Jaki był kinowy rok 2000? Te wszystkie perełki wtedy powstały
W tym roku wiele wspaniałych filmów obchodzić będzie 25-lecie powstania. Czy początek nowego tysiąclecia obfitował w ciekawe produkcje filmowe? Czy rok 2000 był przełomowy dla kina?
Rok 2000 przyniósł widzom wiele wspaniałych kinowych wspomnień i to właściwie we wszystkich możliwych gatunkach. Było z czego wybierać, wiele nieśmiertelnych klasyków powstało właśnie ćwierć wieku temu. Oczywiście zarówno wcześniej, jak i później zdarzały się lata o wiele lepsze, jeśli chodzi o jakość filmów. Jednak w 2000 roku rozpoczął się okres pewnej nowej fali. Eksperyment mający na celu wprowadzenie kina w XXI wiek.
Zacznę od delikatnego naciągnięcia faktów. Napiszę bowiem o filmie z 1999 roku, który jednak nad Wisłą zadebiutował już w 2000 roku, konkretnie w lutym. Jeden z najwybitniejszych obrazów w całej historii kina. Wizja Davida Finchera, ekranizacja książki Chucka Palahniuka. Chodzi oczywiście o film Podziemny krąg. Duet Norton – Pitt, a w tle kapitalna Helena Bonham Carter. To arcydzieło kinematografii jest brutalnym obrazem antyutopijnego, delikatnie przerysowanego świata, z którym trzeba walczyć. Przedstawiona z niebywałą precyzją perspektywa anarchizmu i walki z samym sobą (przeważnie dosłownej). A to wszystko okraszone kapitalnym do końca nieoczywistym plot twistem. W Polsce rok 2000 rozpoczął się od naprawdę bardzo mocnego uderzenia, a potem poziom przeważnie nie był wiele gorszy.

Rok 2000 – wielkie produkcje „prawie historyczne”
Nie ulega wątpliwości, że rok 2000 stał pod znakiem megaprodukcji Ridleya Scotta. Gladiator szturmem zdobył serca widzów. W samej Polsce w kinach obejrzało go ponad półtora miliona ludzi. Na całym świecie film zanotował świetny wynik w box office, zgarnął też całą masę najważniejszych branżowych nagród (w tym 5 Oscarów). I choć Ridley Scott zrobił naprawdę dużo, żeby zepsuć Gladiatorowi te 25. urodziny, wypuszczając naprawdę marnej jakości kontynuację, to jednak oryginalny film z 2000 roku wciąż cieszy się niegasnącą, w pełni zasłużoną chwałą.
Ciężko jednak z czystym sumieniem nazwać Gladiatora filmem historycznym. Jest to raczej bardzo sprawnie poprowadzona wariacja na temat starożytnego Rzymu. To doskonały przykład tego, że jeśli fabuła się broni, a od samego widowiska nie da oderwać się wzroku, to mijanie się z historyczną prawdą przestaje być wadą. Co innego kiedy nie zgadzają się fakty, a dodatkowo sam film nie dojeżdża poziomem. Wtedy porażka jest podwójnie gwarantowana. Ridley Scott przekonał się o tym zwłaszcza przy okazji Napoleona.
Gladiator nie był jedynym wielkim „historycznym” widowiskiem w 2000 roku. Widzowie dostali bowiem jeszcze pełną patosu opowieść o wykuwaniu się Stanów Zjednoczonych. Mel Gibson, po tym jak kilka lat wcześniej na ekranie walczył o niepodległość Szkocji, postanowił przenieść się za ocean i na terytorium Ameryki Północnej także zmierzyć się z Anglikami. Wyszło to lepiej niż dobrze. Patriota Rolanda Emmericha to jeden z moich ulubionych filmów. Monumentalny, ale kiedy trzeba także mocno intymny. Pokazujący w sposób bardzo ciekawy drogę bohatera zmęczonego wojną, który mimo prób nie potrafi od niej uciec.
