Jednym z największych błędów, jakie można popełnić podczas dyskusji o Deadwood, jest przyczepienie mu wyświechtanej łatki gatunkowej – westernu. Owszem, akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, mamy szeryfa, konie i inne niezbędne elementy westernu, jednak serial opowiada o czymś innym. Produkcja Davida Milcha to przypowieść o tym, jak różne sprzeczne elementy zaczynają się łączyć, aby uzyskać idee społeczeństwa. Jest to słodko-gorzka opowieść o śmierci Dzikiego Zachodu i początku wspólnoty. Pierwszy sezon to tak naprawdę obalanie po kolei wszystkich cech gatunkowych kina Dzikiego Zachodu, następne dwa z kolei skręcają ostro w stronę rozważań na temat humanizmu i ceny, jaką człowiek musi zapłacić, aby żyć w zgodzie z innymi. Opowiadają o tym, jak jednostka pomału umiera i zostaje zastąpiona przez grupę. Jeżeli więc któryś twórca westernowy odbija się w produkcji HBO, to nieśmiało wskazałbym Sergio Leone - autor dolarowej trylogii również miał upodobanie do pokazywania zmierzchu światku westernowego. Myślę też, że arcydzieło Clinta Eastwooda, czyli Unforgiven, częściowo znajduje w pewnych elementach (np. łamanie stereotypów westernowych) wspólny język z Deadwood. Jak każdy inny z wielkich dramatów HBO Deadwood redefiniuje klasyczny gatunek amerykański na swoją korzyść (w The Sopranos był to film gangsterski, z kolei w The Wire - serial policyjny). Podobnie jak one Deadwood używa charakterystycznych cech gatunku filmowego tylko po to, aby ustawić konkretne ramy serialu i wprowadzić postacie, a także wymiar świata, w którym się one poruszają. Potem produkcja Davida Milcha rzuca skostniałe rany gatunkowe w kąt i zaczyna eksperymentować... ...lecz nie robi tego szybko. Pierwszy sezon Deadwood pogrywa z prawami gatunku antywesternu. Cały wątek dotyczący Dzikiego Billa Hicocka polega na pokazaniu upadku tradycyjnej kultury Dzikiego Zachodu oraz klasycznego bohatera. Hicock pije, gra w karty, prześladują go demony przeszłości. Można by powiedzieć, że przyjechał do Deadwood popełnić akt samobójstwa. Kiedy ginie, serial przyjmuje formę krótkich opowiadań, które doprowadzają do głównych wątków (a przynajmniej tak nam się wydaje), czyli Seth vs Al oraz romans Setha i Almy. Drugi sezon z kolei potrzebuje dokładnie dwudziestu minut na zburzenie tych linii fabularnych. Seth walczy z Alem na pięści przed całym miastem, a romans Bullocka i Almy zostaje przyhamowany przez przyjazd wdowy po bracie Setha, którą ten ma się zaopiekować. Wtedy dzieje się coś ciekawego: Milch wyrzuca do śmieci schemat westernu i zaczyna opowiadać historię o tym, jaką cenę trzeba zapłacić za wspólnotę w społeczeństwie oraz jak bardzo człowiek jest zależny od drugiego człowieka i że czasem trzeba porzucić swoje antypatie, tylko po to by osiągnąć lepszy cel dla wspólnoty. Bullock i Swearengen muszą szybko zawrzeć rozejm, bo do miasta zbliżają się ciemne chmury. Deadwood jest w historii znane przede wszystkim jako istna żyła złota, która przyciągała śmiałków z całych okolic, w tym także właśnie takie legendarne postacie jak wspomniany wyżej Dziki Bill Hicock. Możliwość zbicia fortuny przyciągała także biznesmena George’a Hearsta. Hearst to nazwisko, które nie powinno być obce fanom kinematografii - otóż syn George’a, Willam Randolph Hearst, założył imperium prasowe, a jego życie posłużyło Orsonowi Wellesowi do napisania postaci Obywatela Kane’a, którego chyba nie muszę szerzej przedstawiać. Hearst w serialu jest przedstawiony wbrew historycznej prawdzie jako kompletny socjopata, człowiek, który po trupach będzie dążył do celu i nie cofnie się przed niczym. Postacią Hearsta Milch nakreślił swoją obawę przed rządami George’a Busha, co stawia go ponownie obok Davida Chase’a i Davida Simona, czyli twórców Rodziny Soprano i Prawa ulicy, którzy równie mocno przenosili do swoich seriali kwestie politycznej opinii, co dało początek wielkiej telewizji. Podobnie jak kino amerykańskie na pograniczu lat 60. i 70. telewizja dorosła do oceniania rzeczywistości. W obliczu przyjazdu