Gladiator 2 mógł być wybitny. Powtórka z Królestwa niebieskiego marnuje dobre pomysły
Gladiator 2 nie jest złym filmem. Nie sprawia wrażenia skoku na kasę, ale daleko mu do poziomu jedynki i naprawdę dobrego kina. Co się stało?
Produkcje Gladiator i Gladiator 2 zebrały pierwsze recenzje na dość zbliżonym poziomie (choć jedynka miała ciut lepszą notę!). Łączy je jedno: po pierwszych pokazach nikt nie stwierdził, że to dzieła wybitne, które na zawsze zapiszą się w historii popkultury. Nawet po latach nietrudno znaleźć opinie, że tytuł z 2000 roku jest przeceniany. Kontynuacji trudniej będzie uzyskać popularność, ponieważ wiele rzeczy nie działa w niej tak, jak powinno.
Niedopracowany scenariusz? Brak wyczucia Ridleya Scotta? Zły casting? Ta produkcja przypomniała mi o innym projekcie tego samego reżysera – Królestwie niebieskim. W obu tych tytułach dostrzegłem dobre pomysły, świetną warstwę wizualną, rozmach, fajne wizje na postacie, ale... To wszystko nie może wybrzmieć. Dlaczego? Bo filmy na siłę zostały skrócone i pocięte.
Dobry Gladiator 2 wycięty z kinowej wersji
Zamiast podziwiać rozmach produkcji i wybitnego w swojej roli Denzela Washingtona, cały czas myślałem o tym, że coś poszło nie tak przy montażu. Do wielu sytuacji dochodzi bez powodu. Ze sceny na scenę nagle jest zmiana i tyle. Najgorsze jednak są te momenty, które przypominają surowy materiał z planu (czasem pojawiają się takie w Internecie). Dlatego myślę, że Ridley Scott popełnił dużo błędów przy tworzeniu wersji kinowej.
Nie jest to przecież pierwszy przypadek, gdy Ridley Scott wykazał się brakiem wyczucia. Czy je stracił? A może nigdy go nie miał? Brak spójności fabularnej i marnowanie dobrych pomysłów nie może być przypadkowe. A fakt, że wycięto masę materiału, potwierdził sam Ridley Scott. Może wypuścić dłuższą, prawie czterogodzinną wersję.
Bitwa, której nie było
Te problemy widać już na początku. Ridley Scott chce rozpocząć widowisko epicką sceną batalistyczną, która ma inny klimat niż ta z pierwszej części. Zobaczcie, jaki tu był potencjał: lądowanie rzymskiej armii i obleganie miasta. Mamy pierwszy przykład znakomitego pomysłu, który szybko zostaje zmarnowany. Scena, gdy Acacius (Pedro Pascal) prowadzi atak ze swojego okrętu i wchodzi na mury, to początek bitwy, która kończy się jakieś dwie minuty później! Bohater raz-dwa przebija się przez wojskowych i schodzi na dół, a tam nagle wbiegają żołnierze generała, jakby bramy zostały otwarte. Skąd? Jak? To wygląda tak, jakby zabrakło kilku minut materiału. W tym momencie poczułem duży niedosyt.
To usunięcie zbyt wielu scen wpływa na cel bitwy. Mieliśmy zobaczyć, jak Lucjusz traci żonę i pała chęcią zemsty, ale to przecież nie jest jedyna ważna dla fabuły rzecz, która miała miejsce. Scott w jakimś stopniu sugeruje podobne wykorzystanie walki jak w jedynce. Tam Maximus został pokazany nie tylko jako dobry wojownik, ale przede wszystkim mądry i charyzmatyczny przywódca. Z fragmentów Lucjusza również miał wypływać taki przekaz, abyśmy potem uwierzyli, że jest w stanie dowodzić na arenie. Szkoda, że przez cięcia to w ogóle nie wybrzmiało w początkowych minutach. Dwa krótkie ujęcia z przemowy do żołnierzy nie dają tego efektu. Całe starcie trwa może z dwie-trzy minuty. Podobnie cierpi przez to uczucie Lucjusza do Arishat, które nie ma szans zapisać się w naszej pamięci. Jestem przekonany, że mogło to wypaść lepiej, ponieważ w pierwszej części nie mieliśmy żadnej interakcji Maximusa i jego małżonki, ale potężne emocje w kluczowym momencie wystarczyły, by chęć zemsty płonęła jak ogień piekielny. W sequelu ten aspekt przypomina trochę odznaczanie punktów z listy: żona umiera, Lucjusz jest smutny, idźmy dalej. To nie działa na poziomie emocjonalnym, a przecież Gladiator pokazał, że dobrze skonstruowana scena może to zrobić. W dwójce tak zostało to zminimalizowane, że trudno nawet spamiętać, co się wydarzyło!
Bohaterowie jak rzeźby w rzymskim senacie
Spójrzmy z dystansem na to, kogo mamy na ekranie. Dostajemy postacie dość powierzchownie zarysowane, choć widać dobrze przemyślane pomysły. Acacius, cesarze-bliźniacy, senatorzy, nawet Lucilla – drzemie w nich potencjał na kreacje godne zapamiętania. Szkoda więc, że tak to zmarnowano i dostaliśmy niewiele ujęć, które pokazałyby nam ich jako ludzi z krwi i kości. Broni się tylko Macrinus, w którego brawurowo wciela się Denzel Washington. Jego manipulacje wypadają wyśmienicie, bo w odróżnieniu od reszty dano mu czas. Można wręcz stwierdzić, że Gladiator 2 to jego film, a nie Lucjusza, który powinien być centralną postacią. Ale nawet przy nim usinięto masę materiału. Potwierdzono, że May Calamawy (Moon Knight) zagrała dużą rolę, a jej postać była ważna w historii Macrinusa. Okazało się, że została całkowicie wycięta! Ten wątek mógł być fabularnie bogatszy. Ostatecznie bohaterkę widzimy przez chwilę w zaledwie kilku fragmentach.
Montażowy chaos daje o sobie znać także w kulminacji. Macrinus, pełniący urząd konsula, ma wierną gwardię pretoriańską, którą wysyła na obrzeża Rzymu, by zatrzymać wojska Sekstusa. Potem postać Washingtona ucieka, staje pomiędzy armiami, a Lucjusz go dogania. Dochodzi do pojedynku i... koniec. Kłopot w tym, że to nie ma absolutnie sensu. Skoro pretorianie byli mu wierni, po co jechał dalej sam? Co było pomiędzy tymi wydarzeniami? Co doprowadziło do takiej decyzji? Macrinus, wpływowy cwaniak, ot tak stwierdził, że ucieknie i porzuci swoje plany? I jeszcze pretorianie (z niewiadomych powodów) zatrzymali się i w ogóle nie interweniowali w momencie, gdy ich zwierzchnik był zagrożony. Czemu? Montażysta wie, my nie.
Zarówno w wątku Acaciusa, jak i cesarzy widać powierzchowność. Jednocześnie znów ma się wrażenie, że na stole montażowym zostało wyrzucone coś, co mogłoby ukształtować ich jako wartościowe jednostki. Boli, że gdy Acacius poznaje prawdę o Lucjuszu, w ogóle pominięto kwestię zabicia żony syna Lucilli! Aż nie chce się wierzyć, by Ridley Scott oraz scenarzysta David Scarpa mieli to wszystko potraktować tak bardzo po macoszemu. Zmiany w Acaciusie zachodzą z minuty na minutę. A przecież nie ma on nic wspólnego z tym, kim był Maximus; ma zupełnie inne cechy i role do odegrania. Reżyser tak poszatkował rolę Pedro Pascala, że można by go porównać do krótkiego epizodu. Z uwagi na dynamikę pomiędzy nim a Lucjuszem, drzemał w tym potencjał na coś wyjątkowego i wybitnego, ale tych scen jest tak niewiele, że tego nie widać. Pominięto kluczowe sceny dla tej relacji. Dlaczego nie zobaczyliśmy zdarzeń, które doprowadziły do zmian?
Geta i Karakalla są szaleni jedynie w teorii – w ogóle nie widzimy tego w ich zachowaniu. W odróżnieniu od Kommodusa bliźniacy wypadają nijako. Nie myślimy o nich jako o potencjalnym zagrożeniu dla Rzymu. W kinowej wersji przypominają statystów! Nie jestem w stanie zaakceptować tego, że Scott podjął taką decyzję, a na pewno nie uwierzę, że nie nakręcono więcej materiału, w którym ukazano charaktery tych bohaterów.
Paul Mescal to nie Russell Crowe
Zwróćcie uwagę, że Lucjusz bardzo różni się od Maximusa. Bazowy pomysł i szczegóły fabuły wskazują, że nie jest to powtórka z rozrywki. Lucjusz to zupełnie inny charakter – z odmiennymi motywacjami. Niestety, jego wątek wydaje się niedopracowany i brakuje mu spójności przyczynowo-skutkowej. Problemy fabularne są szczególnie widoczne w jego relacjach z gladiatorami – zarówno na arenie, jak i poza nią – które nie mają żadnego fundamentu. Wątek zemsty na Acaciusie staje się kuriozalny i nagle urwany, bez głębszej refleksji. Przez połowę filmu tłumaczono, że ten gniew go napędza, a jak przyszło co do czego, ot tak rezygnuje z wypełnienia zemsty, bo zobaczył w nim człowieka? Banał. Nie zarysowano tego prawidłowo w postawie Lucjusza, a w trakcie pojedynku w ogóle nie podkreślono motywu zemsty. Reakcje Acaciusa nie pozwalają w ogóle dostrzec ich konfliktu. On wyparowuje w trakcie ich walki na arenie. Nie zostało to odpowiednio podbudowane, by w kluczowym momencie móc w to uwierzyć.
Jest jeszcze Lucilla, która miała jedno zadanie: doprowadzić do przemiany Hanno w Lucjusza, by ten zaakceptował swoje pochodzenie i stał się wybawcą Rzymu. To, co widzimy w wątku Acaciusa, wpływa też na relację Lucjusza z Lucillą – w jednej chwili wygania ją, nie akceptuje, a chwilę później przykro mu z powodu śmierci Acaciusa (to człowiek odpowiedzialny za zabicie jego żony!). Ridley Scott nagle informuje nas, że ojcem bohatera jest Maximus (czego można było się domyślić w jedynce!). To powinny być najbardziej poruszające sceny tego widowiska, ale przez skrótowość montażu w ogóle nie wywołały emocji. Pomiędzy tymi wydarzeniami na pewno miało miejsce coś jeszcze, by ta zmiana mogła zakiełkować!
Kolejnym problemem Gladiatora 2 jest Paul Mescal. Pod tym względem też przypomina mi się Królestwo niebieskie, w którym największą wadą – nawet w arcydobrej wersji reżyserskiej – okazał się Orlando Bloom w głównej roli. Dlaczego tak jest? Czy w tegorocznej produkcji tak wiele wycięto, że przez te niedopowiedzenia postać stała się dziwna i nieciekawa? Twórcy chcieli wskazać na jego podobieństwa do Maximusa (padają nawet słowa o tym, że jest jak ojciec!) i zabrakło podkreślenia największych różnic. Mascal to naprawdę dobry aktor (co udowodnił w kinie artystycznym), ale wydaje się źle obsadzony w tym filmie. W kluczowych momentach, gdy Lucjusz powinien być charyzmatycznym liderem, czegoś zabrakło w jego kreacji. Nie krytykuje umiejętności aktora. Po prostu mam świadomość, że nie każdy pasuje do takiego typu ról. Myślę jednak, że nawet doskonale obsadzony aktor nie zostanie doceniony, gdy reżyser zdecyduje się usunąć tak wiele scen z jego udziałem.
Gladiator 2 jak Królestwo niebieskie
Widowisko z 2005 roku udowadnia, że dłuższa wersja reżyserska może odmienić jakość filmu. Choć przy montażu Napoleona miałem wątpliwości co do tego pomysłu, tym razem dostrzegam wiele interesujących wątków, które można rozwinąć. Z przeciętnego Królestwa niebieskiego w wersji kinowej stworzono w wersji reżyserskiej dzieło bliskie arcydziełu. Miejmy nadzieję, że w przypadku Gladiatora 2 uda się osiągnąć podobny sukces.