Patriota to także obraz tradycyjnej, amerykańskiej, wielodzietnej rodziny, wyznającej szlachetne wartości. Oczywiście jest to produkcja wysoce wyidealizowana, ale moim zdaniem bardzo umiejętnie poprowadzona. Dodatkowym plusem jest wzbudzający totalną niechęć, ale przy okazji mocno intrygujący czarny charakter z krwi i kości oraz bardzo dobrze ukazane sceny batalistyczne.

Rok 2000 – pasmo nieudanych sequeli
Sequeloza toczy światowe kino. Takie zdanie można by wypowiedzieć w dowolnym roku. Nie inaczej było na początku trzeciego tysiąclecia. Pierwszym przykładem nieudanej kontynuacji głośnego tytułu jest Mission: Impossible II. John Woo przejął stery nad serią od Briana de Palmy i stworzył własną wizję przygód Ethana Hunta. Wyszło mizernie. Nie czuć w tym filmie tego gęstego klimatu „jedynki”. Historia mocno się rozmywa, brakuje płynności i sensu. W MI:II zgadzają się tylko zarobione za tę część pieniądze. Widzowie tłumnie ruszyli do kin, ale czy po seansie byli zadowoleni? Śmiem wątpić. Marka Mission Impossible stała się jednak na tyle rozpoznawalna, że co chwila mamy jakąś kontynuację. Jednak chyba żadna późniejsza produkcja nie jest aż tak kiepska jak „dwójka”.
Inną produkcją, która w 2000 roku doczekała się swojej kontynuacji była francuska komedia – Taxi. Pierwsza odsłona to było coś świeżego i wciągającego. Szybkie samochody, humor, spójna, ciekawie poprowadzona, niegłupia fabuła. Wielka szkoda, że Francuzi poszli w drugiej części w totalne przerysowanie, głupkowatą groteskę i skierowali naprawdę oryginalny projekt na peryferie kina. Jeden z bardziej rozpoznawalnych produktów francuskiej kinematografii rozrywkowej końca XX wieku został rozmieniony na absolutne drobne. Taxi 2 w przeciwieństwie do części pierwszej jest filmem niemal nieoglądalnym.
Trzeci sequel 2000 roku to kontynuacja kontynuacji. Krzyk 3, który nie do końca wiedział, jakim chce być filmem. Czy może bardziej przystępnym dla szerszej publiczności, czy jednak wiernym temu, co do tej pory reprezentowała sobą cała seria. Wyszedł niezdrowy miszmasz. Do tej pory nie wiem, czy to miał być klasyczny horror, czy zamierzona groteska.
Ciekawe, czy ktoś pamięta nieco przykurzony klasyk fantasy z 1996 roku z Dennisem Quaidem w roli głównej. Typowy przedstawiciel filmów klasy B. Ostatni Smok bijący po oczach mocno archaicznymi efektami specjalnymi, ale posiadający przy tym niezwykle urzekający klimat. Otóż w 2000 roku powstał sequel tego filmu, który przeszedł kompletnie bez echa (zresztą tak samo jak każda kolejna część). Przypomina mi to sytuacje z filmem W imię króla, gdzie w pierwszą część zaangażowano gwiazdy kina, by z każdym kolejnym sequelem zakopywać się coraz głębiej w bagnie nijakości. Zawsze dziwią mnie takie projekty, wyglądające, jakby były robione przez absolutnych amatorów za totalne grosze. Sam entuzjazm twórców-fanów nie wystarczy, żeby stworzyć dobry film.
Także Gruby i chudszy doczekał się w 2000 roku swojej kontynuacji. Eddie Murphy ponownie wcielił się w niemal całą rodzinę Klumpów. Tym razem jednak humor nie był już tak świeży, a pomysł z przebierankami Murphy’ego oryginalny i zaskakujący. Przestrzelono praktycznie ze wszystkim. Wątpię, żeby druga część Grubego i chudszego zapadła komukolwiek szczególnie w pamięć.