Hearsta do miasta Seth i Al zmuszeni są połączyć swoje siły, aby stawić czoła zagrożeniom. W związku z tym dwa największe archetypy kina westernu, czyli szeryf i alfons, zostają zredefiniowane i obdarte z kulturowych korzeni. Jednak to nie tylko ta dwójka musi połączyć siły. Deadwood to miasto pełne szubrawców, a jako że jest to serial stacji HBO, no to twórcy się nie oszczędzali. Mieszkańcami są najgorsze szuje, jakie widział świat - mordercy, alfonsi, gwałciciele - i to właśnie te typy spod ciemnej gwiazdy muszą podać sobie ręce oraz zatroszczyć się o siebie po to, aby osiągnąć większe dobro. Hearst to katalizator, to suma i podsumowanie wszystkich cierpień, jakie przeżyli mieszkańcy Deadwood. David Milch jasno twierdzi, że cierpienia jednoczą ludzi i zmuszają ich do połączenia się w jeden funkcjonujący organizm. Warto tutaj wspomnieć o tym, że western nie był pierwotnym pomysłem Milcha. Początkowo Deadwood miało rozgrywać się w starożytnym Rzymie, bohaterami mieli być rzymscy policjanci (czy raczej stróże prawa), a symbol złota jako siły sprawczej, która łączy ludzi, miał być krzyżem chrześcijańskim. Niestety, a może na szczęście HBO już wtedy emitowało serial, którego akcja dzieje się w tych samych realiach, czyli Rome, który po latach możemy traktować jako formalnego ojca hitowej dzisiaj Game of Thrones. Motyw chrześcijaństwa jeszcze bardziej uwypuklał temat przewodni wizji Davida Milcha, ale ten znakomicie ją przetransportował do ram gatunkowych westernu oraz dostosował do oczekiwań widzów. Skupmy jeszcze uwagę na mieszkańcach Deadwood. Na początku osadnicy są przedstawieni i podzieleni na dwie czarno-białe grupy typu kowboje i bandyci. Z biegiem czasu każda postać, która przewinęła się przez ekran, nawet trzecioplanowa, dostaje szansę na odkupienie lub też ulegnięcie pokusie zła. Im dalej w serial, tym granica pomiędzy dobrem i złem coraz bardziej się zaciera, a my obserwujemy, jak postacie radzą sobie z dylematami rzuconymi przez los. W serialu Milcha tkwi duch klasycznej literatury amerykańskiej, która wielokrotnie odbija się w konstrukcji postaci. Istnieje jednak jeden autor, w którym Milch jest dosłownie zakochany - to William Szekspir. Oczywiście zafascynowanie twórcą Króla Leara widać przede wszystkim w dialogach: długich, skomplikowanych, wulgarnych, ale też na wskroś pięknych. Milch nierzadko kwestie pisał na planie (również często wymyślał na szybko fabułę poszczególnych odcinków), zmieniał je pod wpływem chwili, czym doprowadzał aktorów do szewskiej pasji, i uważnie pilnował scenariusza. Pierwszego dnia zdjęć W. Earl Brown (Dan Dority) zmienił w swojej kwestii jedno słowo… i o mało co nie stracił roli. Oczywiście w temacie Deadwood należy wspomnieć o przedwczesnym zdjęciu serialu z anteny. Został skasowany po trzech sezonach w 2006 roku i do dzisiaj nie wiemy dokładnie, dlaczego tak się stało. Na brak oglądalności nie mógł narzekać, lecz był emitowany w trudnym dla HBO momencie. Otóż w 2007 roku miał miejsce finał serialu, który uczynił z HBO magnata telewizyjnego (mowa oczywiście o Rodzinie Soprano). Stacja desperacko szukała hitu, który miałby przejąć widownię i utrzymać wysoką oglądalność. Deadwood było w 2006 roku najdroższym serialem produkowanym przez HBO, więc produkcja padła ofiarą polityki stacji. Istnieją różne pogłoski na temat kasacji. Pojawiły się między innymi głosy o tym, że Milch chciał mieć dwa seriale na antenie. Potem miały być dwa filmy telewizyjne, lecz do tego nie doszło i serial zniknął z anteny. W styczniu ogłoszono chęć kontynuacji Deadwood w formie filmu kinowego, ale szczegółów jeszcze nie znamy. Można się zastanawiać, jaka będzie fabuła i przede wszystkim czy twórcom uda się ściągnąć raz jeszcze tę gigantyczną obsadę. Istnieje też kwestia ewentualnej różnicy poziomowej. Czy film dorówna serialowi? Wiem tylko jedno - fani Deadwood są na tyle wygłodniali, że wszystko ich zadowoli. Cytując jednego z bohaterów serialu: „Tell your God to ready for blood”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj