filmach
42 - prawdziwa historia amerykańskiej legendy,
Get on Up i
Marshall Boseman grał odpowiednio legendarnego baseballistę, Jackiego Robinsona, muzyka Jamesa Browna i pierwszego czarnoskórego sędziego Sądu Najwyższego, Thurgooda Marshalla. Ten zestaw, uzupełniony jeszcze o ekranowego T'Challę, sprawia, że jego kariera aktorska sama w sobie stała się symbolem walki o sprawiedliwość społeczną i szeroko pojęte równouprawnienie. Są wśród nas tacy, którzy obruszają się na bezkompromisowe wparcie aktora dla ruchu Black Lives Matter czy fakt, że w 2018 roku w blasku kamer podzielił się on nagrodą MTV z Jamesem Shawem Jr., czarnoskórym elektrykiem, który obezwładnił uzbrojonego napastnika, ocalając tym samym innych ludzi. Zagranie pod publikę? Nic z tych rzeczy. Boseman znacznie lepiej od większości z nas pojął, w jakim świecie przyszło mu żyć.
Prowadząc niezliczone debaty na temat tzw. poprawności politycznej, często gubimy perspektywę. Umyka nam choćby to, że w Stanach Zjednoczonych 3/4 czarnoskórych dzieci dorasta, będąc wychowywanymi przez samotnych rodziców, a 60% z nich nigdy nie poznaje własnych ojców. Statystyczny Afroamerykanin żyje o 5 lat krócej niż biały, a co dziesiąty nie ma dostępu do absolutnie żadnej formy ubezpieczenia zdrowotnego. Czarni, reprezentujący 13% populacji USA, stanowią też 40% wszystkich osadzonych w więzieniach, mając w dodatku 50-procentową szansę na areszt przed osiągnięciem 23. roku życia. Dochody Afroamerykanów rosną 4-krotnie wolniej od zarobków białych, natomiast system edukacji w dzielnicach czarnoskórych ma do dyspozycji 23 mld USD mniej niż w pozostałych rejonach kraju. Co piąty reprezentant tej mniejszości spędza każdy dzień w warunkach, które tylko z punktu widzenia statystyki określane są jako "bieda". Nie trzeba wybitnego umysłu, by stwierdzić, że Afroamerykanie potrzebują nie tylko symboli, ale i rzeczywistych inspiracji dla poprawy swojej sytuacji. Boseman z całą pewnością był jedną z nich. I jestem pewny, że chciałby, abym dziś o położeniu jego braci i sióstr Wam najzwyczajniej w świecie przypomniał. Tylko w ten sposób możemy wspólnie zawalczyć o przetrwanie pełnego dziedzictwa Czarnej Pantery.
Ta bitwa, której Boseman był bez dwóch zdań jedną z najważniejszych i najpiękniejszych postaci, wbrew pozorom nie jest dziejowym starciem o napisanie współczesności na nowo, zawłaszczenie symboli, narzucanie przez mniejszość swojej woli większości. Ona rozgrywa się na zupełnie innym, fundamentalnym poziomie. W spojrzeniu na siedzącego ze skrzyżowanymi rękami
LeBrona Jamesa czy w głowach przybierających taką samą postawę dzieci z najbiedniejszej dzielnicy Nairobi. Wzruszam się do łez, widząc, że w ten sam sposób aktora żegnają najmłodsi przedstawiciele innych nacji, od Japończyków po ryżawych Irlandczyków. Czarna Pantera nie należy do "nas" czy do "nich"; jej globalne oddziaływanie ma tak olbrzymią moc sprawczą, że przekracza każdą formę granicy, zarówno państwowej, jak i mentalnej. Sam Boseman nigdy nie dał przecież zgody na przywłaszczenie wpisanej w postać T'Challi metafory. Z włodarzami Marvel Studios wykłócał się o to, z jakim akcentem będzie mówił na ekranie – ostatecznie stanęło na południowoafrykańskim języku xhosa. To także on zakładał maskę Czarnej Pantery na twarz pochodzącemu z rodziny nigeryjskich imigrantów koszykarzowi Victorowi Oladipo w czasie weekendu gwiazd NBA przed 2 laty. Stając oko w oko ze śmiercią, resztkami sił udzielał wsparcia protestującym w USA po śmierci George'a Floyda. W kwietniu uczestniczył zaś w "Operacji 42", zorganizowanej w Dzień Jackiego Robinsona inicjatywie, w następstwie której przekazano 4,2 mln dolarów na zakup sprzętu medycznego dla szpitali w dzielnicach czarnoskórych, zajmujących się pacjentami chorymi na koronawirusa. Jakże przewrotne jest to, że święto zostało przełożone; Dzień Jackiego Robinsona koniec końców celebrowano 28 sierpnia, w dzień śmierci aktora...