Jest jeszcze sequel Nieśmiertelnego, ale mam wrażenie, że ta seria skończyła się na części pierwszej, „dwójka” to była już dość mocna aberracja, a wszystko co dalej nie wyrasta ponad dziwny pseudo fanfik. W 2000 roku premierę miała czwarta część przygód Connora MacLeoda. Udało się delikatnie podnieść poziom zaprezentowany w części trzeciej, ale też poprzeczka praktycznie leżała na ziemi.

Rok 2000 – genialne komedie, romanse i dramaty
W 2000 roku powstała jedna z najlepszych komedii wszechczasów. Łącząca w sobie elementy kina gangsterskiego i niepowtarzalnego brytyjskiego humoru. Przekręt to szczytowe osiągnięcie w karierze Guya Ritchie'ego (dopiero film Dżentelmeni nawiązał poziomem do dzieła stworzonego w 2000 roku). To produkcja praktycznie kompletna, stylem prowadzenia narracji nieco przypomina Tarrantinowskie Pulp Fiction, przeniesione na brytyjski grunt, nieco bardziej flegmatyczne, delikatnie mocniej stonowane i bardziej przybrudzone. A to wszystko podbite jeszcze doskonałym aktorstwem. Guy Ritchie jak nikt inny w branży potrafi wykrzesać z Jasona Stathama umiejętności aktorskie. W Przekręcie widać to doskonale. Rola Stathama rzecz jasna nie jest zbyt skomplikowana, ale Jason przynajmniej gra, co w jego przypadku nie zawsze jest regułą.
Na ekranie widzimy też Benicio del Toro jako hazardzistę Franka Cztery Palce, oraz Brada Pitta wcielającego się w rolę Cygana-boksera. Na dokładkę dostajemy jeszcze epicki występ Viniego Jonesa. Przekręt to absolutna klasyka komedii, którą naprawdę warto nadrobić, jeśli jeszcze tego filmu nie widzieliście. Esencja niepowtarzalnego stylu Guya Ritchiego.
Rok 2000 to także ikoniczna komedia z Melem Gibsonem i Helen Hunt. Czego pragną kobiety, czyli wyśmienita, inteligentna rozrywka w stylu charakterystycznym dla filmów spod znaku „Zakochanej Jedynki”. Klimat i prowadzenie narracji nieco przypomina to, co zastosowano chociażby kilka lat później w o wiele głośniejszym Diabeł ubiera się u Prady.
Mel Gibson po raz kolejny udowodnił tym filmem, jak ogromnie utalentowanym i wszechstronnym jest aktorem. Historia może i mało angażująca, ale niezwykle przyjemna. Idealny film na wieczór, wzbudzający tylko dobre emocje i nastrajający niezwykle pozytywnie. Naprawdę warto się z tym tytułem zaznajomić.
Tak samo jak z kolejną, nieoczywistą komedią z 2000 roku – Miss Agent z Sandrą Bullock. Oryginalny pomysł i solidne wykonanie sprawiły, że nawet po 25-ciu latach w pewnych kręgach ta produkcja cieszy się statusem kultowej. Humor plus czarująca niezgrabność głównej bohaterki to atuty, które wyróżniają Miss Agent z tłumu komedii. Ten film nie zestarzał się ani o jotę, gdyby zapytano widza po seansie, ile ten film w zasadzie ma lat, wątpię, żeby wiele osób wskazało prawidłową odpowiedź. Miss Agent nadal urzeka, nadal ciekawi, nadal przywołuje uśmiech na usta w czasie trwania seansu.

A skoro jesteśmy przy Sandrze Bullock, to nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o filmie 28 dni z jej udziałem. To naprawdę efektowne studium walki z nałogiem ubrane w sztafaż delikatnej, pozytywnej narracji. Film jest nieco schematyczny, ale nie można mu odmówić solidności w realizacji postawionych sobie założeń. Rola Sandry Bullock jest warta docenienia. U jej boku ciekawie wygląda chociażby Viggo Mortensen. Jest to film, który po seansie zostaje w głowie, i do którego od czasu do czasu chce się wrócić.
W tym samym roku powstał także film Czekolada, czyli kolejna niezwykle klimatyczna komedia romantyczna. Kameralne miasteczko we Francji, żądze, konflikt na tle światopoglądowym, ciepła narracja i duet Binoche – Deep, wspierany przez weterankę kina Judi Dench. To jeden z tych filmów, które odpala się, żeby poprawić sobie nastrój. Jako taki typ kina idealnie spełnia swoją rolę.
Nie można by jednak uznać filmowego roku za w pełni udany, gdyby na ekranie nie pojawił się Tom Hanks. W 2000 roku wcielił się on w uwspółcześnioną wersję Robinsona Crusoe. Cast Away: Poza światem to film niemal pomnikowy, oparty praktycznie w całości na jednym tylko aktorze. Ta produkcja na stałe wpisała się do historii kinematografii. Zwłaszcza pewna scena z Wilsonem sprawia, że chyba nawet najwięksi twardziele uronią łezkę. Swoją drogą nie rozumiem, jak można było nie wykorzystać takiej szansy i nie nominować Wilsona do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową.
Również w 2000 roku powstało Requiem dla snu, które stało się rozpoznawalne głównie dzięki muzyce zawartej w obrazie Darrena Aronofsky’ego. Film wielki, ale chyba aż nazbyt przytłaczający, dociskający widza, wywołujący u niego zbyt duży dyskomfort. Jeden z ważniejszych obrazów roku, ale mam wrażenie, że nie jest to film dla każdego – nie trzeba się wstydzić faktu, że oglądanie go mogło kogoś przerosnąć.
Podobnie rzecz ma się z American Psycho. Ikoniczna rola Christiana Bale’a. Jego Patrick Bateman jest złowieszczo-przerażający. To jest kolejny film dla ludzi o mocnych nerwach. Z Requiem łączy go także osoba Jareda Leto, który zagrał w obu produkcjach. Dodatkowo tak jak Requiem dla snu jest kojarzone ze względu na muzykę, tak American Psycho istnieje w świadomości współczesnych odbiorców dzięki memom i gifom z Patrickiem Batemanem w roli głównej. Sam film ma swoje wady, ale zostają one przykryte wyśmienitym aktorstwem i niczym nie skrępowaną brutalnością. Jeden z większych klasyków 2000 roku.

Rok 2000 – podbój kosmosu i początki franczyz
W 1998 roku Michael Bay wysłał w kosmos Bruce'a Willisa na czele grupy wiertniczych. Armagedon otworzył tym samym drogę dla produkcji podchodzących do tematu kosmicznych podróży z mocnym przymrużeniem oka. Dwa lata po Armagedonie w astronautów wcielają się Kosmiczni Kowboje. Na planie zbiera się gwiazdorska obsada: Tommy Lee Jones, Donald Sutherland oraz Clint Eastwood (który był także reżyserem filmu). Weterani kina ruszają na podbój kosmosu. Mają do wykonania pewną niebezpieczną misję i muszą się do niej dobrze przygotować. Jest tu zdecydowanie więcej humoru i zabawy niż w zbyt pompatycznym moim zdaniem Armagedonie (film Baya jest oczywiście zdecydowanie lepszy, ale także ma swoje wady). Kosmiczni Kowboje to przede wszystkim rozrywka i typowe dla filmów Eastwooda rozliczanie się z młodym pokoleniem nieszanującym siwizny. Clint nie przepuści żadnej okazji, by w swoich filmach przypomnieć, że „kiedyś to było, a teraz to nie ma”. Jednak w Kosmicznych Kowbojach zachowuje swój zawadiacki styl, za który jest tak bardzo kochany.
Jednak kosmos to nie tylko lecąca w stronę Ziemi asteroida, albo krążąca na orbicie satelita. Filmowe podróże kosmiczne nie ograniczają się tylko do Księżyca. W 2000 roku filmowcom zamarzyło się to samo, co obecnie marzy się Elonowi Muskowi. Wizyta człowieka na Marsie. W samym tylko 2000 roku powstały dwa takie filmy. Jeden gorszy od drugiego. Pierwszy to Czerwona Planeta z Valem Kilmerem i Carrie-Anne Moss. Obraz całkowicie obrażający inteligencję widza, totalnie niespójny na wielu poziomach, niedopracowany, pełen luk i błędów. Tutaj zwyczajnie nie ma się za co złapać. Efekty specjalne leżą, gra aktorska leży, fabuła leży. Film poniósł w box office sromotną klęskę, nie zarabiając nawet połowy wpompowanego w niego budżetu (zarobił 33 miliony dolarów przy budżecie 80 milionów).