Nikt z nas nie ma złudzeń, że
Czarna Pantera stała się popkulturowym fenomenem – świadczy o tym nie tylko finansowy wynik produkcji w box office czy liczne nominacje oscarowe, ale i społeczny oddźwięk filmu. Teraz do wpływu, jaki ekranowy T'Challa wywarł na świecie, przyznają się i dzieci mogące w końcu utożsamić się pełniej ze "swoim" herosem, i inne gwiazdy kina, twórcy, sportowcy, celebryci wszelkiej maści czy politycy z prezydentem Obamą na czele. Obraz MCU doskonale wpisał się w ducha czasu. Obecnie znacznie częściej niż jeszcze choćby dekadę temu stawiamy pytania oparte na mechanizmie społecznej i kulturowej autoidentyfikacji. Czerpiąc siłę z własnego wnętrza i dziejowej spuścizny, szukamy w sobie odwagi, by być tym kimś, kim naprawdę jesteśmy. Chcemy posiąść siłę, przeżyć katharsis, zmierzyć z panoszącymi się w naszym umyśle demonami. Patrząc z tej perspektywy, dziedzictwo Bosemana jest nawet większe, niż myśleliśmy. Zmarły aktor doskonale rozumiał znaczenie portretowanej przez niego postaci dla otoczenia i to właśnie dlatego na każdym kroku dbał o podkreślenie szerszego kontekstu warunkującego odbiór Czarnej Pantery. Ot, dobro wspólne przychodzące do nas poprzez sztukę w miejsce systematycznego dbania o rozwój własnej kariery. Z czasem król Wakandy stał się symbolem dla wszystkich mniejszości, jakby przywodził na myśl zupełnie realne postawy i zachowania w świecie paradoksalnie wpisanym w ramy science fiction. W tym wyimaginowanym, afrykańskim państwie każdy z nas mógł odnaleźć cząstkę siebie. Tron jest dziś co prawda pusty, lecz nikt nie zabierze nam już świadomości, że wszyscy służyliśmy pod wodzem jedynym w swoim rodzaju.
Odchodząc od społecznej, politycznej czy kulturowej perspektywy wpisanej w działania Bosemana, docieramy ostatecznie do miejsca, w którym znajduje się element łączący nas wszystkich – człowieczeństwo w swojej najpiękniejszej postaci. Musimy zdać sobie sprawę, że gdy zmarły aktor prowadził boje z wszelkimi nierównościami, często większymi niż samo życie, równolegle dzień w dzień trafiał na front wyniszczającej walki o swoje przetrwanie. Jest coś niewyobrażalnie wręcz poruszającego w uzmysłowieniu sobie, że Chadwick Boseman raz po raz dokonywał największego poświęcenia w imię trafiania do innych ludzi poprzez sztukę. Z biegiem lat ten fakt stanie się najważniejszym fundamentem dziedzictwa, z którym dziś nas zostawia. Odszedł za wcześnie, jednak przed swoją śmiercią pokazał nam, jak to jest być herosem codzienności tudzież tytanem życia. Swoje własne rozpisał pod dyktando wartości, o których we współczesnej dobie stanowczo zbyt często zapominamy czy spychamy je na margines naszych refleksji. Może dlatego, że boimy się szeroko rozumianego końca i bezpowrotnego przeminięcia? Niepotrzebnie; jak uczy Czarna Pantera:
W mojej kulturze śmierć nie jest końcem. Jest czymś w rodzaju kolejnego przystanku. Bogowie chwytają cię za ręce i zabierają do zielonej krainy, którą możesz przemierzać wiecznie.
Nie pytajcie dziś króla Wakandy o to, jak stąpa się po zielonej krainie. Zapytajcie Chadwicka Bosemana, czym jest dobre życie i jaki cel sprowadził was na ten świat...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h