Drugi film: Misja na marsa przynajmniej finansowo poradził sobie troszeczkę lepiej (110 milionów przychodu przy budżecie 100 mln). Jednak marne to pocieszenie, bo nie jest to dobra produkcja. Co może nieco dziwić, biorąc pod uwagę nazwisko reżysera. Za kamerą stanął uznany w branży Brian De Palma, który – jak się okazało – był już jednak po drugiej stronie rzeki. Sam film ogląda się naprawdę źle. Ciekawostką jest fakt, że przedstawiono w nim rok 2020. A poza tym razi on sztucznością i brakiem pomysłu na siebie, tak jakby twórcy zachłysnęli się dopływem ogromnej gotówki i nie za bardzo wiedzieli, na co właściwie mają ją przeznaczyć. W efekcie w roku 2000 widzowie otrzymali dwa filmy, których akcja dzieje się na Marsie, tyle że ani jeden, ani drugi nie stały nawet na średnim poziomie.

Nie udało się więc zająć kosmosu. Udało się za to otworzyć w 2000 roku kilka imponujących filmowych franczyz. Krzyk III nie okazał się być udanym sequelem, ale w to miejsce weszła ikoniczna parodia, która zyskała ogromną rzeszę fanów. Rok 2000 to pierwsza produkcja z serii Straszny Film. Nigdy nie byłem fanem tego uniwersum, ale potrafię docenić próbę oraz kilka naprawdę śmiesznych pojedynczych skeczów.
Rok 2000 był przełomowy dla kina ze względu na jeszcze jeden kinowy fakt. Mutanci po raz pierwszy zagościli na wielkim ekranie. Nie wiem, czy MCU powstałoby, gdyby FOX nie wypuścił wcześniej kapitalnie przyjętych X-Menów. Nie wiem też, do jakiej niewyobrażalnej koniunkcji sfer doszło przy przeprowadzaniu castingu, ale Hugh Jackman urodził się, żeby grać Wolverine'a i udowadnia to przez ostatnie 25 lat. Ten film, choć dość mocno się zestarzał, to jednak wciąż imponuje mrocznym klimatem i sposobem prowadzenia narracji. Za kamerą stanął utalentowany reżyser, Bryan Singer, i stworzył fundament, na którym później zbudowano całą ogromną machinę produkcji komiksowych ze stajni Marvela.
Także seria o Riddicku ma swój początek w roku 2000. Pitch Black to film stworzony dla koneserów gatunku twardego SF. Nie wpisuje się on w mój gust, ale nie umiem odmówić mu pewnej oryginalności w podejściu do tematu. To praktycznie horror SF, ale nie w stylu późniejszych produkcji jak chociażby bardzo słaby Doom. Tutaj widać pomysł i pasję, którą włożono w jego wykonanie. Zresztą ten film został doceniony dopiero po czasie, ktoś odkrył drzemiący w tym uniwersum potencjał i pociągnął temat, czego efektem są dwie kolejne części i następny film w przygotowaniu.
Ostatnia seria zapoczątkowana w 2000 roku jest niezwykle dziwna. Wydaje się bowiem, że każdy kolejny film do niej należący jest z całkowicie innej parafii. Więcej, założę się, że pierwotnie nie było pomysłu, by te filmy ze sobą łączyć. W 2000 roku M. Night Shyamalan wypuścił do kin Niezniszczalnego. Po oszałamiającym sukcesie Szóstego zmysłu reżyser poszedł za ciosem i tym razem zaprezentował historię z pogranicza kina superbohaterskiego, przy okazji połączył na planie dwie wielkie gwiazdy kina Bruce’a Willisa i Samuela L. Jacksona, którzy ostatni raz współpracowali przy okazji filmu Pulp Fiction.
Sam film nie jest może tak wielką dekonstrukcją kina superbohaterskiego jak stworzony dziewięć lat później obraz – Watchmen: Strażnicy, ale pozwala zdobyć nową perspektywę. Jako samodzielny byt Niezniszczalny absolutnie się broni, dostarcza mocnych wrażeń, od wzruszenia poprzez współczucie do pewnej otuchy, którą niesie ze sobą główne przesłanie. Szkoda, że ten film później stał się częścią zupełnie spójnego świata. Choć z tą serią wiążę się też pewna ciekawostka, otóż Niezniszczalny dysponował budżetem na poziomie aż 75 milionów dolarów, druga część serii, a więc Split, to raptem 9 milionów, a trzecia Glass – 20 milionów. Rzadko zdarza się, by budżet serii nie rósł wraz z kolejnymi odsłonami i to mimo finansowego sukcesu każdej z nich.

Rok 2000 – Animacje i „azjatycki najazd”
Z roku 2000 zapamiętałem dwa wspaniałe filmy animowane. Jeden z nich to produkcja, mam wrażenie, wyprzedzająca swoje czasy. Dinozaur – film urzekający, film przepiękny, niemal doskonały od strony technicznej, o niezwykle dobrze przemyślanej fabule i świetnie zarysowanych bohaterach. Film drogi, podzielony na wiele pomniejszych etapów. Zakochałem się w tym filmie jako dziecko i uważam, że to nadal jest topka, jeśli chodzi o dojrzałe animacje komputerowe. Mam niezwykłą słabość do tego filmu, ale także po prostu jest za co go chwalić.
Kapitalny Książę Egiptu w 1998 roku odniósł ogromny sukces. Na tyle ogromny, że DreamWorks poszło za ciosem i dwa lata później zdecydowało się wypuścić Józefa - władcę snów, czyli kolejną animację czerpiącą inspirację z Biblii. Tym razem nie była to animacja aż tak dobra jak poprzedniczka, muzyka nie wpadała aż tak w ucho, a i sama historia nie miała aż tak wielkiego potencjału i rozpoznawalności. To wszystko sprawiło, że o Józefie zupełnie niesłusznie mało kto pamięta. Akcja jest tutaj naprawdę wartka, przekaz historii wybrzmiewa odpowiednio. To naprawdę udana produkcja, która spełniła swoją rolę.
Ostatnim akcentem tego podsumowania roku 2000 niech będzie Przyczajony tygrys, ukryty smok. Chyba najbardziej znana produkcja stworzona w Państwie Środka. Jedna z niewielu, które przebiły się do mainstreamu nie jako ciekawostka z Azji, ale jako pełnoprawny ciekawy film, który nie sprawia problemu oglądającemu. Obraz odniósł oszałamiający sukces finansowy, ale został także odpowiednio doceniony (między innymi 4 Oscary). Sukces tego filmu to zasługa między innymi reżysera pochodzącego z Tajwanu Anga Lee, który wykorzystał swoje doświadczenie pracy przy „zachodnim kinie”. Wiedział, w jakie struny uderzyć, by przypodobać się widzowi niepochodzącemu z Azji, który nie wsiąkł w tamtejszą kulturę. W Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku widać pewne dostosowanie obrazu do odrobinę innego odbiorcy niż zazwyczaj ma to miejsce w produkcjach chińskich czy japońskich.
I tak oto prezentuje się rok 2000. Oczywiście nie wszystkie produkcje znalazły się w tym zestawieniu, jest kilka głośnych filmów, które zwyczajnie niczym nie zapisały się w mojej pamięci jak Traffic czy Gniew oceanu. A taki na przykład Dowód życia z Russelem Crowe'em i Meg Ryan jest filmem solidnym, ale nic ponad to.
Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami co do roku 2000. Jak Wy go pamiętacie, jakie jeszcze inne filmy przychodzą Wam na myśl, kiedy myślicie o początku tego tysiąclecia?


